PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=140962}

Dwaj mężczyźni na Manhattanie

Deux hommes dans Manhattan
1959
6,2 214  ocen
6,2 10 1 214
6,3 3 krytyków
Dwaj mężczyźni na Manhattanie
powrót do forum filmu Dwaj mężczyźni na Manhattanie

To rarytas na który polowałem długi czas, i jak to zazwyczaj bywa, na oczekiwaniach wobec tak nieuchwytnych filmów potrafią wyrosnąć jak huba nadzieje wprost proporcjonalnie do trudnodostępności, ale jednak irracjonalne. Nawet w tym przypadku, człowiek spodziewa się niewiadomo czego, a dostaje film dobry, wyraźnie zarysowujący pewien okres przejściowy w całej twórczości artystycznej Melville'a. Film ważny i interesujący, rozrywkowy i przygnębiającymi wnioskami i obserwacją świata. I właśnie tak jest z tym legendarny "Deux hommes dans Manhattan", a to co najbardziej mi się podobało w tym filmie to fakt, że ja go widziałem a wy nie.
Chociaż nie, tak naprawdę to przesadza,, bo to film w gruncie rzeczy dobry, bardzo oryginalny i pomysłowy, choć nie do końca prezentuje styl którym reżyser szokuje nas estetycznie, choćby w swoich arcydziełach "W kręgu zła" czy "Armia cieni".
Po pierwsze i najważniejsze: to najbardziej nowo falowy film Melville'a. Rok premiery robi swoje - 1959. I widać że kryminał ten idealnie wpisuje się w nurt filmów tzw. nowo falowych które od tamtego roku zaczęły zalewać kina. Zdjęcia inscenizowane montowane są tu z zdjęciami dokumentalnymi, mamy do czynienia (na początku) z lektorem w stylu kroniki filmowej, mamy w końcu niedoskonały montaż (niewielka poprawa od ciekawego narracyjnie, ale nieestetycznego sklejkowo kryminału "Bob le flambeur" z 56 roku), przeciętne zdjęcia no i film realizowany jest w Stanach Zjednoczonych, co było marzeniem niejednego filmowca związanego z w/w nurtem, od Vadima czy Leloucha po Truffaut włącznie. O ile stylistyka wcześniejszego filmu Melville'a, pierwszego jego kryminału "Bob le flambeur" była bliższa dojrzałemu stylowi, "Deux hommes dans Manhattan" jest mimo wszystko krokiem w tył, gdzie idealny kierunek reżyserii z "Boba" ustępuje miejsca nowofalowej stylizacji.
Ale. ale: Film oczywiście jest świetnym kryminałem, w którym dwóch reporterów (w jednej z ról sam Melville, uroczy zgrywający się pozer) za wszelką cenę i po trupach stara się odnaleźć zaginionego polityka. Historia sama w sobie bardzo Melville'owska, trąca beznadzieją i cynizmem. No i trzyma w napięciu. Ale nie w sposób znany, polegający na niemal matematycznej, kalkulowanej obserwacji zachowań (Bresson się chowa...) i posuniętej do granic możliwości likwidacji sjużetu i skrótów montażowych. Suspens wynika tu ze zgrabności scenariusza, a nie z formy.
Niedoskonałość stylu autorskiego sprawia że film plasuje się między nowo falową zgrywą i zabawą z konwencja, a filmem gatunkowym ze znamionami "ducha czasu" czyli Melvilleowsko-Sartrowskiego egzystencjalizmu. Odbieram to jako taki pre-postmodernizm. Czy słusznie ?

Dobry film !

ocenił(a) film na 7

W zasadzie całą Nową Falę można by chyba uznać za pre-postmodernizm.
"Dwóch ludzi na Manhattanie" to nowofalowy pastisz, przed realizacją którego Melville miał ponoć powiedzieć, że to będzie zapewne jego najsłabszy film. No i ciężko mi się z nim nie zgodzić, choć faktycznie niezły poziom jednak jest.
Brak matematycznej precyzji typowej dla francuskiego mistrza w imię formalnej prowizorki sprawia, że wyjątkowo mało tu napięcia, choć gęstej atmosfery nie brakuje. Widać, że Melville miał jaja, niektóre fragmenty są przekomiczne, mocno ocierające się o kino klasy B - każde ujęcie ukazujące wiadomy tajemniczy samochód, z tą muzyczką (identyczny zabieg zastosował niedawno Tarantino w swoim "Death Proof"). W głowie zostały mi teraz przede wszystkim dwie sceny: wizyta u niedoszłej samobójczyni w szpitalu i zakończenie. Szkoda jednak, że tak mało.