Nic mnie nie smieszyło w tym serialu tak jak Armando w porywie szału ;) a szczegołnie szału zrodzonego z zazdrości o Betty, to juz w późniejszych odcinkach. Wszystkie akcje klubu brzydul i humor sytuacyjny był wspanialy, ale nia ma to jak Armando, który drze sie w niebogosy i pieni w bezsilnej złości, no i jeszcze grozi, że kogos wyrzuci na bruk. Ach, stare dobre czasy. :D Wierzyć sie nie chce, że Yo soy Betty la fea stuknęła już 10-tka...
Pamiętam że strasznie się wydzierał... A po pocałunku z Betty mył zęby. ;) Wariat ale uroczy...
Moja ulubiona to scena zazdrości pod domem Betty (pod jej koniec wychodzi Don Hermes) , coś przepięknego xD