Widzę, że mnóstwo osób odkrywa bardzo głębokie drugie dno tej historii. Są teorie, że to historia o molestowaniu seksualnym córki przez matkę, są również o tym, że Nina i Lily (w niektórych wersjach również Erica) to jedna i ta sama osoba z rozdwojeniem jaźni. Chciałbym mieć tak wybujałą wyobraźnię.
Dla mnie to po prostu historia skrępowanej dziewczyny, która chce wyzwolić w sobie tak długo skrywanego czarnego łabędzia, czyli wyzwolić się od zaborczej matki i zaszaleć, co pozwoli jej również ponieść się emocjom na scenie. Ale ponieważ takich historii było już mnóstwo, nawet w filmach dla dzieci i młodzieży, reżyser musiał dodać coś ekstra. Dodał więc wątek urojeń głównej bohaterki, co popchnęło film w stronę thrillera/horroru, dzięki czemu wielu piszę o nim "Arcydzieło!". Dla mnie to pomyłka, do arcydzieła Czarnemu Łabędziowi jest bardzo daleko
Trochę nie rozumiem też uniesień nad grą aktorską Natalie Portman (jedna z najlepszych kobiecych ról w historii? nadanie jej tego tytułu to obraza dla wielu aktorek). Przecież ona przez zdecydowaną większość filmu ma jedną minę - zapłakano-zagubionej dziewczynki. Ciężko zapałać do niej sympatią.
Po obejrzeniu filmu przypomniała mi się historia, którą Tomisław Apoloniusz Bachleda Curuś Farell opowiadał w jednym z odcinków Kapitana Bomby. Historia ta opowiadała o Yeti, bestii na co dzień spokojnej, stroniącej od ludzi, która w momencie gdy poczuła woń fiuta, dostawała smergla i budziły się w niej chore homoseksualne żądze. Podobnie było w filmie. Gdy Nina poczuła woń fiuta, w tym przypadku był to fiut jej trenera/nauczyciela (nie wiem jak to się nazywa w balecie), obudziły się w niej chore homoseksualne żądze.
Film nasuwa również jeden bardzo ważny życiowy morał, nad którym radzę się panom i paniom pochylić - "jak wielkie znaczenie może mieć jedna dobra mineta"