Wszyscy zachwycają się Effy, tymczasem dla mnie to zdecydowanie bohater WSZYSTKICH
generacji. Re-we-la-cja.
Taaaak! Nie wim czym sie zachwycac u Effy.
A Cook to postac, ktora strasznie mi sie podobala, charyzmatyczny, z problemami.
I co najwazniejsze wzbudzaje skrajne emocje, albo sie go kocha, albo nienawidzi,
zgadzam się w 100%. Effy jest przereklamowana, o ile była ciekawa wcześniej, to 4 sezon to jest porażka po całości. Cook natomiast to jest postać bezbłędna. Mogłabym pisać o nim kilometrami. Dla mnie było oczywistym, że to on jest postacią wiodącą w drugiej generacji. Symbol Skins dla mnie. Co więcej moja ulubiona fikcyjna postać ever.
Cook jest zdecydowanie najlepszy, bije na głowę wszystkich bohaterów Skins!
Z zewnątrz twardy, niezniszczalny, w środku wrażliwy i emocjonalny... Jego postać jest niezwykle dynamiczna i wyróżnia się w serialu. Co to by było bez niego ;)
No prooooszę was... Jeśli Cooka można kochać lub nienawidzić, to ja zdecydowanie wybieram to drugie :))
Effy (choć też nie była moją ulubioną bohaterką) miała jakiś charakter i osobwość, była trudna do "rozgryzienia". A Cook? Wg mnie jest postacią tylko pozornie "głęboką", bo każde z jego zachowań można wytłumaczyć trudnym dzieciństwem, wychowaniem itd. Dla mnie był najzwyczajniej w świecie irytujący i zwykle zachowywyał się jak człowiek pierwotny :)) No i miał okropnie drażniący akcent Yorkshire :P
Effy jest przeceniana, strasznie niekonsekwentnie napisana. Prawie nic się u niej nie trzyma kupy i jeśli się jej nie rozumie to tylko dlatego, że scenarzyści kompletnie nie wiedzieli co z nią zrobić. To co ciekawi w niej w pierwszej generacji powoli zanika w 3 sezonie, żeby całkowicie zniknąć w 4. Tak naprawdę staje się tylko dodatkiem w relacjach między Cookiem i Freddiem. Była motorem napędowym zmiany Cooka i jego zrozumienia, co jest dla niego w życiu tak naprawdę ważne. Później była dodatkiem do Freddiego, tylko po to, żeby zrobić w Skins związek, który przyciągnie masę nowych fanek, jakże modnej teraz udręczonej miłości, kiedy dwoje ludzi jest od siebie tak uzależnionych, że nawzajem się wyniszczają.
A co do Cooka, to jest naprawdę fenomen. Jego sytuację rodzinną można winić tylko za jego wcześniejsze zachowania. Niedostrzeganie fenomenu Cooka jest dla mnie, jak oglądanie serialu tylko dla samego obrazu. Widać, że Cook niszczy sam siebie, nie przejmuje się konsekwencjami, jest chamem, zalicza tyle panienek ile wlezie i w tym momencie większość go już przekreśla i spisuje na straty. A pod tym wszystkim kryje się dużo więcej, jak to zauważyła Naomi, on po prostu żyje mocniej, niż inni, ale do tego, że popełniał błędy dochodzi już sam. Nikt go nigdy nie nauczył miłości, tłumił to w sobie przez bardzo długi czas, bo prawdopodobnie nawet nie potrafił rozpoznać tego uczucia, a mimo wszystko to on był prawdziwym przyjacielem dla JJ'a, podczas kiedy Freddie całą swoją uwagę skupił na Effy, Cook nadal potrafił doceniać JJ'a. Zawsze miałam wrażenie, że Freddie traktuje JJ'a bardzo niepoważnie, totalnie go olewa, traktuje jak powietrze i tylko jako element odegrania się na Cooku. Cook na swój wcześniej nieporadny sposób zawsze okazywał JJ'owi zainteresowanie. Potem dzieje się coś, co otwiera Cookowi oczy na wiele spraw. Pojawia się uczucie do Effy, w tym momencie zaczyna rozumieć, że tego właśnie tak naprawdę mu w życiu brakuje i w tej chwili znowu wszystko zostaje mu wyrwane. Wszyscy się od niego odwracają i kiedy pojawia się na tym ich wypadzie do lasu w końcu im wygarnia, że sami siebie oszukują, mówi im, że problem tkwi w nich samych, a nie w nim. Najłatwiej zrzucić na niego winę, bo wydaje się, że mu na niczym nie zależy. Potem zabiera Effy, jak najdalej od tego wszystkiego, bo ciągle myśli trochę egoistycznie, że kiedy ją ze sobą zabierze, to będzie ją miał tylko dla siebie. Przychodzi moment, że po tak długim czasie on jest w stanie wpuścić ją całkowicie do swojego życia, otworzyć się, jak przed nikim innym. Chce, żeby ona poznała jego ojca, co nie jest dla niego łatwe, skoro zajęło mu tyle czasu zanim przyznał w jakim celu ją ze sobą zabrał. Okazuje się, że chce z nią zbudować swoją przyszłość, bo myślał, że w końcu znalazł osobę, która może go pokochać, to wtedy wszystko wali się ponownie. Jego najlepszy przyjaciel, któremu ufał od dziecka i jedyna dziewczyna, którą pokochał, której zaufał na tyle, żeby pokazać jej tak wielką część swojego życia wystawiają go. Po raz kolejny utwierdzają go w przekonaniu, że jest nikim, że nikt nie jest w stanie go pokochać, jakby był kimś gorszym, niewartym żadnych uczuć. I wtedy następuje kolejny etap jego przemiany, już nie potrafi znowu zablokować swoich uczuć i staje się najbardziej wyrozumiałą postacią w serialu, przyjacielem, jakiego każdy chciałby mieć, nikogo nie ocenia. Relacja, jaką stworzył z Naomi jest świetna. Ona rozumiała go bardziej, niż Freddie, ale to Cook uświadomił jej, że w przychodzi moment w życiu, że nie można już robić wszystkiego na co ma się ochotę, bo można kogoś zranić. I chyba już przełomowym momentem jest chwila, kiedy uświadamia sobie, że jego brat przemienia się w niego. Ta scena łamie mi serce, że nieważne co by robił, nieważne, jak dobre miałby intencje i tak zawsze wszystko w jego życiu się zawali. Postanawia zacząć ponosić konsekwencje swoich czynów, co więcej, ponosi konsekwencje cudzych czynów, jakby chciał naprawić wszystko, czego w życiu dokonał, jakby już on sam się zupełnie nie liczył. W międzyczasie jeszcze wybacza Freddiemu wszystko, który nawet w takim momencie wpędza Cooka w poczucie winy. Kiedy przychodzi do niego Effy i mówi, że miłość nie jest łatwa, to tym bardziej go pogrąża. Kolejna rzecz, która poszła nie tak. Dał wolną rękę osobom, które tak bardzo kochał, a one nie potrafią być razem szczęśliwe, a kiedy ucieka z więzienia okazuje się, że sytuacja jest naprawdę beznadziejna. Ani Freddie, ani Effy nie są już tymi samymi osobami, obydwoje wyniszczeni, nieradzący sobie ze swoim życiem, nieszczęśliwi, ze zniszczoną psychiką. Obydwoje po raz kolejny wyrzucają go ze swojego życia i dochodzi do tego, że Effy próbuje się zabić. Nie zabolało go to ani odrobinę mniej, niż Freddiego, ale wie, że jeżeli coś można naprawić, to musi być silny dla nich dwojga, bo inaczej straci ich bezpowrotnie. To on stawia Freddiego do pionu i znowu na jakiś czas usuwa się w cień, ale w końcu po tak długim czasie wyznaje Effy swoje uczucia. Trzymał je tyle czasu i znowu zostaje odrzucony, ale mimo to, kiedy Freddie żali mu się ze swoich problemów z Effy on postanawia znowu to rozwiązać. I nie wchodzi jej w tyłek, nie mówi tanich tekstów, że wszystko będzie dobrze, tylko kiedy ona zaczyna świrować on się z nią nie cacka, tylko mówi, jak jest/było. Potem ratuje jej życie, naraża swoje i po raz kolejny pokazuje, że nie zależy mu już na sobie, tylko na osobach, które kocha. A scena, kiedy Freddie swoim standardowym, zbulwersowanym tonem mówi, że Effy złamała mu serce i Cook mówi mu, że jemu też i uświadamia Freddiemu całą ich sytuację pokazuje, że Cook jest w tym wszystkim najbardziej dojrzałą i odpowiedzialną postacią. Jest tym wszystkim, czego Effy szukała we Freddiem, ale znowu się usuwa, po raz kolejny łamie mu to serce, ale poświęca się dla tych, których kocha. I znowu wszystko się wali, jak zawsze w jego życiu. Jego najlepszy przyjaciel zostaje zabity. Tak naprawdę osoba, na której mu najbardziej zależało, potrafił mu wybaczyć dosłownie wszystko, ufał mu, potrzebował go i nagle Freddiego zabraknie w jego życiu. W tym momencie stracił już wszystko i pozostaje mu pomścić przyjaciela. Znowu on sam się nie liczy, dla siebie samego jest niczym bez najważniejszych osób w swoim życiu.
Postać, której nikt nie kochał, jak należy, podczas kiedy on miał z nich wszystkich największe serce i tyle miłości w nim, że ciężko to ogarnąć. Zaczął otwierać swoje serce na innych, kiedy ciągle nic w zamian nie otrzymywał. Kochał, a nie był kochany. Nikt go tej miłości nie nauczył, ale mimo wszystko to ciągle w nim było i kiedy pozwolił już temu wyjść, to nie mógł tego zatrzymać. Postać, która na koniec okazała się najmądrzejsza ze wszystkich, sypał mądrościami życiowymi, jak z rękawa. To były proste teksty, ale jak trafiające w serce. Tyle odwagi, siły i chęci do życia, co on nie miał nikt. Całkowicie zgadzam się z jego tekstem z trailera 3 sezonu „whatever happened to all the heroes man? I am the last one, you hear me? The last one.” On jest bohaterem, prawdziwym bohaterem Skins.
Nie muszę chyba wspominać, że był genialnie zagrany. Jack włożył w te rolę naprawdę wiele serca. Każdą najmniejszą emocję odwzorował idealnie. A co do tego akcentu, to jest to akcent używany w rejonach Derby, Leicester i Nottingham i jednak troszeczkę się różni od tego z Yorkshire ;)
Matko, to chyba mój najdłuższy post i czuję się jak jakaś psychofanka, ale o Cooku nie umiałam krócej, a to dopiero wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o tę postać. Cook to postać wielka i dla mnie nic tego nie zmieni. Pewnie lepiej bym to napisała, gdyby nie był środek nocy :P
PRZECZYTAŁAM. :) podpisuję się pod Twoją wypowiedzią obiema rękami i nogami. 100% racji co do wszystkiego. + rzygać się chce jak się widzi / słyszy te wszystkie małolaty, 'inspirujące się' effy, które znajdują sobie jakiegoś lovelasa, i udają cierpiennice. nie wiem, dlaczego ludzie twierdzą, że effy jest tajemnicza i 'taka psychodeliczna, melancholijna' <ok> a zachowania effy czym można wyjaśnić? bo to przepraszam ona miała jakieś złe dzieciństwo? rodzice na wszystko pozwalali to i skończyła jak skończyła, efekt bezstresowego wychowania, ot co. osobiście myślę, że to effy łatwiej jest rozgryźć, o Cook'u mogłabym pisać w nieskończoność, podobnie jak koleżanka powyżej... effy umrzyj.
Jestem pod wrażeniem, że chciało Ci się to czytać :) Ale co do Effy się zgadzam. Dokładnie o bezstresowe wychowanie chodzi. Tak naprawdę była strasznie tchórzliwa, bała się stawić czoła swoim uczuciom, bała się ponieść konsekwencje swoich czynów. Tak naprawdę lubiłam ją tylko w relacjach z Tonym i momentami z Cookiem. Tylko wtedy pokazywała, że nie jest kompletną egoistką.
A to wzorowanie się na niej przez małolaty jest aż przykre. Mam wrażenie, że chodzi tylko o jej wygląd. Rozumiem, że można chcieć wyglądać, jak ona, ale być nią, to jest dla mnie niepojęte.
to akurat jest pewne, bo gdyby dajmy na to wyglądała jak Pandora, to większośc osób uważałoby ją za idiotkę.
Przede wszystkim gratuluję głębokich przemyśleń :)) Nie ukrywam, że sam nie wnikałem aż tak głęboko w warstwę psychologiczno-moralną 3. i 4. sezonu Skinsów, prawdopodobnie dlatego, że to 1. generacja komletnie mnie zmiażdżyła (warto wspomnieć że po obejrzeniu ostatniego odcinka 2. sezonu na kilka tygodni dosłownie popadłem w depresję, a do tej pory, słuchając piosenki "It's All Over", łzy cisną mi się do oczu :). Ale wracając do twojej wypowiedzi: wszystko super, ale nie wszystko trzyma się kupy. Mianowicie, piszesz, że Effy stanowiła tylko "dodatek" w relacji Cook-Freddie. Ale przyglądając się twojej wypowiedzi można dojść do inego wniosku: o Effy wspominasz kilkanaście razy, w różnych kontekstach, ale wynika z tego, że odgrywa ona KLUCZOWĄ rolę w tej relacji i w ogóle dla całej postaci Cooka. Na prawdę, Moniko i louisvuitton, nie powinnyście marginalizować istotnej osoby Effy tylko dlatego, że jej do końca nie rozumiecie i jesteśce zagorzałymi fankami Cooka... A uwaga o "małolatach, 'inspirujących się'" Effy, była najzwyczajniej w świecie płytka i tendencyjna (bez urazy). Zalecam więcej obiektywizmu i filozofię Nietzschego ("Właśnie fakty nie istnieją, jedynie interpretacje").
Wspomniałam również, że była motorem napędowym przemiany Cooka. I nie spycham tej postaci całkowicie na margines, po prostu uważam, że jest przereklamowana i nie ma w niej tyle 'głębi' i 'tajemniczości', jakiej się wszyscy w niej doszukują. Powtórzę się, że tej postaci nie da się zrozumieć tylko dlatego, że sami scenarzyści nie wiedzieli co z nią zrobić. Wymyślenie, że zwariowała było najprostszym scenariuszem. Nic nowatorskiego, spłycenie postaci. A co do małolat, to nie da się zaprzeczyć, że ich wzorowanie się na Effy jest zwyczajnie śmieszne, przynajmniej dla mnie. Może im przejdzie. Mój drogi, zastosuj swoją filozofię również w drugą stronę, bo wcześniejsze zganienie innej postaci nie bardzo odpowiada temu, co napisałeś.
I muszę dodać jeszcze, że naprawdę doceniałam postać Effy w pierwszej generacji. Relacja, jaką miała z Tonym była nie do podrobienia. Wtedy ta postać miała naprawdę duży potencjał. Nie była typową rozpuszczoną egoistką. To nie była Effy, która niby boi się miłości. Druga generacja to całkowite jej zniszczenie i tego najbardziej nie mogę przeboleć, że stała się zupełnie inną postacią. Niezdecydowaną, egoistyczną, wystraszoną odpowiedzialnością, zależną od innych ludzi. To, że bała się miłości to marne wytłumaczenie na pozbycie się tej silnej postaci, którą była w pierwszej generacji. I znowu powtarzam, że to tylko ukłon w kierunku nowej fali 'ideału' miłości-im bardziej cierpi, tym lepiej. Jedyne momenty, kiedy ją lubiłam w drugiej generacji, to właśnie sceny z Cookiem. Tylko wtedy przypominała dawną Effy, która martwi się o innych, a nie tylko o siebie. W momencie, kiedy wspierała go przed spotkaniem z ojcem naprawdę ją lubiłam, ale potem znowu akcja "zróbmy ze skins zmierzch, połączmy śliczną i ślicznego i niech się od siebie uzależnią i niech cierpią, ludzie to polubią". I tego właśnie nienawidzę, takiego zepsucia postaci.
"On był prawdziwym przyjacielem dla JJ'a, podczas kiedy Freddie całą swoją uwagę skupił na Effy, Cook nadal potrafił doceniać JJ'a. Zawsze miałam wrażenie, że Freddie traktuje JJ'a bardzo niepoważnie, totalnie go olewa, traktuje jak powietrze i tylko jako element odegrania się na Cooku. Cook na swój wcześniej nieporadny sposób zawsze okazywał JJ'owi zainteresowanie."
Zaraz zaraz, a co ze sceną, w której JJ słyszy, jak Cook mówi o nim, że warto mieć takiego kumpla, który jest frajerem i na pewno nie poderwie twojej laski? Dla mnie ten moment, kiedy JJ słyszy coś takiego z ust kogoś, kogo uważał na najlepszego przyjaciela, był najbardziej poruszający z obu serii, nie jakieś płaczliwe wyznania czy naciągane końcowe straszne sceny.
Freddie nazywający JJ'a idiotą, olewający go, robiący z niego niedorozwoja, naśmiewający się z niego i to jego ciągłe, wkurzające "JJ!!!", jakby był jakimś głupim dzieckiem wskazywało na to jakim był świetnym przyjacielem. Nie wspominając o tym, że kazał JJ'owi wybierać. Jakby mu naprawdę na JJ'u zależało, to by mu to pokazał, a nie że jak JJ zrezygnuje z Cooka, to łaskawie się będzie z nim przyjaźnił.
czy ten cytat whatever happened to all the heroes man? I am the last one, you hear me? The last one.” pojawia się tylko w trailerze czy też w którymś odcinku? jesli masz mozliwość bardzo bym prosila o linka ;)
"W międzyczasie jeszcze wybacza Freddiemu wszystko, który nawet w takim momencie wpędza Cooka w poczucie winy".
Nie zgodzę się z tym. Freddie był szczery i uświadomił go, że to on pobił JJ'a, bo Cook dalej żyłby w błogiej nieświadomości. Freddie przyszedł do niego, bo się o niego martwił, a nie dlatego, żeby wpędzać go w poczucie winy. Powiedział też ważne słowa, że JJ go kocha i on, czyli Fred, również. Wtedy Cook uświadomił sobie, że postęp
Właśnie odświeżyłam sobie po latach caluśki serial i moje wrażenia co do postaci Cooka są dokładnie takie same, jak Twoje. Najlepiej napisana, złożona męska postać Skinsów.
O matko, jaki stary temat odświeżony...
A jeśli chodzi o Cooka, to myślę, że jego odcinek z 7 sezonu daje dosyć jasną odpowiedź na to, co się wtedy stało w tej piwnicy.
a to tak daleko nie zaszedłem. Myślałem, że nie ma już powrotu do starych bohaterów :)
Ja polubiłam Effy. Nie do zachwytu, ale była taką 'suką', egoistką. Przede wszystkim to postać enigmatyczna, tajemnicza. Uroda idzie za tym w parze. Jest jedną z ładniejszych modelek, muszę przyznać.
Wybacz ale dla mnie najbardziej charyzmatyczną i skrajną postacią był Tony a zaraz po nim Cook. Jak ktoś już napisał: albo się ich lubi albo nienawidzi ;).
Tak samo z Effy. Widzę tutaj, albo opinie wychwalające ją w wniebogłosy, albo mieszające z błotem :) Ja jestem na razie sceptycznie nastawiona przez te pierwsze, ale obejrzę wszystkie sezony wtedy będę mogła się wypowiedzieć na temat Effy i Cooka.
Ja absolutnie uwielbiam Effy w sezona ch 1 i 2 - cudowny wątek miłości i wspierania się między rodzeństwem (Eff i Tony byli wspaniali, potem bardzo mi tego brakowało). Poza tym, kochałam, kiedy milczała, to mówiło więcej, niż tysiąc słów.
No i wątek dwóch osobowości - grzeczna Effy w mundurku, uczęszczająca do elitarnej szkoły, którą widzieli rodzice i dziko imprezująca, szalona dziewczyna, która chyba dorosła za szybko, którą widzieli znajomi. Wątek tych dwóch osobowości, z których żadna nie była do końca prawdziwa, był cudowny - wiele osób tworzy pozory, zarówno przed znajomymi, jak i rodziną i przez to wreszcie nie do końca wie, kim naprawdę jest.
A potem wszystko schrzanili, tworząc Effy - superpopularną laskę, królową szkoły, dziewczynę superprzystojengeo chłopaka:( Watek trójkąta zepsuł wszystko, to było zbyt banalne i telenowelowe:(
Jeśli już - to wiadomo - Effy&Cook.Cook kochał prawdziwą, skomplikowaną i porąbaną Eff, Freddie kochał piękną dziewczynę, wyobrażenie, które miał w głowie.
Ja przyznam szczerze, że oglądając po raz pierwszy sezony 1 i 2, to nie zwróciłam jakiejś szczególnej uwagi na Effy, uwielbiałam jej relację z Tonym, ale ona sama mnie aż tak nie interesowała, dopiero kiedy miała być wiodącą postacią drugiej generacji miałam mniej więcej taką reakcję: "wtf? co to ma być? ta postać to jakiś żart". Kompletnie nie spodziewałam się, że pójdą w tę stronę jeśli chodzi o jej postać. Wtedy obejrzałam jeszcze raz pierwszą generację i załamałam się tym ile potencjału zabrali Effy. Tamta Effy nie dałaby się wciągnąć w trójkąt tak silnie ze sobą emocjonalnie związany, a już na pewno nie związałaby się z Freddiem. Nie siedziałaby w kącie i nie płakałaby z byle powodu, nie ganiałaby za chłopakiem i nie czułaby się winna całemu złu świata, gdyby on na nią krzywo spojrzał, co w przypadku Freddiego zdarzało się co chwila. Dlatego przypominała mi dawną siebie tylko w relacjach z Cookiem, to było podobne do tych relacji z Tonym. Nie obchodzi ich reszta świata, troszczą się tylko o siebie nawzajem i rozumieją się praktycznie bez słów.
mnie Cook irytuje, ale jestem w trakcie ogladania, wiec moze sie jeszcze przekonam, jak naradzie to wedlug mnie gorsza wersja Chrisa; jesli chodzi o Effy to tez nie mdleje z zachwytu
Na pewno się przekonasz co do Cooka gdyż jest bardzo złożoną postacią. Też tak myślałem na początku jak ty, Chris i Cook to dwa różne światy.
Wg Cassie jest najlepsza i najbardizej charakterystyczna, zaraz potem Effy i Sid, a Cooka nienawidzę, z jednej strony kocha Freediego, a zaraz potem idzie do łóżka z dziewczyna, ktora podoba sie Freediemu, i wgl strasznie denerwuje mnie jego uśmiech i poza tym zęby JJ
hmm oglądałeś już całą 2 generację? bo z Twojego posta wnioskuję, że chyba nie :) Każdy na początku tak odbierał Cooka.. Gdzieś tam przed obejrzeniem 3 i 4 sezonu, natknęłam się na komentarz, że dla kogoś tam włąśnie Cook jest najlepszą postacią wszystkich generacji.. Myślałam wtedy, WTF? serio, ten Coook?? A później, z każdym odcinkiem pokochałam go bardziej.. Postać dopracowana idealnie.. Dla mnie numer 1:D Choć jak tak pomyślę, to masz inny gust niż ja, bo ani za Cassie ani za Sidem nie przepadałam :)
Doszedłem do 4 sezonu 4 odcinka jakos dalej mnie nie wciągnęło tak jak 1 generacja ktora oglądałem z 3 razy głownie wlasnie dla Cassie i Sida, uwielbiam takie watki jaki oni mieli i lubie takie osoby jak Cassie