Pan Lazarescu to typowy zgryźliwy, antypatyczny starzec, obrażony na cały świat i obwiniający o swoje niedołęstwo wszystkich, tylko nie siebie. Po śmierci żony i emigracji córki wciela w życie zasadę 'na złość mamie odmrożę sobie uszy'. Jest w tym tak skrupulatny i nieprzejednany, że w wieku zaledwie 62 lat jest wrakiem człowieka. 14 lat temu przebył operację wrzodów żołądka, które obecnie kuruje, na zmianę, lekiem na zgagę i domową wódką na spirytusie i przepalance. Oprócz tego łyka niezliczone ilości różnych leków przeciwbólowych na 'ból głowy' i 'wrzody żołądka', które okazują się tętniakiem mózgu i marskością wątroby, która jest w tak zaawansowanej formie, że przekształciła się w ogromny nowotwór. Pan Lazarescu stosuje również dietę: nażreć się byle czego i do oporu, kiedy są pieniądze i głodować, kiedy z kasą krucho. Wychodował sobie dzięki temu monstrualną otyłość, która niemal uniemożliwia mu swobodne poruszanie. Jednak pan Lazarescu nie lubi ruchu, woli siedzieć w zagraconym mieszkaniu z trójką otyłych, leniwych kotów, gdzie czuje się bezpiecznie i może
pomstować na okrutny los. I tu dochodzimy do końca listy dolegliwości, będących konsekwencją trybu życia, prowadzonego przez naszego bohatera, czyli atrofia mięśni nóg i wrzodziejące żylaki łydek, 'leczone' ciasnym bandażem. Nie wspominam o papierosach, bo te panu Lazarescu nie szkodzą, podobnie jak alkohol, czy garście randomowych leków. Szkodzą mu bakterie pylori. I nadopiekuńczość matki, a później żony, czego Lazarescu już sobie nie uświadamia, dlatego zachowuje się jak kapryśny chłopczyk, który nie chce dorosnąć.
To jest ten sąsiad z twojego bloku, którego panicznie boisz się spotkać na klatce lub chodniku, bo potwornie śmierdzi szczyną i gorzałą, zawsze w tych samych łachach, na twoje 'dzień dobry', albo nie reaguje, albo rzuca ciche przekleństwo, ciągle sapie, ale nigdy nie widziełeś go bez papierosa. Na szczęście rzadko opuszcza swoją norę, koło której przebiegasz na wstrzymanym oddechu, żeby tylko nie zaciągnąć się gęstym, słodkawo-kwaśnym, mdlącym zapachem rozkładu. Któregoś dnia czytasz nekrolog przyklejony na drzwiach, że w wieku 57-iu, lub 63-ech odszedł... A przecież przysiągłbyś, że nie mógł być młodszy niż 85 lat.
Pana Lazarescu poznajemy w momencie, gdy słowa matki okazują się prawdą. Uszy się odmroziły, zgniły, nic już nie jest w stanie uśmierzyć bólu czy powstrzymać galopującej infekcji. 'No dobrze, to ja już założę tę czapkę' myśli nasz bohater i dzwoni po karetkę. Sanitariusze, pielegniarki i lekarze robią co mogą, aby go uratować. A mogą nie wiele, bo gdziekolwiek nie dotkną, tam znajdują jakąś patologię zagrażającą życiu. Podjęcie działania czy jego zaniechanie niesie ze sobą taki sam poziom ryzyka. Mogą nie wiele, bo nie fart chciał, że tej samej nocy zdarzył się wypadek i kilkadziesiąt ofiar z rozbitego autokaru potrzebuje pomocy. Karetki nie nadążają dowozić rannych, szpitale są przepełnione, sale operacyjne nie pustszeją, a urządzenia diagnostyczne są w ciągłym użyciu. W tej bezradności wydaje się kształtować pytanie: 'Panie Lazarescu, nie mógł pan wytrwać w swoim postanowieniu? Albo chociaż wybrać sobie inny dzień na przerwanie powolnego samobójstwa?'
Pan Lazarescu jest w tym filmie zaledwie, i aż, przestrogą i pytaniem: 'Na ile to my sami jesteśmy panami swojego losu, a na ile kształtują go inni?' z nie pozostawiającą wątpliowści odpowiedzią. Sam film zaś jest portretem społeczeństwa rumuńskiego i relacji między ludzkich. Świetny obraz rodziny z panem domu wykrzykującym rozkazy jak do psa, i kobietą ganiającą, żeby ze wszytkim nadąrzyć. I jeszcze to 'On umiera, może z nim pojadę do szpitala?' 'Pewnie jedź, zostaw mnie samą w sobotę wieczór'. Hierarchia w szpitalu gdzie lekarz jest jak udzielny król, który może równać z błotem wszystkich dookoła, pacjentów, pielęgniarki, stażystów. Sanitariusze, którzy są na dole tej drabiny, pomiatani i traktowani jak zło konieczne. Skomplikowane relacje animozji i sympatii. Jedno słodkie spojrzenie może załatwić wszystko, jedno nieopatrzne słowo może zamknąć drzwi na głucho. I to w sytuacji, w której chodzi o ludzkie życie. Mało w tych relacjach empatii i życzliwości, dużo uprzedeń, doszukiwania się, przekupstwa i chorobliwego 'moje zawsze musi być na wierzchu'.