Stworzenie przekonującego świata ludzi jaskiniowych to jedno z trudniejszych zadań, jakie może sobie postawić reżyser. Nie dziwi zatem fakt, że prób filmowych podroży do najgłębszej prehistorii nie było w światowej kinematografii nazbyt wiele. Dwie najpoważniejsze w tonie to oczywiście zwieńczony wirującą kością prolog "2001: Odysei kosmicznej" (1968) Stanleya Kubricka, a także kontrowersyjne fantasy Jean-Jacques'a Annauda, czyli "Walka o ogień" (1981). Spoglądając na historię kina, widać jednak wyraźnie, że istnieje też inna nitka, znacznie lżejsza w tonie: taka, która w spojrzeniu na naszych odzianych w skóry protoplastów upatruje przede wszystkim źródła humoru. Jeśli za jej właściwe początki można uznać "Trzy wieki" (1923), w których do ery kamienia łupanego cofał się Buster Keaton – zresztą tylko w celu udowodnienia, że aż tak wiele od tamtych czasów się nie zmieniło – to najbardziej spełnionym filmem tej grupy pozostaje "Jaskiniowiec" Carla Gottlieba z 1981 roku. (Osobiście wskazałbym też na pierwszy segment "Być człowiekiem" (1994) z Robinem Williamsem, ale nie znam drugiej osoby, która by ten powszechnie pogardzany film lubiła równie mocno, jak ja.) Gottlieb był scenarzystą obdarzonym dotknięciem Midasa: trzy filmy, przy których pracował w drugiej połowie lat siedemdziesiątych –
"Szczęki" (1975),
"Szczęki 2" (1978) i
"Szajbus" (1979) – okazały się gigantycznymi przebojami box office'u. Co więcej: książka, w której
Gottlieb opisał z detalami proces pracy nad
"Szczękami" – "The Jaws Log" – pojawiła się na rynku równolegle z pierwszym filmem, a jej kolejne wydania są zadawane do dziś w amerykańskich szkołach filmowych jako lektura obowiązkowa dla przyszłych scenarzystów. Jakby tego było mało,
Gottlieb był także utalentowanym aktorem komediowym, z dużym doświadczeniem uzyskanym zarówno w eksperymentalnej kalifornijskiej grupie The Committee, jak i podczas pisania żartów dla
"The Smothers Brothers Comedy Hour" (protoplasty
"Saturday Night Live"). Nie dziwi więc, że twórca nie miał większych problemów z pozyskaniem środków na
"Jaskiniowca" – tym bardziej że do głównej roli prehistorycznego niezguły imieniem Atouka pozyskał byłego Beatlesa ze sporym doświadczeniem filmowym, czyli
Ringo Starra.
W gotowym filmie
Ringo gra postać znaną z wiekowej tradycji żydowskiego teatru i szmoncesu: wiecznego nieudacznika, zwanego także "szlemielem". Chudy pechowiec z lękiem we wielkich, rozbieganych oczach, Atouk już w pierwszej scenie filmu sprowadza nieszczęście na swe jaskiniowe plemię, rozjuszając przypadkowo spotkanego dinozaura i prowokując go do ataku. Skutki są co prawda niegroźne, ale szybko orientujemy się, że Atouk jest kimś w rodzaju przedpotopowego
Woody'ego Allena: intelektualisty i słabeusza, który może co najwyżej powzdychać do zjawiskowego kociaka, jakim w świecie
"Jaskiniowca" (i poza nim) jest Lana, zagrana przez
Barbarę Bach. Ku utrapieniu bohatera, Lana lgnie do mięśni i władzy, a te uosabia w obrębie plemienia niejaki Tunda (
John Matuszak). Atouk stara się wyszukiwać coraz to nowe fortele, byle tylko zbliżyć się do Lany: jednym z zabawniejszych jest poczęstowanie Tundy usypiającymi jagodami (uznany za zbędnego, Atouk pracuje dla plemienia jako tester potencjalnie trujących roślin). Strategia kończy się co prawda wczołganiem się do jaskiniowego barłogu Tundy i Lany w takt Ravelowskiego "Bolera" (żart z
"Dziesiątki" (1979)
Blakea Edwardsa, która dwa lata wcześniej użyła tegoż utworu jako komediowej ilustracji sceny erotycznej), ale partnerem Atouka przez pomyłkę staje się jego rosły adwersarz
Już z tego opisu wynika, że nie mamy do czynienia w
"Jaskiniowcu" z kinem wyrafinowanym – w istocie, jest to film celowo i uwodzicielsko niemądry. Wcześniejszy o rok gigantyczny sukces
"Czy leci z nami pilot?" (1980) tria
Zucker-
Abrahams-
Zucker otwarł wrota dla komedii gagowej o ponadnormatywnym poziomie stężenia humoru na minutę projekcji – i
"Jaskiniowiec" zdecydowanie stara się operować w podobnych rejestrach. (Gwoli ścisłości dodać należy, że wspomniany już
"Szajbus" ze
Steveem Martinem i ze scenariuszem
Gottlieba przygotował z kolei grunt pod furorę tria ZAZ). Ogromy i nieprzemijający urok
"Jaskiniowca" polega właśnie na tym, że nie jest to film aspirujący do szacowności – już raczej sugerujący między wierszami, że nakręciła go grupka przyjaciół w środku pustyni po suto zakrapianej imprezie (a może wręcz w jej ramach). Zdjęcia – w całości zrealizowane w okolicach meksykańskiego miasta Sombretete – skąpane są w rozżarzonym słońcu, trochę jak wczesne filmy nieme realizowane na bezdrożach Kalifornii. Jeśli dodać do tego uroczo analogowe efekty specjalne, okaże się że
"Jaskiniowiec" jest filmem podwójnie retro: nie tylko cofa się w (najdalszą możliwą) przeszłość, ale i ma w sobie energię, urok i impet kina niemego tworzonego ad hoc u zarania Hollywoodu.
Oczywiście, nie jest to film niemy: ogromną rolę w jego poetyce i w uzyskiwanych przez
Gottlieba efektach komediowych odgrywa przecież zarówno muzyka
Lalo Schifrina, jak i wymyślony przez scenarzystów jaskiniowy język, składający się z około piętnastu słów, których znaczenia domyślamy się błyskawicznie – do tego stopnia, że po seansie
"Jaskiniowca" bylibyśmy w stanie zbudować prostą jaskiniową wypowiedź. Poza odgłosami ludzkimi – takimi jak warczenie Tundy, westchnienia Lany, okrzyki Atouka –
Gottlieb zadbał też o zróżnicowane odgłosy zwierzęce: każdy z dinozaurów ma swoją własną osobowość, a widoczny jedynie jako sylweta na tle księżyca brontozaur wydaje z siebie dźwięki wzajemnie się wykluczające: rano krzyczy "kukuryku", a w nocy pohukuje niczym sowa.
Cudownie niemądry surrealizm
"Jaskiniowca", połączony z kreskówkowym wyczuciem czasu, miejsca i spójności obłąkanej akcji, stawia film w czołówce zwariowanych komedii, których nie da się porównać z niczym innym, wydają się bowiem tworzyć swój własny gatunek i świat. Nie byłby to jednak świat tak spójny, zabawny i ludzki, gdyby nie występujący w filmie aktorzy.
Starr, o którego filmowym talencie świadczyły już wcześniejsze projekty z Beatlesami realizowane pod okiem
Richarda Lestera, jest idealny jako Atouk – śmiejemy się z jego niezdarności, ale i szanujemy jego determinację, kiedy w końcu postanawia pójść w ślady Dawida i zmierzyć się z Tundą-Goliatem. (A może to Dawid poszedł w ślady Atouka?) Jako Lana,
Barbara Bach – pamiętna Ania Amasowa ze
"Szpiega, który mnie kochał" (1977) – jest obsadzona idealnie, jako kombinacja ponętności i sprytu. Jej męskim odpowiednikiem w filmie jest młodziutki, atletyczny i łobuzerski
Dennis Quaid jako druh Atouka imieniem Lar, a jako konkurująca o względy Atouka prześliczna Tala
Shelley Long daje występ na miarę obietnicy, jaką stanowiły jej wczesne wcielenia w chicagowskiej grupie komediowej Second City.
Kto wie jednak, czy najbardziej pamiętnej roli nie tworzy w
"Jaskiniowcu" John Matuszak – liczący sobie 201 cm wzrostu, ważący około 130 kilo świeżo emerytowany futbolista drużyny Oakland Raiders. Zaledwie trzydziestoletni w momencie przyjęcia oferty występu w filmie
Gottlieba Matuszak miał już za sobą bardzo udaną rolę w
"Czterdziestce z North Dallas" (1979), w finale której świetnie odegrał napad szału zawodnika w kontakcie z bezdusznym trenerem. I o ile większość kinomanów już na zawsze zapamięta go jako groteskowo zdeformowanego Slotha z
"Goonies" (1985), to właśnie w
"Jaskiniowcu" jego onieśmielająco gigantyczne fizys i instynktowny talent komediowy mogły spotkać się idealnie w pół drogi. Jako Tunda
Matuszak jest jednocześnie groźny i komiczny – nawet jego prehistoryczny seksizm ograny jest dla śmiechu (jak w scenie, w której unosi
Shelley Long niczym piórko, by upewnić się o jej kobiecości).
W opublikowanej w 1987 roku autobiografii pt. "Cruisin' With the Tooz" (napisanej ze
Steveem Delsohnem),
Matuszak przyznaje, że najbardziej ekscytującym aspektem pracy nad
"Jaskiniowcem" było dlań spotkanie z
Ringo Starrem, czyli idolem jego dzieciństwa. (Sam film
Matuszak ocenił jako udany, ale wyraził żal godny samego Tundy: jego zdaniem bardziej udane były wszystkie te sceny, w których obecne było dowodzone przez niego jaskiniowe plemię.) Jest ogromnie smutne, że ten wybitny sportowiec i utalentowany aktor odszedł już roku 1989, nie dożywszy czterdziestych urodzin, po kolejnym eksperymencie z narkotykami, w które obfitowało jego burzliwe życie. (Nota bene, na ironię zakrawa fakt, że w prawdziwym życiu
Barbara Bach także uległa urokowi
Ringo Starra – zupełnie jak Lana w finale filmu, w którym Atouk woli z kolei Talę.
Starr i
Bach pozostają małżeństwem do dziś.)
Z dzisiejszej perspektywy
"Jaskiniowiec" pozostaje nie tylko wyjątkowo udaną komedią, ale i pomnikiem czasu, kiedy równie szalone projekty w ogóle powstawały w Hollywood – i kiedy postmodernistyczna ironia i polityczna poprawność nie były obowiązkowym fundamentem ekranowego humoru. W pewnym sensie
"Jaskiniowiec" jest jednym z ostatnich czystych, bezpretensjonalnych wcieleń komedii slapstickowej – gatunku, który dziś w zasadzie już nie istnieje, a który przesądził o żywotności amerykańskiego kina w pierwszym półwieczu jego istnienia. Pozostaje żywić nadzieję, że trwająca obecnie moda na "ejtisy", wraz ze świeżym wydaniem Blu-ray dostępnym na amerykańskim Amazonie, da
"Jaskiniowcowi" drugie życie i sprawi, że na dźwięk słowa "zagzag" rumienić się będą kolejne pokolenia kinomanów na całym świecie.