Film obejrzałem teraz po raz drugi. Pierwszy raz rok po premierze czyli coś koło roku 1997. Pamiętałem tylko, że mi się podobał. Bałem się, że jak w przypadku 3 kolorów Kieślowskiego i ten film z arcydzieła stanie się dla mnie tylko bardzo dobry lub nawet dobry. Na szczęście tak nie jest, a doświadczenia życiowe z ostatnich prawie 20 lat pozwoliły mi jeszcze bardziej go zrozumieć i jeszcze bardziej się nim wzruszyć. Już chyba wiem dlaczego to tan film dostał 9 Oscarów, a nie kolory Kieślowskiego. Zacznijmy od analizy technicznej. Przepiękne zdjęcia i scenografia. Rewelacyjna gra aktorska na każdym szczeblu. Muzyka tworząca niezwykły klimat. Akcja, której tempo nie wydaje się za szybkie, ale jest toczona jak pociąg, który powoli rusza ze stacji, przyśpiesza aby na końcu gnać z ogromną prędkością. To co dla wielu osób wydaje się nudne wcale takim nie jest. Ten film po prostu wchodzi w nasze serce i umysł powoli, ale tak tutaj trzeba było zrobić, żeby uzmysłowić sobie pewne rzeczy. Właściwie jedną rzecz, którą wie każdy kto naprawdę kochał. Miłość jest najsilniejszym, największym uczuciem i siłą jaka towarzyszy człowiekowi, silniejszym niż wszystko inne co jest na świecie. Silniejszym niż władza, własne zahamowania, uzależnienia, pragnienia i popędy. Takie filmy jak ten pokazują to w bardzo dobry, emocjonalny i przejmujący sposób. Miłość nawet jeśli próbuję się ją zracjonalizować, dostosować do istniejących norm kulturowych czy po prostu zdrowego rozsądku ucieka (zwycięża) wszystkie ograniczenia. Może to trwać czasami bardzo długo. Bohater filmu mimo, że ukochana go odtrąciła bez sekundy zastanowienia poszedł w pustynię aby ją ratować mimo, że to była misja samobójcza. Obydwoje próbowali się przed tym obronić, ale obronić się przed takim uczuciem jest trudno. Film na pewno szybciej zrozumieją kobiety, które są od nas bardziej wrażliwe i lepiej odnajdują się w emocjach. Dlatego pewno film jest nazywany bardziej kobiecym kinem. Jednak każdy przy odpowiednim skupieniu przy oglądaniu, a co najważniejsze - powtórzę jeszcze raz - KAŻDY KTO KIEDYKOLWIEK NAPRAWDĘ KOCHAŁ zrozumie ten film i się wzruszy. Jeśli tak nie będzie to znaczy, że naprawdę nie kochał. Więc dziewczyny zmuszajcie swoich facetów do obejrzenia tego filmu i sprawdźcie reakcję, która wam dużo powie o wrażliwości, rozumieniu miłości i wcześniejszych doświadczeniach ukochanej osoby. Ja jeszcze dodam, że kiedy go za pierwszym razem oglądałem pragnąłem znaleźć to uczucie, ale nie wiedziałem jak to działa. Film wtedy też do mnie bardzo przemówił, ale bardziej jako "tajemnica" miłości. Teraz po tych prawie 20 latach przemówił jeszcze silniej po przypomniał o ogromnej sile tego najpiękniejszego uczucia jakie mamy. Takie filmy potrafią zmienić nasze życie, potrafią wiele namieszać w kwestii uczuć. Nie dałem mu jednak 10 bo film pokazuje tylko siłę miłości, ale nie pokazuje jej piękna. Mówiąc w skrócie jest po prostu bardzo smutny. Tym nie mniej film przełomowy i ważny może nie z powodu odkrywczego tematu, ale sposobu w jaki pokazano temat znany jak świat... Miłość...
Obejrz go jeszcze raz. Sam tytuł sugeruje szerszą problematykę zawarta w filmie. Również postacie i ich pochodzenie ukazują złożoność problemów trapiacych nasz gatunek.
Chodzi o to, że film jest w dużej części ironią. Pokazuje bezsens dzielenia się na narodowości.
Węgier w ostatecznosci umarł Anglikiem. Wcześniej dogadywal się z Niemcami (paliwo za mapy). Zestrzelili go alianci, nie mógł powiedzieć, że jest Wegrem (należały do państw osi). Opiekowała się nim Wloszka zdaje, już nie pamiętam, która się kochała w Sikhu. A przyjaciel, której odbił dziewczynę był Angielskim szpiegiem, który chciał go zabic.
Natura ludzka, już jest skomplikowana, a utrudniamy sobie zycie jeszcze bardziej dzieląc się na narodowości, wyznania, poglądy polityczne itp. itd.
A on miał to wszystko gdzieś, nie interesowało go to wszystko, chciał tylko kochać i być z tą drugą istotą.
To jest smutne w tym filmie.
No tak wymowa antywojenna też jest, ale w mojej ocenie jednak na II planie bo na I planie jest ta szaleńcza, niezwykła miłość, która go pcha w otchłań wojny i przemocy.
Nie wiem czy TA ironia jest "dużą częścią" w tym filmie, ona tam występuje ale (tak mi się wydaje) jako dodatek do fabuły. Małe sprostowanie ... zestrzelili samolot Niemcy, a opiekowała się "angielskim pacjentem" kanadyjska pielęgniarka.
Jesteś pewny, że to była miłość czy pragnienie przeglądanie się w czyiś oczach? :) egoizm we dwoje? Pragnienie przeżycia czegoś mistycznego, poświęcenie dla poczucia bycia ważnym? :)
To już kwestia bardzo zaawansowanej analizy samej miłości. Raczej z filmu wg mojej oceny nie wynikało to o czym piszesz. Dla egoizmu we dwoje czy pragnienia bycia ważnym nikt raczej by się nie skazał na śmierć bo do tego może pchnąć człowieka tylko miłość jako najsilniejsze uczucie. Instynkt samozachowawczy, ochrona życia są najgłębiej wpisane w naturę ludzką i nawet czasami miłość nie wystarcza. Matka oddaje życie za dziecko, facet aby nie zgwałcili jego dziewczyny poświęca się aby ją ratować - to wszystko z miłości. Czasami jednak nawet miłość nie pomaga co było pokazane np. w filmie "28 tygodni później", kiedy główny bohater tak się bardzo bał, że zostawił żonę.
Minęło 8 lat, a ja obejrzałem ponownie ten film i nawet już zapomniałem, że opisywałem go na filmwebie :) A tu jaka niespodzianka :) Po 8 latach i ponownym obejrzeniu film wciąż wzrusza. Ma swoją magię i nastrój. Fajnie go obejrzeć ponownie bo nastawiałem się na trochę inne emocje, a dostałem inne niż się spodziewałem. Tym razem zauważyłem, że również Pan Clifton był ofiarą. A i główny bohater miał smutną refleksję kiedy mów: "nie, nie ja ich nie zabiłem, choć... może rzeczywiście tak... tak, tak zabiłem ich" Ta wielka miłość odebrała życie wielu osobom i to coś co "odkryłem" na nowo. Tak samo jak idiotyczną, biurokratyczną postawę żołnierzy angielskich. Zastanawiałem się nad tym co musiał czuć główny bohater kiedy właściwie wiedział, że wraca do martwej ukochanej, ale miał nadzieję... I o złożonej obietnicy, że była silniejsza niż instynkt samozachowawczy... Zastanawiałem się też co musiała czuć i przeżywać Catherine w tej ciemnej, pustej jaskini jak nie mogła się ruszyć... Piękny melodramat... Świetnie zagrany i zmontowany... Aż nie chce wierzyć się, że od Miramax... POLECAM !
XXI w. a filmweb nie ogarnia cudzysłowów i litery ó ... Szkoda słow..Powtarzam czytelniej:
Minęło 8 lat, a ja obejrzałem ponownie ten film i nawet już zapomniałem, że opisywałem go na filmwebie :) A tu jaka niespodzianka Po 8 latach i ponownym obejrzeniu film wciąż wzrusza. Ma swoją magię i nastroj. Fajnie go obejrzeć ponownie bo nastawiałem się na trochę inne emocje, a dostałem inne niż się spodziewałem. Tym razem zauważyłem, że również Pan Clifton był ofiarą. A i główny bohater miał smutną refleksję kiedy mów: - nie, nie ja ich nie zabiłem, choć... może rzeczywiście tak... tak, tak zabiłem ich - Ta wielka miłość odebrała życie wielu osobom i to coś co odkrylem na nowo. Tak samo jak idiotyczną, biurokratyczną postawę żołnierzy angielskich. Zastanawiałem się nad tym co musiał czuć głowny bohater kiedy właściwie wiedział, że wraca do martwej ukochanej, ale miał nadzieję... I o złożonej obietnicy, że była silniejsza niż instynkt samozachowawczy... Zastanawiałem się też co musiała czuć i przeżywać Catherine w tej ciemnej, pustej jaskini jak nie mogła się ruszyć... Piękny melodramat... Świetnie zagrany i zmontowany... Aż nie chce wierzyć się, że od Miramax... POLECAM !
Problem w tym, że prawdziwy Laszló de Almasy wolał chłopców i na pewno nie miał urody Ralpha Fiennesa:)
Nie wiem o kim mówisz :) Książki nie czytałem. Odbieram film jaki jest i mało mnie obchodzi kto kogo wolał. To ponadczasowy, piękny film i wcale nie wyłącznie dla kobiet. Dla mnie: klimat, gra aktorska, fabuła, emocje - wszystko tu jest na poziomie genialnym.
O głównym bohaterze i na pewno nie był tak sentymentalny jak bohater filmowy, raczej przeciwnie, ale iluzja ludzka rzecz.
Prawdziwy Wołodyjowski tez był kims zgoła innym niz ów w trylogii Sienkiewicza, ale to nie literatura faktu ani dokument.
Problem polega na tym, że jeśli znasz postać historyczną na długo zanim obejrzysz film na który wpadasz przypadkowo to nie ma mowy żeby w czasie oglądania nie korygować swojej wiedzy z wizją reżysera:) A Laszló de Almasy był wyjątkowo nieciekawym typem delikatnie mówiąc. To nie Salieri z "Amadeusza". Ale film rządzi się swoimi prawami, pewnie że tak:)
Naprawdę znałas postać Laslo na długo przed tym filmem? ;) Cóż, i tak wolę przedstawienie nieciekawego rowerzysty jako przystojnego normalnego faceta hetero. Dobrze że tego filmu nie realizowano teraz, bo może pedałowałby na tandemie z wybrankiem ku tęczowej nirwanie. Intryga z Salierim była wymyslona by udramatyzować historię Mozarta, całkiem niepotrzebnie no ale, jako się rzekło, film to film. O wiele bardziej polecam Kolację na cztery ręce, także fikcja ale pasjonująca.
Naprawdę.:) To dość znana postać na terenach na których była bliska mi osoba. Caravaggio( Willem Dafoe)jest bliski prawdy o głównym bohaterze. Absolutnie! nie przeszkadzają mi związki homoseksualne, tak dla jasności. Całkiem potrzebnie była wymyślona intryga z Salierim chociażby po to żeby ukazać geniusz Mozarta jak i niemożność przekroczenia pewnych granic ponad przeciętność(doskonała scena kiedy Konstancja przynosi nuty Salieremu, niezapomniana). To w końcu byli kumple z tego samego środowiska więc znali się o co w tym wszystkim chodzi. Salieri był dobrym kompozytorem na tyle, że dla niewprawnego ucha trudno zauważyć różnicę między ich twórczością operową:) Nie mówiąc o tym, że był pedagogiem, który uczył śpiewaczki występujące w operach Mozarta, taka złośliwość losu:) Był także nauczycielem młodego Beethovena. Bardzo zasłużony jako pedagog, ale pod wzg. kompozycji nigdy nie przekroczył progu, którego tak bardzo zazdrościł Mozartowi. I o tym jest ten film. A "Kolacja" to zupełnie inna bajka, to sztuka teatralna i dotyczy nie tych bohaterów, którzy w rzeczywistości nigdy się nie spotkali. I to tyle w temacie, w dodatku nie pod tym filmem co trzeba. Dla mnie Amadeusz to arcydzieło pod każdym względem, po prostu 10/10.
Ukazanie geniuszu Mozarta ,niedocenianego za życia nie wymagalo wcale wymyslania fikcyjnego konfliktu z zazdrosnym i zapieklym Salierim. To mi przeszkadza w odbiorze filmu.
Naprawdę niedocenianego za życia?:)))) Zarabiał tyle na dawanych koncertach na salonach, że wg. obliczeń za jeden występ dostawał wielokrotność pensji koncertmistrza, do tego lekcje prywatne dla najbogatszych, stypendium synekurowe czy kasę za zamówienia utworów, za wystawianie oper, etc, etc. Nie płaci się takich pieniędzy niedocenianemu artyście:)) Na tej zasadzie działa także dzisiejszy świat artystyczny tak dla porównania. Czy ten konflikt był wymyślony, nie do końca. Długo by o tym pisać. A że Forman miał taką wizję, to jego prawo, a Ty masz prawo zgadzać się z reżyserem bądź nie. Ja mogę o Mozarcie gadać godzinami, ale na pewno nie przystoi na tym forum, więc tak jak napisałam p/w dajmy już spokój. I czas mnie goni. Pozdrawiam.
No tak, Ty wszystko wiesz i lepiej i najlepiej ;))))) Fakt że na tym forum nie przystoi, zwłaszcza że pisują na nim chamidła pospolite jak Twój rozmówca Gamer88 czy jakos tak;)))))
To forum dotyczy Angielskiego pacjenta, pragnę przypomnieć. Nie, nie wiem, stanowczo moja wiedza jest nikła w stosunku do w/w kompozytora. Nic na to nie poradzę, że mam takie a nie inne wykształcenie, co sugeruje podpis przy awatarze. Gdybyś poczytał cokolwiek o Mozarcie poza Wiki, to byś wiedział że styl wypowiedzi geniusza w nieoficjalnych wypowiedziach był bardzo zbliżony do wypowiedzi Gamera88, no ale to poza Twoją optyką. Więcej odpowiedzi nie będzie, mimo wszystko pozdrawiam. Amen
Z awatarem.to.sie nie wysiliłaś, o bemolach i krzyżykach uczą w pierwszych klasach muzycznej podstawówki- wiem.bo takowa skonczylem. O.tym.ze Mozart był.chory na zespół de Touretta a nawet koprolalię wiem od czasów zanim. wiki się pojawiła . Gamer88 to chamidlo pospolite, a to.nie choroba. Tak wątek.dotyczy Angielskiego pacjenta tak jak wątek Blanki Lipińskiej dotyczyl pokolenia Z. Wydawać by się mogło, że zamiłowanie do muzyki zbliża ludzi. Szkoda ze rzadko tak się dzieje.