Recenzja filmu

Las samobójców (2016)
Jason Zada
Natalie Dormer
Taylor Kinney

Droga bez powrotu

Las samobójców w reżyserii Jasona Zady to produkcja, na którą czekałem z wypiekami na twarzy. Interesująca i – w gruncie rzeczy – makabryczna historia przyprawia o dreszcze jeszcze bardziej, gdy
Las samobójców w reżyserii Jasona Zady to produkcja, na którą czekałem z wypiekami na twarzy. Interesująca i – w gruncie rzeczy – makabryczna historia przyprawia o dreszcze jeszcze bardziej, gdy uzmysłowimy sobie, że jest zakorzeniona nie tylko w miejscowych wierzeniach, ale i faktach. Bohaterem stanie się tutaj tytułowy las Aokigahara, gdzie kilkaset lat temu Japończycy zanosili starych i chorych ludzi, aby tam zakończyli swój żywot. Według legendy, osoba, która znajdzie się w owym lesie, będzie wabiona przez dusze samobójców nakłaniające do odebrania sobie życia.
Dzieło Franck ZadyZady nie jest pierwszą produkcją wykorzystującą motyw Aokigahara – warto tu wspomnieć o niezbyt przekonującym filmie telewizyjnym "Grave Halloween" (reż. Steven R. Monroe, 2013), w Polsce przetłumaczonym zresztą tak samo na "Las samobójców".

Mój apetyt zaostrzył również fakt, iż rolę głównej bohaterki odegrała Natalie Dormer. Aktorka zdążyła już pokazać swój kunszt w poprzednich kreacjach, np. Anny Boleyn ("Dynastia Tudorów"), Margaery Tyrell ("Gra o tron") czy interesującej postaci Cressidy ("Igrzyska śmierci"). Coraz częściej gości też na hollywoodzkich salonach, stając się uczestnikiem ważnych filmowych imprez i ceremonii, np. tegorocznych Złotych Globów.


Mimo ponownego wykorzystania wątku przerażającego lasu (przecież tak bardzo oklepanego w kinie grozy!) trzeba przyznać, że Jason Zada podszedł do tematu w świeży i dość oryginalny sposób, co ostatnimi czasy rzadko zdarza się w amerykańskich produkcjach, choć nie obyło się bez błędów.

Młoda Amerykanka o imieniu Sara odkrywa, że jej bliźniacza siostra, obecna nauczycielka mieszkająca w Tokio, wybrała się do owianego złą sławą lasu Aokigahara, po czym urwał się z nią jakikolwiek kontakt. Ze względu na popularność miejsca wśród samobójców i niezagojone rany z przeszłości, Sara zaczyna podejrzewać, że siostra potrzebuje natychmiastowej pomocy. Rodzaj telepatii wytworzony między kobietami pozwala jej przypuszczać, że zaginiona nadal żyje, więc bez wahania wsiada w samolot i leci do Japonii. Na miejscu zostaje ostrzeżona przez kilkoro bohaterów, aby trzymała się jak najdalej od tajemniczego lasu, lecz ignoruje przestrogę i wraz z nowo poznanymi mężczyznami (dziennikarzem i strażnikiem) wyrusza w głąb Aokigahara. Gdy po całym dniu pieszej wędrówki odnajduje namiot swojej siostry, postanawia zostać w "przeklętym" miejscu na noc i poczekać na powrót kobiety. Wkrótce przekonuje się, jak duży błąd popełniła, bowiem w mrocznym lesie nic nie jest takie, jakim się wydaje. Makabryczne wizje poprowadzą bohaterkę na skraj szaleństwa, a zagubione dusze będą żerowały na smutku i wszelkich słabościach Sary, zgodnie z ostrzeżeniami miejscowej ludności.


O produkcji Zady nie dość powiedzieć, że przyprawia o gęsią skórkę. Według mnie największym atutem jest uczynienie z lasu bohatera równie żywego i przekonującego jak sam człowiek. Aokigahara zdaje się pulsującym organizmem, którego tkanki wypełniają sugestywnie ukazane duchy samobójców, podwieszone na gałęziach drzew martwe ciała czy kolorowe wstęgi służące oznaczaniu zwłok. Reżyser buduje klimat nie tylko poprzez makabryczne obrazy, ale potrafi wykorzystać zwykłe (na pierwszy rzut oka) ujęcia przedstawiające zbliżenia mchu albo ciemnych korzeni, by w akompaniamencie odpowiedniej muzyki autentycznie zaniepokoić widza. Połyskująca na horyzoncie góra Fidżi dodaje miejscu monumentalności i niedostępności – podczas seansu można mieć nieodparte wrażenie, że Aokigahara jest po prostu przeklętym labiryntem. Napięcie, skrupulatnie budowane z każdą minutą, nie znika, przez co gęsta atmosfera chwyta odbiorcę za gardło i trzyma tak do napisów końcowych.
Zada udowadnia, że umie skonstruować poprawną scenę grozy, nie wywołując uśmiechu na twarzy widza. Jeszcze na początku, nim Sara przekracza granicę lasu, można wystraszyć się kilka razy, a gdy już jest w Aokigahara, reżyser umiejętnie manewruje historią, by narazić bohaterkę (i samego widza) na jak największy strach. Ba!, było raczej jasne, że Sara w pewnym momencie zignoruje zakaz zbaczania z leśnego szlaku i wreszcie wpadnie w największe tarapaty. Podświadomie oczekujemy tej chwili, a dalsza część seansu przynosi kilka pozytywnych zaskoczeń i intrygujących niepewności na poziomie fabularnym.
Oczywiście kłamstwem byłoby powiedzenie, że w produkcji nie występuje żadna wtórność. Niestety, podobne motywy można bez trudu odnaleźć u innych przedstawicieli chociażby japońskiego kina grozy ("Klątwa", "Ring"), z którego Zada najwyraźniej czerpał inspiracje. Mimo że twórcy "Lasu samobójców" bazują wielokrotnie na typowych jump-scenach, kiedy na ekranie ma coś wyskoczyć i po prostu nas przerazić, prawdziwy koneser horrorów dostrzeże sporo oryginalnych i nowatorskich motywów, nawet w metodzie straszenia.


Zdjęcia wykonane w tytułowym lesie wskazują na kunszt operatorski; został on bardzo dobrze wykorzystany zarówno w scenach za dnia, jak i tych rozgrywających się w nocy, kiedy zapada mrok i nie możemy być pewni, co czyha w zakątkach lasu. Oświetlenie, a często jego brak, pełni tu kluczową rolę, momentami przypominając realistyczne produkcje spod znaku "Blair Witch Project". Plastyka obrazu reprezentuje wysoki poziom, dzięki czemu seans Lasu samobójców, poza oczekiwanymi dreszczami, dostarcza również doznań estetycznych.

Niewątpliwą zaletą filmu okazuje się dobrze dobrana obsada. Zwykle uwodzicielska Natalie Dormer nie koncentruje się tutaj na swoim wyglądzie (przez większość seansu bohaterka jest ubrana w jeansy i bluzę dresową), nie stara się być ładna, ale przykuwa uwagę przede wszystkim wczuciem się w sytuację. Z minuty na minutę można dostrzec na twarzy Dormer malujące się strach i zmęczenie. Stopniowo rysuje się także obłęd, z którego może nie być powrotu.

Przekonujące postaci to również zasługa pracy reżysera i scenarzysty, którym udało się tchnąć życie w filmowych bohaterów. Z reguły w horrorach rzadko kiedy szkicuje się portrety psychologiczne, ponieważ przyciągać ma sama straszna historia. Jednak w "Lesie samobójców" istotna okazuje się właśnie psychologia – interesującym pomysłem było przedstawienie czasów z dzieciństwa bliźniaczek i pokazanie, jak śmierć rodziców wpłynęła na ich dorosłe życie, odciskając się niezatartym piętnem. O ile trudno mówić o psychologii pozostałych bohaterów, czyli wspomnianych dwóch towarzyszy Sary, o tyle u niej samej przeszłość rzutuje wielokrotnie na teraźniejszość. Przecież nie sztuką jest kazać filmowym bohaterom krzyczeć, biegać i uciekać. Sztuka horroru tkwi w przekonaniu widza, że naprawdę ma się czego bać, a im bardziej strach wsiąka w psychikę postaci, tym bardziej sprawia wrażenie wiarygodnego i uzasadnionego.


Niestety, jak to często bywa w kinie grozy, dobra realizacja historii obejmuje także zakończenie… W tym wypadku, nie mogąc zdradzić finału produkcji, muszę jednak ostrzec, że ostatnie minuty mogą wydać się bardzo rozczarowujące. Czasami mniej znaczy więcej, a kiedy chce się na siłę zaskakiwać widza, efekt bywa odwrotny. Nawet pozorna obrona nietypowego finału okazuje się krucha, gdy pod uwagę weźmiemy sztampowy motyw w ostatnich sekundach filmu. Szkoda, bo przy tak wielkim potencjale zepsuta końcówka może odebrać zadowolenie z całego seansu.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Horrorów, które zainspirowały prawdziwe historie, jest wiele. Dużo jest także tych, które opowiadają o... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones