Relacja

44. FPFF w Gdyni: All that jazz

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/44.+FPFF+w+Gdyni%3A+All+that+jazz-134738
44. FPFF w Gdyni: All that jazz
Kolejny dzień w Gdyni i kolejne recenzje. Michał Walkiewicz obejrzał "Ikara. Legendę Mietka Kosza" Macieja Pieprzycy. Marcin Stachowicz wybrał się z kolei na kontrowersyjną "Mowę ptaków" Xawerego Żuławskiego na podstawie scenariusza jego ojca, Andrzeja.  

***


Po jednej nutce, rec. filmu "Ikar. Legenda Mietka Kosza", reż. Maciej Pieprzyca
autor: Michał Walkiewicz

Facet w ciemnych okularach wysiada z autobusu. Idzie na cmentarz, składa kwiaty na grobie matki, gra duchom na harmonijce, w końcu wraca do mieszkania i zanosi się płaczem z żelazkiem w ręce – nauka poszła w las, wciąż nie potrafi zaprasować w kancik. Pierwsze sceny "Ikara" to życie sprowadzone do kolejnych erupcji namiętności: elegia dla marnej egzystencji łączy się z celebracją sztuki. W końcu, jak mawiała świętej pamięci matula: jeśli coś robisz, rób to porządnie. 


Wibrujący jazzem film Macieja Pieprzycy stanie się odtąd kroniką życia bohatera – wybitnego niewidomego pianisty, jednej z ikon polskiej kultury ubiegłego wieku, człowieka rozdartego między klasyką i awangardą na scenie, ulegającemu podszeptom wewnętrznych demonów w życiu prywatnym. Z życiorysu Mieczysława Kosza dałoby się wykroić kilka filmów: wiwisekcję artysty wyprzedzającego swój czas, historię wzlotu ponad ograniczenia ciała i upadku z powodu erozji umysłu, wreszcie – opowieść o blaskach i cieniach sławy. Pieprzyca splata wszystkie te narracje w konwencji tradycyjnej filmowej biografii; oddającej sprawiedliwość nie tyle balansującemu na granicy szaleństwa bohaterowi, co uprawianej przez niego sztuce oraz związanej z nią ikonografii. "Ikar" to film niemal tak stylowy i aseptyczny jak sale, w których koncertuje bohater, poszatkowany elipsami niczym jego jazzowe improwizacje.  

Podoba mi się ta strategia z kilku powodów. Po pierwsze, pozwala stworzyć elegancką metaforę geniuszu, z którego musi wykiełkować szaleństwo. Napędzana chorobą alkoholową depresja podkrada się w oswojonych wnętrzach, wśród znajomych ludzi, nie zostaje zbanalizowana paroma sekwencjami tzw. fotogenicznego upodlenia, do których przyzwyczaiło nas polskie kino. Po drugie, pozwala uwznioślić bohatera bez pomocy nachalnych symboli oraz deklaratywnych dialogów. Film rozpoczyna się przelotem kamery nad lasami Lubelszczyzny przy akompaniamencie muzyki Kosza i dość powiedzieć, że to lepsza ilustracja exegi monumentum niż zastygłe w zachwycie twarze słuchaczy oraz inscenizowane "setki" z przyjaciółmi artysty. Po trzecie, ułatwia odszukanie w języku filmowym formalnego ekwiwalentu dla percepcji niewidomego bohatera. Podobnie jak w dramatycznie niedocenionym pod tym kątem (pod żadnym innym zresztą też) "Pachnidle" Toma Tykwera, ostre sklejki montażowe pomagają Pieprzycy chociaż na chwilę osadzić nas w głowie bohatera. Krótkie ujęcia z podbitym dźwiękiem zamieniają się naraz w dziesiątki brzytew prześlizgujących się po naszej czaszce, zaś lekko rozchwiana kamera odmalowuje pejzaż świadomości otumanionego pianisty. 

Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ

***

Świergot, rec. filmu "Mowa ptaków", reż. Xawery Żuławski
autor: Marcin Stachowicz

Gusła, czarna msza, hiphopowy koncert w peerelowskiej fabryce rajstop, opera mydlana w kwiaciarni. Wrzuć se monetę, a wyleci, co tam chcesz. Wypłynie, co ma wylecieć. Lata 90. są tu takie jak 60., a rok 2016 to tak naprawdę 1975. Bajzel, nieporządek, cyrk i grafomania. Rozwrzeszczane ptactwo świergocze o wszystkim i o niczym. Trochę ojca, trochę syna, trochę literatury, trochę sztuki, dużo Polski – podzielonej, snobowatej, wulgarnej, rzygającej historią, przepuszczonej przez smartfony i internety. Ktoś już zdążył napisać, że "Mowa ptaków" to "Dziady" epoki nihilizmu. Eschatologiczna baśń o nowoczesnej Polsce. A niech będzie, nawet pasuje. Zresztą tak jak wszystko inne. 


Wiadomo, że nowy film Xawerego Żuławskiego zbierze potężne cięgi: za niechlujność, pretensjonalność, słabość intelektualną, pożyczanie z estetyki Ż. seniora. Wszyscy ci, którzy ten film znienawidzą od pierwszego wejrzenia, będą mieli rację. "Mowa ptaków" to właściwie, jak powiedzieliby antropolodzy kultury wizualnej, luźny montaż "słabych obrazów": są tu wyimki z romantyzmu, szeleszczące nagrania z ukrytych kamerek, nakładające się na siebie kadry, psychodeliczne wizyty w głowie głównego bohatera, rekonstrukcje historyczne, a nawet sucharowata wersja teledysku "Thriller" Jacksona. Mieszkańcy współczesnej Warszawy mówią i zachowują się tak, jakby ktoś ich żywcem wyciągnął z młodopolskiej powieści albo nowofalowego pudła ze strychu Godarda. Sebastian Fabijański gra nauczyciela polskiego i początkującego pisarza, który cytuje całe ustępy z "Pana Tadeusza", a za chwilę bryka jak naspidowany kangur. Sebastianowi Pawlakowi patriotycznie zradykalizowana młodzież nakłada śmietnik na głowę (pamiętacie tę starą telewizyjną historię?). Eryk Kulm ma boki zapadnięte jak chorujący na suchoty kompozytor z filharmonii, ale w ursynowskim bloku kleci elektroniczne plumkania na syntezatory. W tle idzie parada świeżych i dziarskich chłopiąt i dziewcząt z transparentami ONR-u, instagramami w łapach, zacięciem do burzenia i oglądania powstałych ruin. Gombrowicz wrócił do macierzy. 

Całą recenzję Marcina Stachowicza można przeczytać TUTAJ