Udane połączenie sensacji i kina grozy z kapitalną muzyką, ale nie ma się co dziwić, bo stoi za nią Carpenter.
Film jakoś nieszczególnie trzymał mnie w napięciu, a to co rzucało mi się w oczy przez cały seans, to Nancy Kyes i jej drewniane aktorstwo. Zwróćcie uwagę na jej wyraz twarzy, który jest cały czas taki sam, zero jakichkolwiek emocji i nieważne że zaraz mogła umrzeć, że strzelali do nich, że przyjaciółka zginęła, cały czas wyglądała jakby się czegoś naćpała, totalne drewno.
Na plus mogłabym też wymienić klimacik, bo ta właściwa część filmu rozgrywa się nocą i dzięki temu potęguje to uczucie osaczenia.