Recenzja filmu

Dwóch papieży (2019)
Fernando Meirelles
Anthony Hopkins
Jonathan Pryce

Purpurat i trybun 

Rozłożona na dwa ekranowe dni rozmowa Benedykta z Bergoglio to porządna – choć nieco konserwatywna – szkoła scenariopisarstwa. Oglądamy kawał najnowszej historii Kościoła w wersji uczłowieczonej,
Kolos papieski – narodowa specjalność Polaków – stoi w rozkroku przed gmachem Netfliksa. W prawej łapie dzierży kropidło: kryzys wiary, podupadający splendor Kościoła, tuszowanie afer pedofilskich, starczy uwiąd ołtarza. Ramię lewe podtrzymuje dwóch kumpli, którzy truchtają przez komnaty Watykanu w rytm tanga i "Dancing Queen", placek zapijają fantą, a w Kaplicy Sykstyńskiej siedzą na murku jak para dobrych ziomków z osiedlowego krawężnika. Lewa łapa jest zdecydowanie lepiej zbudowana – ktoś o nią zadbał, ładnie wykuł w marmurze i wygładził, nałożył dramaturgiczną farbę. Ramię teologiczno-kościelne wyraźnie się natomiast sypie i łuszczy. Obłazi cienką warstwą pominięć, przemilczeń, niezadanych pytań i jawnych uproszczeń. Jakby w kontrze do szczerze uśmiechniętej twarzy kolosa. 


W "Dwóch papieżach" ta podwójność czeka na nas właściwie za każdym winklem – w ogrodach Castel Gandolfo, w argentyńskich fawelach, na Placu Świętego Piotra. Mamy więc film o poważnym starciu (dialogu?) dwóch Kościołów: otwartego i skupionego na człowieku oraz ortodoksyjnego i skupionego na samym sobie. Start wyznacza śmierć Jana Pawła II i wspaniale nakręcona scena konklawe, gdzie ostentacyjne bogactwo wnętrz i strojów przenika trudno uchwytna średniowieczna wilgoć. Papieżem zostaje Joseph Ratzinger – ostoja konserwatyzmu, duchowny przywiązany do monarszego wizerunku i złotych dodatków – ale, za sprawą kilku oddanych głosów, światło pada także na kardynała z Argentyny, Jorge Bergoglio. Przyszły papież Franciszek pracuje głównie w biednych dzielnicach Buenos Aires i – jako orędownik "teologii wyzwolenia" – skupia się na sprawach dotąd przez głównonurtowy Kościół pomijanych: nierównościach ekonomicznych, kryzysie klimatycznym, nadużyciach wielkich korporacji, odklejeniu religijnej ortodoksji od praktyki życia licznej grupy wiernych. Rozczarowany budowaniem atmosfery oblężonej twierdzy za pontyfikatu Benedykta XVI, leci do Watykanu wyprosić wcześniejszą emeryturę. A tam czeka już cwany bullterier Ratzinger – niby niedołężny staruszek, a w gruncie rzeczy umysł ostry jak brzytwa – który żadnych kwitów podpisywał nie będzie. 

Rozłożona na dwa ekranowe dni rozmowa Benedykta z Bergoglio to porządna – choć nieco konserwatywna – szkoła scenariopisarstwa. Oglądamy kawał najnowszej historii Kościoła w wersji uczłowieczonej, uintymnionej i, co najważniejsze, bez kaznodziejskiego zadęcia, które uwzniośla to, co przyziemne, ale również skutecznie mydli oczy. Jako typowe polityczne buddy movie – opowieść o ideowych przeciwnikach, którzy w trakcie sporu stają się najlepszymi kumplami – "Papieże" grają na lekkiej i dosyć przewidywalnej nucie: Ratzinger to uosobienie niemieckiego wyrafinowania, dystansu i ponuractwa, a latynoski jezuita Bergoglio ma na każdą okazję przygotowany czerstwy żarcik, zna stare i nowe hity radiowe, lubi tańczyć i kopać piłkę. A jednak patrzenie i słuchanie tego watykańskiego sparingu – od Benedyktyńskiego "nie zgadzam się z tobą w niczym!" i "ty się nie zmieniłeś, ty poszedłeś na kompromis!" aż do decyzji o rezygnacji i symbolicznym namaszczeniu nowego papieża – daje dziwny rodzaj przyjemności. Poczucie, że bez hagiografii, zwykle obowiązkowej w kinie religijnym, zaczynamy lepiej rozumieć Kościół jako miejsce spotkania odmiennych wrażliwości, kultur i tradycji, rozrywane od środka siłą własnego bezwładu i wymogiem budowania jedności na niezmiennym dogmatycznym kośćcu. Filmowe kumplostwo – oparte na trosce i dialogu – może być świetną wskazówką albo metaforą religijnej antyhierarchii, ale w praktyce stoi niemal w całości na barkach dwóch doskonałych aktorów: Anthony'ego Hopkinsa i Jonathana Pryce'a. Gdyby nie chemia oraz rodzaj koleżeńskiego współzawodnictwa, które się między nimi zawiązało, nie byłoby zapewne dominującego w filmie efektu autentyczności. Wrażenia prawdziwej wymiany myśli i uczuć, emocji przekazywanych uniesioną brwią, starczym posapywaniem, skinieniem dłoni czy zbyt łapczywie pochłanianą pizzą. 


Niestety, to samo uczłowieczenie, które stanowi o sile "Dwóch papieży", przesądza także o ich porażce. Głębokie wejście w papieską prywatność, w tematy takie jak osobista wina, poczucie sprawstwa i odpowiedzialności, rozmydla sprawy fundamentalne i związane z przeszłością i przyszłością kościelnej instytucji, przede wszystkim kwestię wciąż nierozliczonych – albo rozliczonych niedostatecznie – afer pedofilskich. Owszem, wątek przestępców seksualnych w sutannach pojawia się u Meirellesa kilkukrotnie, ale raczej na zasadzie sygnału, który albo pozostaje bez adekwatnego rozwinięcia, albo urywa się wpół zdania i nie skłania do poszukiwania dalszych odpowiedzi. Kiedy Benedykt XVI w końcu przyznaje, że o niektórych przypadkach pedofilii był doskonale poinformowany, otrzymuje rozgrzeszenie w trybie niemalże ekspresowym – przy fancie, jedzonku i gromkich heheszkach. Jest to unik tym bardziej niesmaczny, że rozgrzeszaniu kardynała Bergoglio z jego współpracy z argentyńską juntą – w długich, częściowo czarno-białych i topornie zagranych retrospekcjach – poświęca się zdecydowanie więcej czasu. Nieproporcjonalnie więcej. 

Dlatego ostatecznie bardzo trudno rozstrzygnąć, jaki cel przyświecał realizacji "Dwóch papieży". I o czym właściwie ten film traktuje. Jako biopic o Franciszku wypada paździerzowo. Na uczciwe zdanie relacji ze stanu Kościoła i historię jego powolnej odnowy jest z kolei zbyt zachowawczy i asekurancki. Dopiero jako dobrze zagrane kino kumplowskie o dwóch wpływowych i lekko narcystycznych staruszkach zaczyna nabierać intensywnego zabarwienia. Proponuję więc taką odpowiedź: "Papieże" to gliniany kolos, który stoi na żelaznych nogach. Te nogi to szeroko pojęte kumplostwo. Koledzy aktorzy. Rozwiązanie zagadki dobre i dla nas, i dla twórców, i dla Kościoła. Dla tego ostatniego – także najbezpieczniejsze. 
1 10
Moja ocena:
5
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones