W najnowszej odsłonie cyklu "Perły lamusa" Piotr Czerkawski pisze dla nas o "Nienawiści" – kultowym filmie 28-letniego Mathieu Kassovitza. Przyjemnej lektury. Kassovitz'>Kassovitz podkreśla, że nad pozornie bezcelową włóczęgą chłopaków z
"Nienawiści" wisi cień wydarzeń sprzed kilku godzin. Wtedy to, w trakcie kolejnej odsłony zamieszek, policja dotkliwie pobiła zaprzyjaźnionego z bohaterami Abdela. Odmienny sposób reakcji na te wydarzenia doskonale oddaje charakterologiczne różnice między protagonistami. Krewki Vinz (
Vincent Cassel, który w roli porywczego dresiarza jest przekonujący tak bardzo, że trudno uwierzyć, że już za rok zacznie spotykać się z samą
Monicą Bellucci) dąży do eskalacji napięć i nawołuje do pomszczenia walczącego o życie przyjaciela. Rozsądny Hubert (
Hubert Kounde) robi wszystko, by uspokoić kompana i zapobiec dalszemu rozlewowi krwi. Hedonistycznie nastawiony do życia Saïd (
Saïd Taghmaoui) stara się natomiast pogodzić przeciwstawne stanowiska kolegów. Mimo wszystkich tych różnic, bohaterowie
"Nienawiści" pozostają na siebie skazani.
Kassovitz wcześniej niż inni zrozumiał, że podziały etniczne bywają dużo mniej istotne niż różnice klasowe. Pochodzący z nędznego blokowiska Vinz, Hubert i Saïd trzymają się razem, bo borykają się z tym samym poczuciem wykluczenia i ostracyzmem ze strony reszty społeczeństwa. Jedyny azyl, a także przestrzeń symbolicznej zemsty, stanowi dla nich popkultura. Doskonale widać to na przykładzie użytej w filmie hip-hopowej piosenki samplującej słynną balladę
Edith Piaf "Non, je ne regrette rien". Dumna deklaracja "Niczego nie żałuję" została w niej zastąpiona przez gniewny okrzyk "Je... policję". Trudno o bardziej skrótowe podsumowanie radykalizacji nastrojów paryskiej ulicy, jaka dokonała się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Idolami ludzi podobnych do bohaterów
"Nienawiści" są jednak nie tylko posługujący się niewyparzonym językiem raperzy, lecz także nieobliczalni outsiderzy pokroju Travisa Bickle'a z
"Taksówkarza". Scena, w której Vinz imituje przed lustrem gesty
Roberta de Niro ze słynnego filmu
Scorsesego mówi o desperacji chłopaków z przedmieść więcej niż wielotomowe socjologiczne rozprawy.
Spodnie Grunwalskiego "Nienawiść" doskonale obrazuje błędne koło, w jakim znaleźli się protagoniści wtłoczeni w schemat agresywnej i nieokrzesanej młodzieży z przedmieść. Niewiara w możliwość zmiany swego położenia wywołuje u protagonistów frustrację, która podświadomie skłania ich do zachowań zgodnych z narzuconym wzorcem. Nie przez przypadek właściwie każde ukazane w filmie spotkanie chłopaków z przedmieść z przedstawicielami innej klasy społecznej kończy się widowiskową konfrontacją. Szczególnie imponująco wypada pod tym względem sekwencja wizyty bohaterów w snobistycznej galerii sztuki. Vinz, Hubert i Saïd od samego początku są traktowani przez widzów jak żywe eksponaty, których obecność przyjęta zostaje z mieszaniną protekcjonalnej ekscytacji i zdziwienia. Chłopcy postanawiają ostatecznie podjąć grę z otoczeniem i zaczynają zachowywać się jak chuligani z etiudy
"Rozbijemy zabawę" Romana Polańskiego. Gdy w końcu zostają wyrzuceni za drzwi za zakłócanie spokoju, dyrektor galerii rzuca tylko pod nosem: "Ech, trudna młodzież", a wszyscy goście wracają do picia wina.
Choć podobne doświadczenia mogłyby utwierdzić bohaterów w przekonaniu, że nie mają szans na odmianę swojego losu,
Kassovitz przekonuje, że wcale nie jest to takie oczywiste. Są w
"Nienawiści" również sceny, z których wynika, że świat bywa mniej przewidywalny, niż chcieliby to przyznać Vinz, Hubert i Saïd. W jednej z nich protagoniści popalają jointy na wzgórzu z widokiem na Wieżę Eiffela. Rozgoryczony widokiem symbolu idyllicznego, pocztówkowego Paryża, do którego prawdopodobnie nigdy nie będzie miał dostępu, Saïd odgraża się, że sprawi, że zabytek zniknie z pola widzenia. Koledzy wyśmiewają ten pomysł, a po chwili wszyscy bohaterowie, zanosząc się śmiechem, opuszczają wzgórze. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na to, że z niejasnych przyczyn oświetlenie na wieży zgasło, a symbol Paryża faktycznie stał się niewidzialny.
O tym, że krótkowzroczni protagoniści lekceważą znaki wysyłane im przez rzeczywistość, jeszcze dobitniej świadczy – bodaj najsłynniejsza w całym filmie – scena spotkania w miejskim szalecie. W tej osobliwej przestrzeni bohaterowie natykają się na eleganckiego staruszka, który, myjąc ręce, zaczyna snuć monolog o przygodach swojego przyjaciela, Grunwalskiego. Mężczyzna ów w czasie wojny znalazł się w transporcie kierującym jeńców do sowieckiego łagru. Gdy podczas postoju oddalił się za potrzebą, zauważył z daleka, że pociąg już odjeżdża. Nie chcąc ośmieszyć się i biec z opuszczonymi spodniami, zatrzymał się, żeby je zapiąć, przez co nie dogonił pociągu, a w konsekwencji zamarzł na śmierć. Dziwne? Ależ oczywiście. Wysłuchawszy nieznajomego z zaskakującą uwagą, bohaterowie zaczynają zastanawiać się, dlaczego staruszek opowiedział im tę historię i nie dochodzą do żadnego konstruktywnego wniosku. Opowieść o Grunwalskim spędza sen z powiek także fanom
"Nienawiści", którzy po dziś dzień spierają się ze sobą w internecie o znaczenie tej anegdoty. Spośród wszystkich interpretacji najbardziej przekonuje mnie następująca: Grunwalski poniósł klęskę, bo nie zrozumiał, że aby przetrwać kryzysową sytuację, powinien zapomnieć o dumie i pokonać strach przed ośmieszeniem.
Jeśli faktycznie tak jest, dalsze losy Vinza, Huberta i Saïda każą stwierdzić, że bohaterowie nie wyciągnęli wniosków z tej lekcji. Im bliżej zakończenia filmu, orientujemy się, że anegdotyczny, lekki ton
"Nienawiści" okazuje się zastawioną na widza pułapką.
Kassovitz usypia naszą czujność po to, by cios, który wyprowadza w finale, okazał się dużo bardziej bolesny. Erupcja przemocy, do jakiej wówczas dochodzi, jest tak niespodziewana, że budzi automatyczne skojarzenia z powstałym zaledwie rok wcześniej
"Pulp Fiction". O ile jednak u
Tarantino niedorzeczne okoliczności, w jakich dochodzi do rozlewu krwi, pozostają wyłącznie śmieszne, o tyle u
Kassovitza zyskują posmak ponurej, egzystencjalnej ironii. Powtarzana po raz ostatni, tuż przed napisami końcowymi, historyjka o mężczyźnie spadającym z wieżowca wreszcie nie pozostawia wątpliwości. Ten facet to nie Vinz, Hubert ani Saïd, lecz całe społeczeństwo. Bynajmniej nie tylko francuskie.