Recenzja filmu

Człowiek z Dzikiego Zachodu (1958)
Anthony Mann
Gary Cooper
Julie London

Preludium do spaghetti westernów Leone

Anthony Mann jako jeden z pierwszych reżyserów zaczął majsterkować przy klasycznym westernie. W takich filmach jak "Naga ostroga" czy "Gwiazda szeryfa" zaczął opuszczać skostniałą konwencję tego
Anthony Mann jako jeden z pierwszych reżyserów zaczął majsterkować przy klasycznym westernie. W takich filmach jak "Naga ostroga" czy "Gwiazda szeryfa" zaczął opuszczać skostniałą konwencję tego gatunku. W jego filmach widać było powolny zanik granicy między dobrem a złem, zaczęły się pojawiać konflikty moralne. Na postępowanie bohaterów zaczęła mieć wpływ przeszłość, ich zachowania przestały być wynikiem założonego z góry i utartego schematu zdarzeń. Wszystko, czego próbował wcześniej, pokazał w pełnej krasie w roku 1958, w jednym ze swoich najsłynniejszych westernów "Człowiek z Dzikiego Zachodu".

Pierwsze sekwencje wcale nie wskazują na to, że będzie to film jak na tamte czasy bardzo innowacyjny. Głównego bohatera Linka Jonesa (James StewartGary Cooper) poznajemy w klasycznej sytuacji dla filmów o dzikim zachodzie. Mianowicie wjeżdża on na swoim koniu do miasteczka, jakich na zachodnich rubieżach USA w tamtym czasie było wiele. Kupuje bilet na pociąg. Celem jego podróży jest sprowadzenie nauczycielki do pracy w szkole w swojej miejscowości. Od początku zwraca uwagę zaniepokojenie bohatera, jego nieufność do otoczenia, wyalienowanie. W pociągu nawiązuje znajomość z piosenkarką o imieniu Billie (Julie London) oraz szulerem Samem (Arthur O'Connell). W czasie podróży pociąg zostaje napadnięty przez bandę opryszków. Podczas napaści Link znajduje się poza pociągiem, do którego nie zdąży już wrócić. To samo spotyka Billie i Sama. Link prowadzi swoich towarzyszy do opuszczonego domu, gdzie planuje spędzić noc. Jednak okazuje się, że jest to siedziba bandy, na czele której stoi Dock Tobin (genialny Lee J. Cobb). Wtedy na jaw wychodzi ciemna przeszłość Linka, który aby ocaleć, będzie musiał udawać, że wrócił na dawną przestępczą ścieżkę.

Jednym z pierwszych momentów przełomowych, zadających kłam przestarzałej sztampie amerykańskiego westernu, jest scena bójki Linka ze swoim kuzynem. Mann nie oszczędził widzom makabrycznego upodlenia przegrywającego. Scena walki jest tu rozwlekła i soczysta. W klasycznym westernie byłaby o wiele bardziej skrócona i mniej brutalna. Trzeba też zwrócić uwagę na sceny w miasteczku górniczym. Giną tam niewinni ludzie, którzy do tej pory byli jedynie odległą cząstką, umieszczoną gdzieś na skraju całej fabuły. W scenie gdy główny bohater okrada leżącego trupa widzimy dobitnie, że nie jest on postacią krystalicznie szlachetną.

Należy również zwrócić uwagę na nowoczesną oprawę wizualną, z której chętnie czerpał Leone, kręcąc swą dolarową trylogię. W filmie jest mnóstwo zbliżeń i szerokich planów, które później stały się znakiem firmowym włoskiego reżysera.

Jeśli chodzi o obsadę, Lee J. Cobb kradnie show Gary'emu Cooperowi, który lepiej odnajdywał się, grając postacie cnotliwe i nieskazitelne moralnie. Ciężko jest też pozbyć się wrażenia, że Cooper jest już do swojej roli za stary.

Koniec końców, "Człowiek z Dzikiego Zachodu" jest dla miłośników westernu pozycją obowiązkową. Dzięki niemu możemy zobaczyć, jak powstawał gatunek potocznie zwany spaghetti westernem, oraz narobić sobie apetytu na kolejne dania. Polecam!
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones