Z tarczą

Ciężkie czasy nastały dla twórców cyfrowych Pokemonów, czyli firmy Gamefreak. Seria, która od ponad dwudziestu lat przyciąga miliony graczy, wydaje się stopniowo tracić względy wieloletnich
"Pokemon Sword & Shield" - recenzja
Ciężkie czasy nastały dla twórców cyfrowych Pokemonów, czyli firmy Gamefreak. Seria, która od ponad dwudziestu lat przyciąga miliony graczy, wydaje się stopniowo tracić względy wieloletnich fanów. Informacja o braku wszystkich stworków w najnowszej generacji uruchomiła lawinę internetowej krytyki, która dodatkowo zyskała na sile po przedpremierowym wycieknięciu gry do sieci. Podbijane w internetowym echo chamber głosy wyrokowały: nowe Pokemony zamiast upragnionego skoku generacyjnego przynoszą liczne błędy i oprawę graficzną rodem z poprzedniej generacji. A jak jest w rzeczywistości?



Fabuła gry ponownie wraca do doskonale znanych korzeni. Jako młody trener wyruszamy w podróż po regionie Galar – krainie inspirowanej Wielką Brytanią. Towarzyszyć nam będzie Hop – rówieśnik i brat obecnego czempiona ligi, Leona. By spróbować odbić z jego rąk tytuł mistrza, będziemy zmuszeni zdobyć osiem odznak, które otrzymujemy za pokonanie każdego z liderów. Po odskoczni, jaką był system triali z "Sun" i "Moon", sprawdzona formuła gymów i odznak może wydawać się mało interesująca, jednak sama koncepcja przeszła lifting i zdecydowanie lepiej oddaje klimat ligowych potyczek znanych nam z anime. Ciekawa jest też plejada rywali, którzy równocześnie z nami uczestniczą w drodze na szczyt. Czy to gotka Marnie wspierana przez toksycznych kibiców z Team Yell, energetyczny Hop nieprzepuszczający żadnej okazji do pojedynku, czy zarozumiały Bede z kompleksem wyższości – każda z tych postaci skutecznie urozmaica przygodę. Dobre wrażenie robi także sam projekt regionu – lokacje, do których trafiamy, są tu zarówno bardzo spójne z obranym kierunkiem, jak i bardziej zróżnicowane niż kiedykolwiek wcześniej. 



Rozgrywka nie przysporzy problemu nikomu, kto chociaż raz uczestniczył w przygodzie od studia Gamefreak. Ponownie mamy do czynienia z turowym RPG-iem, opartym na mechanice przypominającej grę w papier-kamień-nożyce – kluczowe jest więc przyswojenie wzajemnych zależności między poszczególnymi typami Pokemonów. Trzon rozgrywki pozostaje niezmienny, ale twórcy postarali się o dużą liczbę urozmaiceń w otoczce – fajną nowinką jest choćby możliwość rozbicia obozu i gotowania razem z naszymi Pokemonami oraz innymi trenerami. W zależności od sukcesów kulinarnych Pokemony otrzymują bonus w postaci punktów doświadczenia oraz podniesionego morale. Brzmi jak nic nieznacząca błahostka – a jednak jest to kolejna cegiełka budująca więź ze stworkami, którymi się opiekujemy. 



Na wspomnienie zasługuje nowa mechanika wprowadzona do systemu walki, czyli Dynamax. Możliwość powiększenia stworków do wymiarów wieżowca wydaje się konceptem absurdalnym, ale w praktyce sprawdza się świetnie. Pojedynki gigantycznych Poków są spektakularne i animowane o dwie klasy lepiej niż standardowe walki, a do tego wprowadzają do starć dodatkowy element strategii. Każdy z graczy ma bowiem tylko trzy tury, w trakcie których jeden z jego podopiecznych zmienia się w giganta. I chociaż wynik takiego starcia Dawida z Goliatem nie jest z góry przesądzony, to jednak przewaga, jaką stworek uzyskuje po tej niezwykłej ewolucji, jest znacząca. W efekcie musimy pilnować momentu, w którym należy skontrować ofensywę przeciwnika własnym Dynamaksem, jednocześnie dobierając odpowiedni typ Pokemona. 



Kolejną nowinką jest wprowadzenie tzw. Wild Area. Jest to specjalna lokacja o olbrzymiej powierzchni różniąca się znacząco od całej reszty. Po pierwsze, poruszając się po niej, zyskujemy pełną kontrolę nad kamerą, po drugie – posiada ona całkowicie otwartą strukturę. I chociaż sens odwiedzania dalszych zakątków jest na początku ograniczony (pokonanie napotkanych stworków graniczy z cudem, nie mówiąc już o łapaniu ich), to jednak sama możliwość dowolnego zwiedzania jest tu przyjemnym odświeżeniem. Na tym jednak nie koniec: podłączając się do sieci w dzikiej strefie widzimy sylwetki innych graczy. Możemy także wspólnie przystępować do rajdów na dzikie zdynamaksowane Pokemony. Wszystko to sprawia, że zwiedzanie otwartych terenów to zdecydowanie najbardziej ekscytujący element "Sword" i "Shield". I tylko szkoda, że przez naturalne skojarzenia tego rejonu ze światem "Breath of the Wild" jeszcze wyraźniejsza staje się technologiczna przepaść dzieląca nowe Pokemony od innych tytułów AAA. 



Elementem, który wyraźnie odstaje od reszty i krytykowany był przed premierą najbardziej, jest oprawa graficzna. Kto oczekuje po "Sword / Shield" rewolucji, rozczaruje się srogo. Chociaż nowa odsłona faktycznie jest najładniejszą grą w serii, to nie ma się co oszukiwać – na tle switchowej konkurencji wypada zwyczajnie blado. O ile w trybie przenośnym duża część uchybień uchodzi grze płazem, o tyle na dużym ekranie każda sztuczka graficzna jest widoczna jak na dłoni. Wydaje się że Gamefreak, jako firma specjalizująca się w grach na konsole przenośne, nie czuje się zbyt pewnie w środowisku wysokich rozdzielczości. Pomijając stadionowe starcia gigantów, nowe pokemony wyglądają jak podciągnięta nieco rozdzielczością i detalami gra z 3DS-a. 



Dla odmiany znakomicie prezentuje się oprawa audio. Pomijając diabelnie chwytliwe i dopieszczone kompozycje (motyw stadionowy to prawdziwa perełka), wrażenie robią efekty dźwiękowe wprowadzone do istotniejszych potyczek. Kibice ochoczo podśpiewują i skandują, a każdemu nokautowi towarzyszy eksplozja emocji na trybunach. Nie było jeszcze odsłony "Pokemonów", która tak dobrze wykorzystywałaby tę warstwę w rozgrywce. Szkoda tylko, że Gamefreak nie zdecydowano się na pełne udźwiękowienie cutscenek – brak nagranych dialogów zwyczajnie nie pasuje do bardziej szczegółowej oprawy. Poza tym niewielkim mankamentem, nowe "Pokemony" brzmią jednak rewelacyjnie. 



"Pokemon: Sword / Shield" nie przynosi rewolucji i nie porzuca starego modelu rozgrywki, ale też skutecznie broni się grywalnością i nowymi mechanikami. Po dwudziestu godzinach wątku głównego, wypełnionych emocjonującymi starciami i bardzo zróżnicowanymi lokacjami, jest tu wciąż bardzo dużo do odkrycia. Z kolei wyłapanie wszystkich 400 gatunków to zadanie na drugie tyle. I chociaż ciężko nie dostrzec wad w warstwie technicznej, która pozostaje daleko w tyle za RPG-ową elitą Switcha, nie zmienia to faktu, że ten świat zwyczajnie chce się poznawać. Jakby na przekór internetowi, Gamefreak przygotował naprawdę dobrą odsłonę.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones