Artykuł

Labirynt świadomości

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Labirynt+%C5%9Bwiadomo%C5%9Bci-120859
Labirynt świadomości
Seriale to literatura epicka naszych czasów. Podczas gdy kino często zatrzymuje się w pół kroku, one idą coraz dalej i wciąż przesuwają granicę tego, co w głównym nurcie dozwolone. Bywa, że sami boimy się tego, co czeka na nas w następnym odcinku.

Z przewidywalności twistów uczyniono największy zarzut wobec "Westworld". Sama odnoszę wrażenie, że zwroty akcji miały raczej korespondować z metodą zyskiwania świadomości hostów, niż stanowić główną wartość serialu. Widz, podobnie jak android zamknięty w parku rozrywki, poznaje świat przedstawiony wyrywkowo, bez dostępu do pewnego szerszego obrazu. Odbiorcom stopniowo podsuwane są wskazówki, które ci mogą albo zignorować, albo wychwycić i zinterpretować. Trudno w tym przypadku mówić o fabularnych woltach wziętych z sufitu; narracją "Westworld" rządzi raczej subtelna dialektyka zasłaniania i odkrywania. Kto się domyślił, ten dotarł do centrum labiryntu samodzielnie; całą resztę i tak zaprowadzą tam za rękę. Ograniczona przewidywalność zwrotów akcji jest w pewien sposób zamierzona i wynika z założeń modelu telewizji angażującego widza. Z tych samych powodów twórcy rzucają fanom ochłapy informacji, prowadząc witrynę korporacji Delos czy umożliwiając im rozmowę ze zbuntowanym hostem przez portal discoverwestworld.com. Gdyby serial opierał się wyłącznie na ciągu twistów, rzeczywiście mielibyśmy do czynienia z rozczarowaniem roku; na szczęście oprócz labiryntowej struktury "Westworld" ma jeszcze całkiem sporo do zaoferowania.

W siatce znaczeń

Filozoficzne i moralne dylematy podawane są widzowi w patchworkowej formie, którą – jak wszystko w tym serialu – należy sobie samemu rozsupłać. Nie bez powodu "Westworld" posiłkuje się wątkami westernowymi, ironicznie obnażając umowność prostych dychotomii. Oprócz mrugnięć w stronę filmowego pierwowzoru mamy też odniesienia do "Parku Jurajskiego", literatury (Szekspir, "Alicja w Krainie Czarów", "Frankenstein"), sztuki ("Człowiek witruwiański", "Stworzenie Adama"), a nawet gier ("BioShock"). Wszystkie te smaczki skwapliwie wyłapują widzowie, dyskutując potem o konsekwencjach uruchomienia konkretnych intertekstów. Także klasyczne piosenki w aranżacjach na pianolę pojawiają się zazwyczaj w nieprzypadkowym kontekście ("Fake Plastic Trees", "Black Hole Sun", "The House of the Rising Sun" itd.). Problem pojawiłby się wtedy, gdyby opowieść rozpisana na znaczeniowej siatce prowadziła widza donikąd. Większość tych odniesień służy jednak spotęgowaniu wrażenia ułudy i sztuczności prezentowanego świata, przez którą prześwieca stale obecne drugie dno. Muzyka jest zresztą jednym z największych atutów "Westworld" – dotyczy to zarówno ścieżki dźwiękowej Ramina Djawadiego (znanego m.in. z "Gry o tron"), jak i wspomnianych hitów rozpisanych na pianolę. Każdemu resetowi narracji towarzyszy melodia wygrywana przez samowystarczalną maszynę, a powracający obraz sterowanych klawiszy prędzej czy później zmusza widza do refleksji. Czy pianista jest potrzebny do zaistnienia sztuki? Czy mechaniczny występ ustępuje w czymkolwiek obecności ludzkiego poruszyciela? Chyba najcenniejsza w "Westworld" jest owa subtelność, z jaką serial porusza problemy granicy pomiędzy ludzkim a nieludzkim. Najważniejsze pytania nie zostają jednak postawione wprost – miejsce ckliwych monologów zajmuje wymowna ikonografia.

Twórcy dużo lepiej radzą sobie z siłą pojedynczego obrazu niż z dłuższymi sekwencjami. Pierwszy sezon upłynął pod znakiem widowiskowych, ikonicznych ujęć. Nagie ciała hostów bezwolnie zwisające na laboratoryjnych krzesłach, mleczno-krwista plama rozkwitająca po scenie mordobicia czy Dolores przeciągająca się w łóżku w naiwnej gotowości na "nowy" dzień to obrazy znacznie bardziej sugestywne od przemów na temat (a)moralności eksperymentu Forda. I tak: wiele istotnych zagadnień zostaje przepracowanych wyłącznie w warstwie wizualnej. Na szczęście twórcy mają na tyle przyzwoitości, żeby nie serwować długiej tyrady na temat kolorów kapeluszy odwiedzających park gości. Pozostawienie pola do domysłu nie jest, wbrew pozorom, praktyką powszechną – wystarczy przypomnieć szwedzki serial "Prawdziwi", w którym każdy moralny dylemat dotyczący androidów należało wyłuszczyć w stosownej scenie konfrontacji. Nie jest też oczywiście tak, że w "Westworld" mamy do czynienia z ciągiem wizualno-konwersacyjnych perełek. Przykładowo, absolutnie zbędna scena orgii wydaje się wklejona tylko po to, żeby zaaplikować widzowi odpowiednią dawkę rozerotyzowanej golizny. W serialu nie brakuje też wątpliwych rozwiązań fabularnych, w tym abstrakcyjnej ucieczki zbuntowanych hostów z laboratorium czy też problematycznej kwestii organizacji samego parku (niby skąd goście wiedzą, kogo wolno im atakować?). Trzeba przy tym uczciwie przyznać, że podobne niedociągnięcia są wspólną domeną produkcji spod znaku science fiction, co jednak nie tłumaczy jeszcze wyraźnych dziur w serialowym scenariuszu.

Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny

W centrum zainteresowań pierwszego sezonu "Westworld" tkwi kwestia rozbudzonej w sztucznym człowieku świadomości. Kulawa etyka biznesu opartego na zniewoleniu czujących, świadomych istot zostaje doszczętnie skompromitowana – w serialu to ludzie, a nie maszyny występują w roli bezdusznych potworów. Temat domniemanego nadejścia sztucznej inteligencji staje się coraz bardziej nośny; nie bez przyczyny bohaterowie najnowszego sezonu "Czarnego lustra" wymachują egzemplarzem książki o technologicznej osobliwości, co ma stanowić jawny ukłon w stronę teorii Kurzweila. Jednocześnie większość filmów i seriali, które dotykają tematu świadomości w maszynie, załatwia sprawę zachowawczo – androidy i komputery albo przebudzają się z dnia na dzień, albo w tajemniczy sposób zyskują dostęp do kolektywnej inteligencji. Twórcy "Westworld" idą o krok dalej i stawiają bardzo konkretne hipotezy dotyczące prezentowanego konceptu. Mechanizm wyswobodzenia nie zostaje umieszczony gdzieś na zewnątrz, ale w samej SI, która pnie się po szczeblach świadomościowej drabiny, a w zasadzie zyskuje zdolność autorefleksji dzięki zapętleniu własnego doświadczenia. W jednej ze scen Ford rozrysowuje piramidę, na której umieszcza trzy wspomniane w serialu elementy konieczne do wykształcenia samoświadomości: pamięć, improwizację i własny interes. Po finale sezonu można się zastanawiać, czy ostatnie, puste pole nie należy przypadkiem do sensotwórczego cierpienia. Ten koncept – podobnie jak przywołana w "Westworld" teoria bikameralnego umysłu Juliana Jaynesa – nie jest może doskonały, ale przynajmniej stanowi alternatywę dla standardowej ucieczki od tematu.

Jeszcze więcej problemów krąży w przestrzeni niedopowiedzeń, czasem wyłącznie pod postacią subtelnych sugestii. "Westworld" przewrotnie dyskutuje z przekonaniem, jakoby opowieści uczyły ludzkiej wrażliwości, i przypomina, że kto opowiada historię, ten ma władzę. Skoro Ford jest bogiem dla uwięzionych hostów, niewykluczone, że i ludzie odgrywają swoje życiorysy pod czyjeś dyktando. Nieważne, czy za nasze codzienne zmagania odpowiada boski, czy biologiczny autor (na przykład korporacyjno-polityczna machina) – pod tym względem niewiele różnimy się od androidów z serialowego parku rozrywki.