PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=339345}
7,9 47 447
ocen
7,9 10 1 47447
7,7 6
ocen krytyków
Odwróceni
powrót do forum serialu Odwróceni

OKOLICE ODWRÓCONYCH

ocenił(a) serial na 1

Na podstawie tego artykułu mogliby nakręcić niegłupi serial czy dłuższa fabułę dziejąca się w Pruszkowie i okolicach. Fajna lektura, polecam.


To było najlepiej przeprowadzone śledztwo od wielu lat. Uzbrojone po zęby oddziały antyterrorystów wchodziły razem z drzwiami do mieszkań wszystkich znanych mafiosów na Mazowszu. Ścigała ich cała polska policja, kilka prokuratur w kraju a także Interpol . Było ich blisko trzydziestu. Zawodowi mordercy, specjaliści od porwań, napadów i wymuszeń, były antyterrorysta z grup szturmowych i białoruski oficer KGB. Na bazie rozpadających się stołecznych gangów w 2000 r. wyrosła najbardziej brutalna banda w dziejach polskiej policji zwana piastowską lub gangiem Mutantów. - Kierowali nią żądni pieniędzy i władzy bandyci z podstołecznego Piastowa: Jerzy Brodowski - Szuryga ?Mutant? vel ?Jurij? i Robert Cieślak ?Cieluś?, którzy diametralnie zmienili zasady rządzące w polskim świecie przestępczym - opowiada oficer policji. Grupa przestępcza zwana "Mutantami", będąca swego czasu najgroźniejszym gangiem w stolicy definitywnie rozpadła się w 2002 r. po głośnym morderstwie naczelnika sekcji kryminalnej piaseczyńskiej policji Mirosława Żaka.

Skacząc na maskę samochodu, "Hosse" postawił stopy wykręcone w różnych kierunkach. Do dziś nikt w Komendzie Stołecznej nie wie, jak mu się to udało. Zadziwieni koledzy policjanci aż zdjęli z maski odciski jego śladów i pokazywali je sobie jeszcze długo po akcji jako dowód na cudowną moc adrenaliny. Sam "Hosse" nie ma z kolei pojęcia, jak to się stało, że spadł potem z samochodu, wyrżnął plecami o asfalt i nic sobie nie złamał. W czasie tej ekwilibrystyki słyszał tylko świst kul koło głowy. Kilka następnych pocisków przeleciało, gdy wielkimi susami sadził przez ulicę Rosoła, żeby schować się za jakimś samochodem. "Gruby", celując jak na strzelnicy, wywalił w niego cały magazynek.
- Czułem, że mnie trafił - wspomina "Hosse", 30-latek z wydziału do walki z terrorem Komendy Stołecznej, jeden z trzech policjantów, którzy doprowadzili do aresztowania 29 uczestników słynnej strzelaniny w Parolach.

GERDA W PACHWINIE

Akcję zatrzymania Piotra R., pseudonim "Gruby", członka gangu Mutantów z podwarszawskiego Piastowa, wydział do walki z terrorem kryminalnym planował od dawna. W połowie stycznia 2003 roku informatorzy donieśli, że szykuje się jakaś transakcja i tego dnia "Gruby" spotka się z "Fraglesem", jednym z czołowych postaci gangu, byłym antyterrorystą. "Fragles" wszedł do grupy Mutantów na wyraźne polecenie Andrzeja Cz. "Kikira"z Wołomina, jednego z najsłynniejszych bandytów lat 90. Mutanci stanowili wtedy jego gwardię. Napakowani sterydami, słynęli z niesłychanej brutalności. Napadali na tiry, handlowali narkotykami, zajmowali się kradzieżami i porywali dla okupu. Przy okazji bili, torturowali i zabijali. W końcu postanowili przejąć interes z rąk szefa, korzystając z tego, że został zatrzymany przez policję za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad parą staruszków podczas jednej z akcji . Niedługo potem ?Kikir? został zwolniony.
Pierwszy zamach na "Kikira" nie udał się, mimo że wywabili go w nocy na polanę w lesie, oświetlili racami i siekli seriami z broni maszynowej. Drugi był lepiej przygotowany. ?Kikir? ujawnił wcześniej, że na "Mutantów" wydano już wyroki śmierci. Ci byli szybsi. Do "Kikira", który zrezygnowawszy z policyjnej ochrony leżał ranny w wojskowym szpitalu na Szaserów w Warszawie, przyszedł z wizytą ksiądz. Chodź brzmi to nieprawdopodobnie wpakował w rannego kilkanaście kul i wyszedł. Potem okazało się, że nikt z personelu nie słyszał strzelaniny, nikt nawet nie widział księdza. Wszystkie ślady prowadziły do osoby Roberta Cieślaka. Jednocześnie zabójstwo "Kikira" doprowadziło do tarć między Cieślakiem a gangiem wołomińskim.

Teraz "Gruby" i "Fragles" wracali zadowoleni po ubitym interesie. Gdy wjeżdżali na skrzyżowanie Rosoła i Ciszewskiego, ich czerwonemu audi zajechał drogę biały fiat "na kogucie". Po chwili "Hosse" wykonał słynny skok na maskę swojego samochodu i rozpoczęła się chaotyczna strzelanina.
Kilkadziesiąt sekund później "Hosse" wymacał przez dziurę w kieszeni, że krwawi. Ale nie miał czasu na dokładniejsze oględziny. Przymierzył i z 30 metrów trafił "Fraglesa". Gdy jego bezwładne ciało osunęło się na ziemię, "Gruby", za nic mając rzężenie rannego, naciągnął go sobie na głowę i jak zza tarczy kontynuował ostrzał. Po chwili jednak sam dostał i nad Ursynowem zapanowała absolutna cisza. Był środek dnia, 21 stycznia 2003 r. Wiedziałem, że jest po wszystkim - mówi "Hosse". - Ludzie podnosili się już z chodników, a ja ściągnąłem portki na środku ulicy. To nie była kula. W czasie skoku przez samochód klucze wbiły mi się w pachwinę. Odetchnąłem, jakbym narodził się na nowo.

