Kocham Bridget od pierwszej części która widziałam mając 15 lat. Przez lata widziałam każda część milion razy. Natomiast pamiętam jak lata temu czytałam książki i trzecia część czyli filmowa 4 nie przypadła mi do gustu. I tutaj na dużym ekranie niestety także mnie nie zachwyciła. Zawsze lubiłam w niej to właśnie że była taka naturalna, nie perfekcyjna, ciepła i przezabawna. Na 3 części nawet mój mąż który za nią nie przepada uśmiał się niesamowicie. I tutaj mi tej lekkości i humoru zabrakło. Nie jest to przyjemny, rozrywkowy film, wprawiający w dobry nastrój . Wręcz przeciwnie, tak wzruszający cały seans, że aż po prostu smutny. Wiem że oparty na książce, ale jednak liczyłam na odrobinę więcej humoru typowego dla Bridget
No cóż, nie podoba ci się po prostu, że nie ma"żyli długo i szczęśliwie" i uśmiercili główna postać. Mi tez się to nie podoba, ale autorka tak poprowadziła fabułę i co zrobić. Idąc do kina na 3 film, już było wiadomo, jako będzie finał.
Za Markiem nie przepadałam ;) Nie chodzi o happy end. Raczej o humor, wpadki i przygody które zawsze towarzyszyły Bridget, a których tutaj mi zabrakło. Liczyłam może, że na ekranie dołożą trochę rozrywki i będzie jak zawsze więcej uśmiechu, zwłaszcza że premiera była w walentynki
Mi się wydaje, że już więcej rozrywki dołożyć się nie dało. Pierwsza połowa filmu nie licząc początku to jednak humor typowy dla serii, nie wspominając już o Hugh Grancie, który w każdej scenie dorzuca żartami do pieca. Dopiero później zaczyna się robić melodramatycznie. Co nie znaczy, że źle, widok dojrzałej, będącej w kryzysie Bridget to jednak coś nietypowego, świeżego. Patrząc na to, że czwarte części filmowych serii zazwyczaj są tragiczne, to po tym filmie można wyjść zadowolonym.