We Wrocławiu obejrzeliśmy najnowszy film Matthew Porterfielda, "I Used to Be Darker", który pokazywany jest w sekcji "Spektrum – poza konkursem". Oprócz jego recenzji poniżej znajdziecie także naszą relację wideo z festiwalu, w której Jakub Popielecki rozmawia z kompozytorem Jozefem van Wissemem, stałym współpracownikiem Jima Jarmuscha. Jest on także autorem muzyki do najnowszego filmu reżysera, "Tylko kochankowie przeżyją". Nam opowiada między innymi o swoich inspiracjach i o tym, jak poznał Jarmuscha.
W Ameryce, czyli nigdzie (recenzja filmu
"I Used To Be Darker")
Podobnie jak w swoim poprzednim filmie,
"Putty Hill",
Matthew Porterfield pokazuje w
"I Used to Be Darker" nieatrakcyjną, przyziemną twarz Ameryki. Nie ma tu ani przepychu szklanych wieżowców, ani komfortu ogrodzonych żywopłotami przedmieść. W istocie akcja filmu mogłaby rozgrywać się gdziekolwiek – byle w USA. Gdyby nie wzmianka, że to Baltimore, gdyby nie obecny w którymś kadrze MacBook, trudno byłoby precyzyjnie lokalizować i datować film.
Deragh Campbell - Hamilton Film Group, The
- Nomadic Independence Pictures
- Steady Orbits
Pochodząca z Irlandii Taryn przechodzi trudny czas i postanawia odwiedzić swoich amerykańskich krewnych. Dziewczyna pojawia się jednak u nich znienacka w najgorszym możliwym momencie. Siostra jej matki, Kim, właśnie rozstaje się ze swoim mężem, Billem, a ich córka Abby okazuje swoje niezadowolenie tą sytuacją. Kim jest piosenkarką (gra ją prawdziwa "singer-songwriter",
Kim Taylor), Bill z kolei porzucił muzyczną karierę. To w tych wyborach tkwią korzenie rozłamu między partnerami. Gdzieś na marginesie tego, co oglądamy, majaczą powidoki przeszłych wydarzeń. Zawieszeni w przejściowym momencie życia bohaterowie roztrząsają stare decyzje, wybory, w nadziei, że pomoże im to rozwiązać aktualne dylematy. Dla każdego z nich kluczowe staje się bowiem pytanie: co dalej?
Porterfield pokazuje nam to wszystko z wielkim spokojem, niemal beznamiętnie. Co prawda wielokrotnie korzysta ze schematu ujęcie-przeciwujęcie, osiąga jednak niemal paradokumentalny efekt. Obejrzeć
"I Used to Be Darker" to jak spędzić kilka dni w towarzystwie jego bohaterów. Choć poznajemy ich w chwili kryzysu, na życiowym skrzyżowaniu, dramaturgia ich perypetii pozostaje płaska. Ten nieefektowny bezwład wielu zapewne znudzi, niżej podpisanego zaintrygował.
Jest coś szlachetnego w reżyserskiej odmowie walki o widza, rezygnacji z zabawiania go fajerwerkami słowa czy obrazu. To film, który stara się po prostu być. Przypomina w tym choćby niepozorne sceny codziennej egzystencji bohatera
"Paranoid Park" Gusa Van Santa. Nieprofesjonalni aktorzy kreują tu zaskakująco subtelne role, ale skuteczność członków obsady polega przede wszystkim na wiarygodnym przebywaniu przed kamerą. Niewiele tu regularnego filmowego "mięcha". Oskarżenia o brak wyraźnej fabuły czy postaci, o niedookreśloną formę, są jak najbardziej zasadne. Ale to nie realizacyjne błędy, tylko rezultat świadomych reżyserskich decyzji.