Wielka pani odważna dziennikarka jedzie na wywiad do dwóch najbardziej niebezpiecznych seryjnych morderców w kraju i się nie boi, ale w metrze się boi jakiemuś pajacowi powiedzieć, by się od niej odczepił. A już sytuacja z pendrajwem irytuje jak dźwięk paznokci po tablicy
Postepowanie kazdego z bohaterow kompletnie bez sensu.
Czemu wikar nie zniszczyl tego pendriva po prostu? Jaki sens ma jakiekolwiek jego posuniecie?
Facet czekajacy na wyrok smierci ma dostep do telefonu 24h. Jego przyjaciel, ktory jest seryjnym morderca ale siedza sobie razem jak gdyby nigdy nic i rozwiazuja zagadki...
Podobał mi się serial, ale mam problem z motywacją głównego bohatera. Dlaczego pastor po prostu nie powiedział, czyj to pendrive? Na jednej szali było całe jego życie, a co, według niego, było na drugiej? Nie rozumiem tego, czym się kierował.