W opisie filmu czytamy, że rozpatruje on możliwość istnienia duchowych alternatyw dla
postępującej laicyzacji społeczeństwa (czego nie wychwycił żaden recenzent na IMDB,
najwyraźniej Amerykanie czują wstręt do robienia ponad normę czegokolwiek, co nie
przynosi wymiernego zysku finansowego - zainteresowanych odsyłam na ww. portal). Robi
to nie najgorzej, panoramiczne dłużyzny i widoczki oraz leniwe tempo życia w komunie
gdzieś na estońskim zadupiu milutko łechcą wrodzonego lenia, niczym nadawane rankiem
programy typu SlowTV, ale i nękają uwielbienie dla wygód, zbytku i (F)luksusu. W tle
przewija się motyw Tymczasowych Stref Autonomicznych (Hakim Bey), black metalowe
łojenie w Norwegii i inne takie. Nic, czego już w tego typu produkcjach nie widzieliśmy.
W kategorii "murzyn zwiedza" film ten zdecydowanie przegrywa z Limits of Control, ale dla
fanów kina medytacyjnego, czy też transcendentnego, będzie jak znalazł.