MOCNY W GĘBIE

Gdy prawie rok wcześniej pięciu policjantów z wydziału kryminalnego komendy w Pruszkowie jechało do dziupli w Parolach, "Hosse" miał dzień wolny. Siedział zmęczony w domu i tępo gapił się w telewizor. "Kapeć", jego sąsiad zza biurka w Komendzie Stołecznej, był akurat na urlopie. Żaden z nich nie przypuszczał, że ten dzień odmieni nie tylko ich służbę, lecz także życie.
W głośnej próbie odbicia skradzionego tira 23 marca 2002 r. zginął podkomisarz Mirosław Żak. W policyjnej radiostacji słychać było dramatyczne wołanie osaczonych o pomoc. Bezskutecznie. W trakcie trwającej kilkanaście minut wymiany ognia na ratunek napadniętym kolegom nie ruszył żaden patrol - ani z oddalonego o kilka kilometrów Nadarzyna, ani pobliskiego Pruszkowa. Dlaczego? Nie wiemy do dziś - mówi jeden z napadniętych wówczas funkcjonariuszy.
Mirek siedział wtedy w radiowozie. My byliśmy w stodole. Nagle usłyszałem strzały. Mirek został ranny. Wyczołgał się z poloneza. Chciał się ukryć w pobliskiej piwniczce - wspomina przy grobie Żaka, asp. szt. Waldemar Stanicki, jego wieloletni partner i przyjaciel, a potem następca, naczelnik sekcji kryminalnej piaseczyńskiej policji. ? Brodowski-Szuryga skosił go serią z pistoletu maszynowego. Strzelał krótkimi seriami. Jak na strzelnicy. Był skupiony i skoncentrowany. Mirek upadł. Bandyci z Piastowa, którzy przyjechali odbić z rąk policji zrabowanego przez siebie tira, weszli do stodoły z dwóch stron przez otwarte wrota. Z ich ust nie padło żadne słowo. Nikt nie wydał komendy otworzenia ognia. Żaden z nich nie próbował negocjować z policjantami. - W drzwiach stanął Robert Cieślak. Zobaczyliśmy się. Zaczął strzelać z cezetki. Jedna kula musnęła mnie w ramię. Miałem P 83. Trafiłem go- mówi policjant. Rannego Cieślaka wyniósł ze stodoły Igor Pikus. W tym czasie do dwóch funkcjonariuszy przyczajonych w sąsiadującym ze stodołą garażu strzelała reszta kilkunastoosobowej bandy. - Krzyczeliśmy, że jesteśmy z policji - opowiada jeden z funkcjonariuszy. - Odpowiedziano nam tylko; "My też". Z nimi nie było żadnej dyskusji - dodaje. Przyjechali po skradzione przez nich telewizory plazmowe warte blisko milion złotych. Pomylili nas z bandą, która kilka godzin wcześniej próbowała im ten towar odbić. Byli gotowi zabić nas wszystkich.
Gdy na plac boju dotarł pierwszy zwarty oddział, po bandytach nie było ani śladu.
Następnego dnia "Hosse" i "Kapeć" byli już na odprawie u komendanta stołecznego policji. Razem z nimi cały wydział do zwalczania terroru. Rozkaz był jasny: efekty śledztwa mają być za dwa tygodnie.

Policja w tajemnicy przed dziennikarzami przeprowadziła największą "akcję informacyjną" od lat. "Na mieście" gruchnęła wieść, że policja nie popuści, zanim nie złapie morderców Żaka. Po trzech tygodniach było już wiadomo, kto strzelał. Szefowa wydziału do walki z terrorem Grażyna Biskupska rozdzieliła robotę.
Bandyci uciekli z Paroli, zabierając rannych. Poszczególnych uczestników strzelaniny oraz osoby związane z gangiem, który napadł na funkcjonariuszy, przez cały rok ścigali policjanci z wydziału ds. terroru kryminalnego. Za kraty trafiło 26 szczególnie niebezpiecznych przestępców. Przechwycono kilka olbrzymich arsenałów broni. Zlikwidowano niemal zupełnie kilkanaście gangów grasujących w okolicach Piaseczna, Piastowa i Pruszkowa. Nie obyło się jednak bez strat. W sumie ucierpiało ok. 20 policjantów. Trzech zginęło.
Każdy z policjantów miał się rozliczyć z "wyeliminowania" jednego członka gangu. "Kapeć" dostał Roberta Cieślaka, "Hosse" - Jerzego Brodowskiego- Szurygę, a "Gregory", ich kolega z Komendy Głównej, Igora Pikusa, oficera KGB i byłego żołnierza specnazu, poszukiwanego międzynarodowymi listami gończymi fachowca od brudnej roboty, który przeszedł specjalistyczne szkolenie w KGB. Wiadomo było, że wysadził w powietrze dom policjanta w Drohobyczu i ma na koncie przynajmniej kilkanaście zabójstw na terenie Polski, Rosji, Białorusi i Niemiec. Dwa miesiące przed strzelaniną w Parolach Pikus zastrzelił dwie osoby podczas napadu na kantor przy ul. Puławskiej w Warszawie a kilka godzin później zlikwidował swojego wspólnika. Odpowiadał za uzbrojenie grupy i to prawdopodobnie on konstruował pistolety maszynowe oraz specjalną broń snajperską. Jednak, zdaniem policjantów, specjalnością Pikusa były materiały wybuchowe.
Najpierw pojawiły się wiadomości o Cieślaku. Szef Mutantów został w Parolach ranny w plecy i twarz. Tego samego dnia przeszedł skomplikowaną operację. O ranie w usta wyłapywani potem gangsterzy opowiadali nieprawdopodobne historie. Cieślak uważany przez podwładnych gangsterów za nieobliczalnego, aby wymóc posłuch, opowiadał, że złapał pocisk w zęby. Choć brzmi to jak historia z włoskiego westernu, sparaliżowani strachem kompani wierzyli mu i nadal byli ślepo posłuszni.

W PĘTACH HYDRAULIKA

Rusza żmudna praca operacyjna. Ściany pokoiku "Hossego" i "Kapcia" zapełniają się zdjęciami podgolonych łbów w pajęczynie strzałek. Aby ze strzępów pogłosek i informacji agentów złożyć historię Mutantów, potrzebne są dalsze aresztowania.
Pierwszy wpada brat Brodowskiego-Szurygi 20-letni Mirosław Szuryga, będący w dziesiątce najniebezpieczniejszych przestępców w kraju na policyjnej top-liście za współudział w zabójstwie, zabójstwo i szereg napadów rabunkowych z bronią w ręku. 15 lipca 2002 r. postanowił napaść na starszą panią listonosz podróżującą po opłotkach Grodziska Mazowieckiego wysłużonym rowerem. Staranował ją fiatem i ukradł torbę. Pechowo jednak w czasie ataku złapał gumę i musiał uciekać na piechotę. Daleko nie uciekł. W pogoń za nim puścili się dwaj strażacy. Złapali bandytę i zawlekli do remizy. Rozpoczęli przesłuchanie z użyciem gaśnicy. Pobity napastnik po kilkunastu minutach błagał, by wezwać policję.
Dwa miesiące później antyterroryści wpadają do domu w Konstancinie. W środku siedzą totalnie zaskoczeni Krzysztof Muś "Musiek" i Andrzej Wicenciak. Nie zdążyli nawet sięgnąć po broń i granaty. W garażu znaleziono granatowego volkswagena, którym gangsterzy napadali na tiry tzw. metodą na policjanta i prawie półtora kilograma amfetaminy.
Miesiąc później policjanci dostają "cynę", że w eleganckim mieszkaniu (wynajętym od niczego się niespodziewającego znanego aktora) przebywa potężnie zbudowany mężczyzna, do którego wpadają w odwiedziny członkowie gangu. To może być Cieślak. Zanim zapadnie decyzja o wejściu, ktoś musi go rozpoznać. W wydziale tylko "Kapeć" jest w stanie to zrobić.
W budynku, gdzie ukrywa się gangster, braknie wody. "Kapeć" przebrany za hydraulika z duszą na ramieniu puka do mieszkania. Otwiera mu rumuńska prostytutka. Tłumaczy jej, że musi coś sprawdzić w łazience. Idąc za dziewczyną, dostrzega śpiącego na łóżku mężczyznę. Widzi tylko czubek głowy z farbowanymi włosami. Wchodzi do łazienki i - cały czas obserwowany - majstruje przy rurach. O mały włos nie zalewa mieszkania. Po wyjściu biegnie piętro wyżej. Błyskawiczna decyzja: wchodzimy! Po kilku minutach na łóżku leży skrępowany mężczyzna. Nie Cieślak wprawdzie, ale również poszukiwany członek Mutantów Jacek Lawendowski "Lewy", były ochroniarz i współpracownik jednego z bossów gangu wołomińskiego mający na koncie liczne porwania, kradzieże samochodów, napady na tiry i udział w zabójstwie małżeństwa z Warszawy. Pętla zaciska się dalej.

STRZELIŁO DO ŁBA

W Komendzie Stołecznej grupa poszukiwawcza robi się coraz mniejsza. Wpadają kolejni gangsterzy, więc policjanci, którzy złapali "swoich", odchodzą do innych spraw. W lutym 2003 roku na drodze pod Radzyminem piastowscy gangsterzy Jarosław Popielarz "Siwy" i Tomasz Samoraj "Sambo" taranują policyjną blokadę, ale nie udaje im się uciec. Podczas akcji poszukiwani, chcąc uniknąć zatrzymania, spowodowali wypadek, w którym zostało rannych dwóch policjantów. Uszkodzone zostały trzy radiowozy. Pistolet Samoraja zacina się w momencie kiedy mierzy do policjanta. Gdyby wypalił ?Sambo? i ?Samoraj? już by nie żyli. Z ich zeznań i z tego, co mówią kolejni zatrzymani, wyłania się koszmarna historia gangu.
- Po zabójstwie "Kikira" mózgiem Mutantów zostaje Cieślak - opowiada "Kapeć". - Absolutny pedant i perfekcjonista. Nie pije, nie pali i nie narkotyzuje się. Kocha psy. Raz przerwał całą akcję, gdy jeden z gangsterów szykował się do zabicia ujadającego kundla. Spokojnie wytłumaczył, że jeśli kumpel coś zrobi psu, to "już nie żyje". Nie rzuca słów na wiatr. Jest nieufny. Inteligentny i elokwentny. Sprawia wrażenie sympatycznego człowieka. Interesuje się wszystkim, co strzela.
- Bomby, miny, karabiny - dodaje "Hosse". - Podczas jednego z wewnętrznych porachunków ktoś omyłkowo wystawił mu siostrzeńca niedoszłej ofiary. Cieślak czekał, aż mężczyzna ucieknie. Stał na wzniesieniu i wypatrywał go między zabudowaniami. Z kilkudziesięciu metrów oddał dwa strzały. Oba pociski przebiły serce. Zabitym okazał się niewinny 15-latek, siostrzeniec jednego z warszawskich narkotykowych bossów, na którego grupa Cieślaka i Brodowskiego-Szurygi wydała wyrok.

CIEŚLAK

Na Mazowszu niewielu było bandytów, którzy dorównywaliby bezwzględnością i brutalnością Cieślakowi. Był zamieszany w kilkanaście zabójstw. Mordował dla pieniędzy - mówi policjant zajmujący się walką z gangami. Urodzony w 1975 r. Robert Cieślak "Robinson", "Cieluś" z Piastowa zaczynał jako zwykły złodziejaszek. Szybko awansował w bandyckiej hierarchii. Jako podejrzewany o zabójstwo po raz pierwszy został zatrzymany na początku lat 90. W lesie niedaleko Żyrardowa został znaleziony Jacek Z., młody człowiek handlujący sprzętem komputerowym. To było makabryczne. Skrwawiony śnieg, a w krzakach zwłoki mężczyzny z obciętą głową - wspominają żyrardowscy policjanci. Z rozpoznania wynikało, że Cieślak robił interesy z Jackiem Z. i był mu winien spore pieniądze. Miał oddać gotówkę w dniu, w którym wierzyciel został zamordowany. Wszystko wskazywało na to, że Cieślak jest powiązany z tą zbrodnią. Chciał zmylić poszlaki wskazując na porachunki z rosyjskimi przestępcami z którymi ofiara prowadziła drobne interesy na bazarze. Niestety, świadkowie, którzy początkowo złożyli obciążające zeznania, szybko się z nich wycofali. Widać było, że zostali zastraszeni. Musieliśmy go zwolnić - opowiadają policjanci
W połowie lat 90. Robert Cieślak zwany przez przyjaciół ?Cielusiem? i ?Robinsonem? zaprzyjaźnił się z poszukiwanym kilkoma listami gończymi na lubelszczyźnie i wschodzie kraju Jerzym Brodowskim vel Szurygą używającym pseudonimów ?Mutant? i ?Jurij?, który zamieszkał w okolicy Cieślaka . Młodzi bandyci z Piastowa zaczęli pracować dla ludzi związanych z gangiem wołomińskim. Przez kilka lat Cieślak zajmował się kradzieżami samochodów, pomagał w napadach rabunkowych. Jego pozycja bardzo wzrosła. Wraz z "Jurijem" i grupą młodych bandytów z Piastowa i Konstancina zaczęli działać w gangu markowskim, będącym odłamem gangu wołomińskiego. Do spółki z gangiem "Uchala" rządzili osławionym Wyszkowem. Kontrolowali też Piastów, Piaseczno, Górę Kalwarię, Raszyn i część Warszawy.

Rok 2000 trwale zapisał się w przestępczej świadomości polskiego świata podziemnego. W środku dnia w warszawskiej restauracji ?Gama? zostaje rozstrzelanych pięciu wołomińskich gangsterów, w tym dwóch domniemanych szefów ?Wołomina? - Marian K.ps. ?Klepak? i Ludwik A.,ps. ?Lutek?. Egzekucji dokonali koledzy Cieślaka z okolic Wołomina. W Zakopanem od broni palnej ginie jeden z szefów ?Pruszkowa? Andrzej Kolikowski ?Pershing?. W tym czasie gang Cieślaka napadał na tiry, rabował hurtownie, organizował porwania i zabójstwa na zlecenie. W kwietniu młody boss porwał niejakiego "Bola" lub "Bolka" księgowego gangu "mokotowskiego". Bandyci postrzelili go w nogi i zagrozili, że odeślą go w kawałkach, jeżeli nie dostaną wykupnego. Otrzymali 200 tys. dol., ale gang obiecał jednocześnie wysokie nagrody za głowy organizatorów porwania. ?Mutantów? zaczęli tropić płatni zabójcy z warszawskiego Mokotowa zwani ?komandem śmierci?. Szukając wsparcia ?Mutanci? dogadali się z nowym bossem ?Pruszkowa? Piotrem J. "Klajniakiem". Od tej pory działali pod parasolem ochronnym najpotężniejszej grupy przestępczej w Polsce- gangu pruszkowskiego. Na polecenie ?Klajniaka? zobowiązali się sprzątnąć niejakiego "Ziemniaka", który handlował narkotykami w Górze Kalwarii i wszedł w konflikt z grupą pruszkowską.

30 listopada 2001 r. w pubie Sport w Pruszkowie dwaj zamaskowani bandyci zastrzelili Adama Gnatka "Kciuka" i Piotra Różyckiego "Ziemniaka". Okazało się, że mężczyźni zginęli przez pomyłkę, ponieważ zabójcom wskazano niewłaściwe osoby. Z informacji operacyjnych wynika, że w zbrodni osobiście uczestniczył Robert Cieślak i Krzysztof Brodacki ?Rudy?. Obydwaj znali się od dziecka. Byli też zamieszani w brutalny napad na konwój pod Grójcem przed kilkoma laty. Zamordowali jednego z konwojentów i zrabowali łup wart blisko pół miliona dolarów. Na zlecenie Cieślaka dokończono dzieła i 22 lutego 2002 od strzału w głowę pod domem matki zginął posługujący się również pseudonimem "Ziemniak" Paweł Kwiatkowski. - mówi funkcjonariusz policji rozpracowujący gang. W listopadzie 2002 r. Cieślak wydaje wyrok na swego byłego współpracownika Sebastiana Sobczyńskiego "Sopla" z podstołecznego Piastowa. - Zdecydował się go sprzątnąć, bo ten nie chciał oddać pieniędzy z fikcyjnej kary nałożonej przez "Mutantów". "Sopel", niedoszły zięć bossa gangu pruszkowskiego Piotra J. "Klajniaka", zabrał swego opiekuna na spotkanie z Cieślakiem. Myślał, że nic mu się nie stanie. Nie miał nawet chwili by pomyśleć jak bardzo sie mylił.

Szczere pola między trasą krakowską a katowicką. Idealne miejsce na mafijną egzekucję. To miejsce należało kiedyś do PGR-ów opowiadają okoliczni mieszkańcy. Pan Jacek, przez przyjaciół nazywany sympatycznie panem Puszkiem, przyjechał w te okolice naciąc trochę brzózek, jako, że dorabiał wyplataniem mioteł. Zupełnie przypadkiem jechałem tam rowerem i natknąłem się na ten samochód-opowiada. Po kilku minutach na miejscu byli mundurowi. Otoczyli czarne Audi A6 i wezwali posiłki. Pan Jacek musiał porzucić swój rower i został zabrany do komendy na przesłuchanie.

W samochodzie kompletnie podziurawionym kulami znajdowały się ciała Sebastiana S.?Sopla? i Piotra J. ?Klajniaka?. Nie zdążyli nawet wysiąść. Poszły serie z kałasznikowów. Masakra. Obydwaj zginęli na miejscu - mówi policjant z piaseczyńskiej komendy. Z ostrzelanego Audi A6 Brodowski-Szuryga zwany ?Mutantem? zabiera na koniec 100 tyś. zł przygotowane wcześniej dla niego i Cieślaka. Cieślak dla pewności z bliska strzela ofiarom w głowy. Po tej zbrodni znika na jakiś czas z Piastowa. Nie przestaje jednak działać. W połowie grudnia 2002r. dokonuje egzekucji jednego z najgroźniejszych warszawskich gangsterów Tomasza S. "Komandosa". Na zdjęciach z kamery stacji benzynowej, gdzie doszło do zbrodni, widać mężczyznę idealnie pasującego do rysopisu Cieślaka.

Policjanci całymi dniami ślęczą nad historią gangu. Boją się, że zanim złapią liderów, odstrzeli ich konkurencja. Najpotęzniejszy w kraju kokainowy gang z Mokotowa jak i odsiadujący wyroki szefowie grupy pruszkowskiej mają z Cieślakiem i Brodowskim-Szurygą własne porachunki. "Hosse" i "Kapeć" o "swoich" bandytach wiedzą więcej niż oni sami o sobie. Inwestują w solaria narzeczonych, salony piękności, sklepy z ekskluzywną odzieżą. Pomagają im kompani. Krzysztof Brodacki "Rudy" zaciera ślady. "Kalbar" specjalizuje się w porwaniach dla okupu. To sadysta i psychopata. Porwanym piłuje zęby pilnikiem, wyrywa obcęgami paznokcie. Jedną osobę spalił żywcem. Gdy zaczyna rozmowę z ofiarą - bardziej wrażliwi wychodzą na zewnątrz. Obaj już nie żyją. W grudniu 2002 r. Cieślak po kłótni z Jackiem Kalbarczykiem ?Kalbarem? zdecydował się usunąć psychopatycznego wspólnika. Ciało "Kalbara" w stanie daleko posuniętego rozkładu znaleziono kilkanaście miesięcy później podczas prac budowlanych na terenie hipermarketu "Tesco" w Piastowie.
Policjanci, żeby nie zwariować, a mają takich historii pełne teczki, ratują się czarnym humorem. Gdy w salonie fryzjerskim w Pruszkowie dokonują oględzin zwłok przyjaciela Cieślaka Krzysztofa Brodackiego ?Rudego? i jego narzeczonej Justyny Z. będącej w czwartym miesiącu ciązy, "Hosse" na widok ogolonej do połowy głowy denata wybucha śmiechem i pyta: - Co mu strzeliło, żeby się pokazywać w takiej fryzurze?

FRANZ JOSEF WANTED!

Krzysztof K. we wrześniu 2002 roku dał w jednej z gazet ogłoszenie, że wynajmie dom przy ul. Środkowej 11 w Magdalence. Po niespełna miesiącu skontaktował się z nim pewien młody mężczyzna. Stwierdził, że jest zainteresowany wynajęciem budynku na dłuższy czas. K. pojechał na spotkanie, na którym stawił się Robert Cieślak z Igorem Pikusem. Panowie uzgodnili warunki i w październiku podpisali umowę najmu. - Ustaliliśmy, że do piątego dnia każdego miesiąca będą płacili w dolarach równowartość 2000 zł. Zgodzili się i dałem im klucze. Nie interesowałem się, co tam będą robić, zwłaszcza że nie sprawiali wrażenia ludzi niebezpiecznych. Nie wiedziałem, że są poszukiwanymi listami gończymi mordercami. Wyglądali zupełnie inaczej niż przestępcy ze zdjęć w gazetach. Jeden miał ufarbowane włosy i wyglądał bardziej jak playboy niż bandyta, drugi miał hiszpańską bródkę, włosy spięte w kucyk i nosił okulary w złotych oprawkach i sprawiał wrażenie biznesmena - tak zeznawał na policji Krzysztof K., który wynajął dom mordercom policjanta w Parolach. Policjanci szybko ustalili, że mężczyzna nie miał żadnego związku z bandytami. Jego pech polegał na tym, że to właśnie jego budynek wybrali na kryjówkę Cieślak i Pikus.

5 marca 2003 r. funkcjonariusze operacyjni "Kapeć" i "Hosse" jadą powoli uliczkami Magdalenki. Mijają skuloną postać w zimowej kurtce. Przez chwilę ich wzrok się krzyżuje. Po ujechaniu kilkudziesięciu metrów policjanci krzyczą jednym głosem: - K..., to Pikus! Tej nocy "Kapciowi" śni się lodowate spojrzenie bandyty. - Miał taki szklany wzrok i gapił się na mnie spode łba. Obudziłem się mokry od potu - wspomina.

Następnego dnia w czasie ataku na willę w Magdalence ginie na skutek wybuchów bomb, granatów i strzałów z broni automatycznej dwóch antyterrorystów, a 18 zostaje rannych. Wielu ciężko. Pikus i Cieślak nie poddali się. Choć oficjalna wersja ich zgonu to zaczadzenie, w rzeczywistości giną śmiercią samobójczą. Wysadzają się granatami. Cieślak tuż przed śmiercią dzwoni do narzeczonej, że szkoda mu psów na parterze i po raz ostatni mówi, że ją kocha. Pikus wzorem żołnierzy specnazu zaciska w pięści karabinowy pocisk. To znak, że żywego go nie dostali
Policjanci staranowali opancerzonym land-roverem bramę, podjechali przed dom i wyskoczyli z samochodu. Z góry poleciały na nich bomby i granaty. Kiedy druga grupa szturmowa usiłowalła wyważyć drzwi, eksplodowała bomba-pułapka. Eksplozja poraniła wchodzących funkcjonariuszy. Jeden z nich, Dariusz Marciniak, wykrwawił się na śmierć. Drugi antyterrorysta, Marian Szczucki, zmarł w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności . Zaczęliśmy wynosić rannych. Wtedy z okna na pierwszym piętrze poleciała bomba domowej roboty wypełniona gwoździami i śrubami. To była prawdziwa jatka. Odłamki latały w powietrzu. Zaczęły wybuchać granaty. Padły pierwsze serie z kałasznikowa i strzelby gładkolufowej - mówi jeden z uczestników akcji. Policjanci odpowiedzieli ogniem. Z okna na pierwszym piętrze co chwila ktoś strzelał do wszystkiego, co ruszało się w dole. Poleciały kolejne granaty. Przed godz. 4 w zrujnowanym, podziurawionym kulami domu doszło do bardzo silnej eksplozji. Budynek zapalił się i częściowo zawalił. Obecni na miejscu strażacy nie mogli wkroczyć do akcji. - Nie chcieliśmy wprowadzać ludzi na zaminowany teren. Wiedzieliśmy już, że cała posesja to twierdza najeżona pułapkami. Poza tym nie było pewności, co się stało z bandytami - mówi kom. Sławomir Cisowski, rzecznik Komendy Głównej Policji. Z informacji operacyjnych wynikało, że Pikus biegając każdego dnia po okolicznym lesie miał przy sobie granat i pistolet. Cieślak z kolei zawsze nosił kilka sztuk broni, często poruszał się także z torbą wypełniona granatami. Na wypadek zatrzymania. Dlatego zapadła decyzja o zatrzymaniu ich w zajmowanym przez nich budynku, który okazał się najeżoną ładunkami wybuchowymi pułapką
Dopiero o świcie, pozwolono strażakom dogasić pożar. Nikt nie mógł jednak wejść do budynku. Osłaniani przez antyterrorystów pirotechnicy zaczęli sprawdzać dom metr po metrze. Co kilkadziesiąt minut okolicą wstrząsały eksplozje. - Detonujemy znalezione ładunki. Tylko na parterze znaleźliśmy już cztery pułapki - mówił nad ranem komisarz Cisowski. Policjanci wystrzelili ponad 4 tys. pocisków i kilkanaście granatów łzawiących. Cieślak z Pikusem odziani w kamizelki kuloodporne i maski przeciwgazowe użyli aż 29 sztuk broni, w tym karabinków automatycznych i pistoletów maszynowych. Następnego dnia około południa w zgliszczach domu na poddaszu znaleziono ich zwęglone ciała.
Tragedia w Magdalence kończy wielkie śledztwo w sprawie Paroli. Ostatniego na liście ? Brodowskiego - Szurygę - złapać ma "Hosse". Policjanci przypuszczają jednak, że gdziekolwiek ten się ukrywa - może się powtórzyć dramat z Magdalenki. Wiedzą, że przyjaciel Cieślaka nie zamierza się poddać i chce walczyć do końca. Na tablicy z przekreślonymi głowami złapanych bądź zastrzelonych Mutantów wciąż wisi pożółkły wizerunek Brodowskiego. Przyrzekliśmy sobie, że dokończymy tę sprawę razem - opowiada "Kapeć". - To była najbardziej upierdliwa robota, jaka się mogła przytrafić. Sprawdzaliśmy tysiące sprzecznych informacji, śledziliśmy żonę i kuzynów Brodowskiego.
W tym czasie współpraca z Komendą Główną praktycznie ustaje. Policjantom pomaga tylko "Gregory". - "Fabryka kurzu", jak się u nas mówi na Komendę Główną, przydzieliła nam jeszcze jednego policjanta. Był naszym kierowcą - wspomina "Hosse". - Po Magdalence dostał awans i przez kilka miesięcy mogliśmy się dowartościować, że nas, aspirantów, wozi podpułkownik.
Po kolejnym fałszywym alarmie "Hosse" i "Kapeć" wracają wykończeni. Marzą o kielichu, by się zrelaksować, ale w domu nie ma żadnego alkoholu. Dzwonią do kolegi, żeby przywiózł dwa żytnie chleby. - Służbowym kanałem nie dało się inaczej mówić na alkohol. No i ten młody rzeczywiście przywiózł dwa bochenki. Wtedy chciałem strzelić sobie w łeb - mówi "Kapeć".

OSTATNI MUTANT

Brodowski - Szuryga wynajmuje mieszkanie na blokowisku w Mszczonowie. Ma już chyba dość ukrywania się: na święta jedzie do rodziny, od czasu do czasu organizuje małe imprezki w zamkniętym gronie. "Kapeć" i "Hosse" wytrwale śledzą jego żonę i kuzynów, ale akurat Boże Narodzenie też spędzali z rodzinami. Inaczej już by go mieli. Nie wiedzą, że ścigany mięknie, że nie ma pieniędzy. Podejrzewają, że w kryjówce zgromadził cały arsenał i przy zatrzymaniu znowu może być gorąco. Robią plan mieszkania na podstawie sąsiednich lokali. Wybierają porę ataku. - O 4 rano jesteś kompletnie nieprzytomny - tłumaczy "Hosse". - Bez względu na to, czy położyłeś się o 23, czy o 3 nad ranem, wybudzony o 4 nie wiesz, co jest grane. I na to właśnie liczyliśmy.
Ostatnie trzy doby przed akcją nie śpią i siedzą nad planem w komendzie. Trzeba rozmieścić snajperów, zablokować drogę ucieczki, przewidzieć, skąd nadejdzie pomoc. Którędy ewakuować rannych, czy atakować trawnikiem, co z paniką sąsiadów?
Na godzinę przed wejściem wszyscy są tak spięci, że nie rozmawiają ze sobą. - Do końca mieliśmy wątpliwości, czy wszystko zrobione, czy wszystko przewidzieliśmy i czy nie będzie drugiej Magdalenki. Brodowski-Szuryga jest nieobliczalny i nie liczy się z nikim. Dowiódł tego, gdy postawił się mokotowskiemu gangowi "Korka", najpotężniejszego gangstera w Warszawie, głównego dystrybutora kokainy w Polsce współpracującego z kartelem Medelin Chciał wyeliminować ?Korka?, strzelając w centrum Warszawy z kałasznikowa i rzucając granatem na co nie odważyła się dotąd żadna grupa z gangiem pruszkowskim na czele. Zastrzelił także naczelnika sekcji kryminalnej piaseczyńskiej policji i kilka innych osób.

Jerzy Brodowski-Szuryga urodził się w Rejowcu Fabrycznym niejako przez przypadek, bo w kwietniu 1971 roku porodówka w jego rodzinnym Krasnymstawie była w remoncie. I najprawdopodobniej dlatego do dziś w policyjnych komunikatach i mediach łączony jest z Rejowcem Fabrycznym. Tymczasem mały Jurek mieszkał na obrzeżach Krasnegostawu, w domku przy Bławatnej. Ojciec był kierowcą, matka zajmowała się domem. W domu wychowywała się jeszcze dwa lata młodsza siostra i kilka lat młodszy brat. Ojciec dużo pił i małżeństwo Brodowskich. nie układało się najlepiej. Podobnie jak nie najlepiej szła Jerzemu nauka w SP nr 5 w Krasnymstawie. Chłopak lepiej ?czuł się? na zapaśniczej macie i siłowni. Wygrywał nawet zawody młodzików. Z sekcji zapaśniczej został jednak usunięty za ?niewłaściwą postawę moralną?. Tymczasem małżeństwo Brodowskich się rozpadło. Matka z dziećmi przeprowadziła się do innego mieszkania w Krasnymstawie, a po rozwodzie wyjechała z córką do Piastowa pod Warszawą. Jerzy Brodowski-Szuryga i jego brat zostali z ojcem. Po kilkunastu miesiącach matka wróciła po synów. Obaj bracia znaleźli się w Piastowie. Tam atletycznie zbudowany Szuryga mógł się? wykazać. Zwłaszcza, że okolica była w tamtych czasach jedną z największych mafijnych wylęgarni w kraju.

VIDE CUI FIDE

?Mutant? szybko zszedł na złą drogę (nieco później w jego ślady poszedł brat). Na początku lat 90-tych (miał wtedy niespełna 20 lat) zaczynał w Terespolu od ściągania haraczy z kolejkowiczów oczekujących na odprawę graniczną. Jerzy B. współpracował w Terespolu z grupą ?Kikira? - wołomińskiego watażki działającego w gangu osławionego ?Dziada?. Z czasem ?Kikir?, szef Szurygi, wraz z grupą innych bandytów z podwarszawskich Marek postawili się dotychczasowemu szefowi - ?Dziadowi? - i pod koniec 1993 roku stworzyli odłam ?Wołomina?, nazwany przez policję ?grupą markowską?. Odłam szybko przerósł ?Dziada? - Marki sprzymierzyły się z ?Pruszkowem? przeciw staremu ?Wołominowi.? Grupa z Marek działała na wschód od Wisły. W latach 1993-95 jej dochody szły już w miliony dolarów. Działali bezwzględnie, w sposób dotychczas niespotykany. Opornych potrafili stawiać w kałuży z benzyną i podpalać. Grupa, w szeregach której coraz mocniejszą pozycję zdobywał słynący z okrucieństwa Jerzy Brodowski- Szuryga, przejmowała kolejne interesy starego ?Wołomina?: dochodowe haracze, narkotyki, przemyt spirytusu zza wschodniej granicy, przerzut kradzionych samochodów za wschodnią granicę i tzw. ?ochronę?. Gangsterzy oficjalnie zatrudnieni w agencji ochrony zapewniali ?opiekę? nad składami wiozącymi handlarzy z krajów WNP na Stadion X-lecia. Jeden pociąg liczył blisko tysiąc ?turystów?. Każdy płacił 10 dolarów za ochronę na trasie z Terespola do Warszawy i następne 10 za transport z dworca na stadion. Codziennie kursowały dwa takie pociągi. To była żyła złota. Później ludzie z Marek opodatkowali licznych w okolicy Wołomina właścicieli cegielni i drobnych warsztatów. Z czasem dołączyli do tego budki warzywne na linii Wołomin-Praga, z Pragą włącznie. Po tym, jak dla przykładu spalili kilka zakładów, płacili wszyscy. Dochód był niemały, bo haracze nawet po 500-1000 dolarów przemnożone przez kilkaset punktów dawały niezły zysk. Do tego doszły napady na tiry, w których wyspecjalizowali się zwłaszcza Szuryga i Robert Cieślak (głównie na trasie Warszawa-Kukuryki). Po jakimś czasie ?Kikir? i ?Mutant? odłączyli się od grupy z Marek. Ten pierwszy niedługo potem wpadł i został osadzony w więzieniu w Siedlcach, ten drugi wykorzystał wpadkę szefa i wraz z Cieślakiem podporządkowali sobie część osieroconej bandy. W trakcie pobytu ?Kikira? w więzieniu grupa ?Mutanta? napadła m.in. na hurtownię w Chełmie, gdzie bandyci zrabowali towar o wartości 160 tysięcy złotych. Po opuszczeniu więzienia ?Kikir? postanowił odzyskać utraconą pozycję przywódcy. Zapłacił za to głową.

Od chwili śmierci ?Kikira? mówi się w półświatku o powstaniu tzw. gangu Mutantów, nowej grupy pod przewodnictwem gotowych na wszystko Brodowskiego-Szurygę ?Mutanta?i Roberta Cieślaka. Ich siłą było to, że zabijali każdego kto wszedł im w drogę. Nie liczyli się z nikim. Bali się ich wszyscy. Wielokrotnie karany ,po raz kolejny Szuryga do więzienia trafia w 2000 r. Uciekł jednak. Był poszukiwany listem gończym nie tylko za ucieczkę z zakładu karnego, ale także za porwanie dla okupu 17-letniego syna biznesmena z Wyszkowa i napady z bronią w ręku. Bandyta się ukrywał, ale nie przeszkadzało mu to w ulubionym zajęciu-napadaniu na kolejne TIR-y i dokonywaniu porwań dla okupu.
Szuryga po wyprowadzce do podwarszawskiego Piastowa rzadko odwiedzał ojca i dziadków. W 1999 roku przyjechał do babci luksusowym samochodem, który wzbudzał zazdrość sąsiadów i kolegów. Niedługo potem zmarł mu ojciec. Na pogrzeb jednak nie przyjechał. Podobno był za granicą. Trumnę i okazałe wieńce nieśli jego koledzy - dobrze ubrani i jeszcze lepiej zbudowani. W 2000 roku widziano Jerzego Brodowskiego w Krasnymstawie na cmentarzu, w towarzystwie babci i dziewczyny. Niedługo potem prokuratura wydała za nim list gończy (za udział w porwaniu i torturowaniu syna podwarszawskiego biznesmena).
- Nawet go nie pamiętam - mówi jeden z sąsiadów. - Ojca znałem dobrze, ale jego nie. O, widzi pan, ten pusty dom. Tu mieszkali.
- My go lepiej z telewizji znaliśmy niż z naszej ulicy - mówi inna sąsiadka z ulicy. - Za mały był, żeby pamiętać.

Policjanci w końcu lokalizują ?Mutanta?. W mieszkaniu Szurygi panuje absolutna cisza. Zapada decyzja o wejściu.
16 lutego osiedlem wstrząsa eksplozja. To ładunki ogłuszające. Drzwi wylatują z futryną. Przez szyby wpadają antyterroryści w białym kamuflażu - na dworze leży śnieg. W pogotowiu czeka policyjny helikopter i kilkudziesięciu funkcjonariuszy. Brodowski-Szuryga mocno śpi.
- Dokonaliśmy dynamicznego zatrzymania - przyznaje "Hosse". To w jakiś sposób tłumaczy siniaki i dwie wielkie śliwy pod oczami bandyty. Wszystko trwa kilkadziesiąt sekund.
"Kapeć" filmuje cała scenę. Policjanci, aby sprawdzić, czy bandyta nie kryje gdzieś broni, rozbierają go prawie do naga. Brodowski jest cały w tatuażach. Na ramionach ma generalskie pagony, na udach lampasy, na ramieniu wytatuowany napis ?VIDE CUI FIDE? (bacz, komu ufać- łac.)a na plecach wielki napis "free man" ("wolny człowiek"). Na ten widok "Kapeć" i "Hosse" wpadają sobie w ramiona. Nad sprawą spędzili 23 miesiące i to oni są nareszcie wolni.Jerzy Brodowski- Szuryga na wolność nie wyjdzie już prawdopodobnie nigdy.
Tydzień po akcji kilkunastu antyterrorystów dostaje po 400 złotych nagrody. Policjantom z wydziału do walki z terrorem, którzy rozpracowali najgroźniejszy gang w Polsce, pozostaje satysfakcja. Pogratulowali im tylko koledzy z pracy. Za kilka dni, jak uporają się z papierami, dostaną kolejną sprawę do rozpracowania.

MICHAŁ WÓJCIK (znalezione w necie)

Zbikowski

Na podstawie tego artykułu, czy raczej tych wydarzeń nakręcono pitbulla (ostatnie odcinki)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones