PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=563969}
6,0 3 233
oceny
6,0 10 1 3233
6,9 21
ocen krytyków
Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia
powrót do forum filmu Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia

przypomniało mi się, jak nie tak dawno w poprzednim wcieleniu kupiłem w Lidlu w promocji sos azjatycki. Odbijało mi się po nim potem dwa dni. Ale ten film jest jeszcze gorszy niż sos azjatycki z Lidla.

Nie wierzcie mądralom piszącym przy okazji tego filmu o buddyzmie albo nawet o fizyce kwantowej. Ten film jest tandetny jak ta kolorowa knajpka na końcu, jak te girlandy światełek na pogrzebie. Buddyzmu w nim tyle, co katolicyzmu w polskim filmie, w którym bohater nosi krzyżyk i mówi, że chyba pójdzie do spowiedzi.

Najbardziej buddyjska w tym filmie jest jego pustka, w sanskrycie śunjata (शून्यता). Rzeczywiście - tak pustego filmu dawno nie widziałem.

użytkownik usunięty

I jeszcze taka ciekawostka. Niektórzy tu bajają, że nam się ten film wydaje nudny, bo to, panie, "inna kultura" i jakieś tam bajki buddyjskie trza znać itp. Ale popatrzyłem teraz, jak w ojczystym kraju pana reżysera ten film był odbierany. Otóż w 2010 roku był na... 164 miejscu najchętniej oglądanych filmów w Tajlandii z box-office 32 tys dolarów
http://www.boxofficemojo.com/intl/thailand/yearly/?yr=2010&sort=gross&order=DESC &pagenum=2&p=.htm

Pierwszy był... Harry Potter z box-office prawie 5 milionów, czyli jakieś 150 razy lepszym.

Jak widać, również wtajemniczona w rodzimy folklor buddyjska ludność Tajlandii woli magię Hogwartu od tego badziewia :-)

użytkownik usunięty

Jeszcze dopisek to tych wyników tajlandzkim box-office. To NIE JEST tak, że oni są jacyś potwornie zamerykanizowani, chodzą głównie na "blockbustery" dla mas, a swojego kina nie cenią i dlatego wspaniały reżyser filmów o niczym nie może się przebić.

Na czwartym miejscu, z niewiele gorszym wynikiem niż ten Harry Potter, był tajlandzki film "Sudkhet Saletped". Tak bardzo lokalny, że nawet na IMDb go nie ma (w każdym razie pod tym tytułem). Dalej też jest sporo lokalnej i generalnie azjatyckiej produkcji. A wujek, przypominam, na miejscu 164.

Cóż, jestem świeżo po seansie i chciałem skonfrontować moje odczucia z najpopularniejszym wpisem na forum filmu, które już na tytule wskazuje na negatywną opinię. Konfrontować jednak nie ma czego, gdyż w twoich wypowiedziach próżno szukać czegokolwiek dotyczącego filmu. Jedyne co znaleźć można w obu to zmyślne porównania do sosu z Lidla, bajdurzenie o rzekomej pustości, buddyzmie i fizyce kwantowej oraz coś tam o wyniku sprzedażowym filmu. Mimo to postaram się wypunktować twoje wypowiedzi.

Po pierwsze buddyzm jest tu podwaliną historii i wcale nie występuje na takiej zasadzie jak noszenie krzyża w filmach, w których bohaterowie są katolikami. "Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia" przekuwa filozofię buddyjską i w oparciu o nią opowiada o ostatnich chwilach życia. Nie ma w tym filmie mowy o pustości, gdyż samo zawarcie w niej filozofii buddyjskiej temu zaprzecza, być może w takim razie to błąd z twojej strony, a nie filmu i to ty nic w nim nie odnalazłeś, albo wcale nie chcesz i wszystko o filmie dostosowujesz do swoich metafor.

Nie rozumiem też twojej drugiej wypowiedzi. Co miała ona oznaczać? Podeprzeć twoją opinię o filmie jego wynikiem sprzedażowym na jego ojczyźnie. Cóż, słabo świadczy to o czymkolwiek. Wyniki sprzedażowe są, w moim przekonaniu, niczym więcej jak ciekawostką, a jeśli nawet brać je jako coś więcej, na pewno nie jako wyznacznik jakości artystycznej. W niskim wyniku box-office'owym filmu nie ma nic dziwnego, jego porażka z Harrym Potterem tym bardziej. Analogicznie sytuacja ma się w Polsce, gdy film, który osiągnął sukces na jakimś międzynarodowym festiwalu. Zapewniam cię, że kiedy "Zjednoczone stany miłości" (Srebrny Niedźwiedź w Berlinie) wchodziły do kin, również przegrywały z amerykańskimi hitami komercyjnymi i na koniec roku chlubnego miejsca w box-office nie zajęły. Wynika to z tego, że jakby na to nie spojrzeć, kino Apichatponga Weerasethakula nie jest mainstreamowe. To kino autorskie cenione za granicą na festiwalach i na corocznych listach. Weerasethakul jest jednym z najbardziej znanych twórców kina tajskiego, gdyż za granicą uznanie i popularność zyskują głównie twórcy doceniani na festiwalach/listach, a nie twórcy mainstreamu. To samo jest w Polsce, o twórcy kinowych przebojów Patryku Vedze, świat słyszał bardzo mało lub wcale, a o takiej Małgorzacie Szumowskiej stosunkowo więcej, bo zdołała namieszać na międzynarodowych festiwalach. Mimo to, na korzyść Vegi, wyniki finansowe ich filmów dzieli przepaść.

Dodam jeszcze, że prestiżowe filmowe pismaki Cahiers du cinema i Sight & Sound umieściły go na odpowiednio pierwszym i drugim miejscu najlepszych filmów 2010 roku, a na festiwalu w Cannes otrzymał on główną nagrodę - Złotą Palmę. Bynajmniej nie mam zamiaru wartościować sztuki na podstawie nagród, raczej odpowiedzieć na twój argument o słabym wyniku sprzedażowym filmu.

użytkownik usunięty
RustyRyan

"Konfrontować jednak nie ma czego, gdyż w twoich wypowiedziach próżno szukać czegokolwiek dotyczącego filmu."

Ale ja przynajmniej napisałem krótko, a mój post był po prostu żartobliwym ostrzeżeniem, a nie analizą filmu. A Ty napisałeś 5 razy tyle co ja, dałeś prawie maksymalną ocenę, a mimo to w twojej wypowiedzi również "próżno szukać czegokolwiek dotyczącego filmu". Są tylko jakieś tam ogólnikowe uwagi o festiwalach i nagrodach. Nawet nie chciało Ci się pobieżnie wyjaśnić tutejszym forumowiczom, czym tak się ogromnie zachwyciłeś.

Może byś na przykład napisał coś konkretnego o tym rzekomym "przekuwaniu filozofii buddyjskiej". Tylko nie ściemniaj i pamiętaj, że ja coś tam o buddyzmie wiem.

"Weerasethakul jest jednym z najbardziej znanych twórców kina tajskiego,"

Ale wyjaśnij może, czemu jego właśni rodacy nie chcą go oglądać. Nie mówię, że to miałby być zaraz hit dla wszystkich, pierwsza dziesiątka, ale przyznasz, że 164 miejsce to jednak kuriozum. Po prostu dno dna. Nie przyszło ci do głowy, że może po prostu ci rodacy - jako buddyści z urodzenia i wychowania - od razu wyczuwają ściemę, a lokalna egzotyka na nich nie działa?

Zaznaczyłem, że będę odnosił się do twojej wypowiedzi, a nie samego filmu, więc konsekwentnie to realizowałem. Odnośnie tegoż filmu powiem, że znów w przypadku kolejnego filmu Weerasethakula, porwała mnie wręcz odprężająca atmosfera, a także niektóre wątki komediowe i fakt podejścia do śmierci i wędrówki dusz jak do każdego innego tematu. Dzieło Weerasethakula jest bardzo spokojne mimo wszystkiego, co podejmuje. Jest tu też, bardzo mi przyjazna poetyka slow cinema. Oceniam filmy bardzo spontanicznie, mało jest w tym chłodnego analizowania wad i zalet, jeśli jestem przeniesiony przez film do innego świata, z którego nie chcę wyjść nawet po seansie, automatycznie ten film zyskuje u mnie sporo, tak było w tym przypadku.

Co do buddyzmu, zmyślam nie będę, wiele o nim nie wiem, ale pewne odwołania tej filozofii odnajduję w filmie. Samo ukazanie reinkarnacji jako wędrówki dusz do innych ciał jest wyraźnym odwołaniem do buddyzmu. W scenie jednej z rozmów jest z kolei wyraźnie zaakcentowany motyw cierpienia.

Nie przyszło mi na myśl, że Tajlandczycy nie nabierają się na ściemę i choć wiem, że wynik sprzedażowy filmu jest słaby, wciąż uważam, że to w dużej mierze kwestia małej promocji filmu i pewnej specyficzności Tajlandii. Na całym świecie film zarobił ponad milion USD, co z pewnością jest sukcesem.

Jeśli mógłbyś, to odpowiedz, co z kolei cię odrzuca w tym filmie. Prześmiewcze wypowiedzi są fajne, ale jednak coś o filmie też by się przydało, zwłaszcza, że skojarzyłem cię z bardzo celnym komentarzem na forum "Białej wstążki".

Pozdrawiam.

użytkownik usunięty
RustyRyan

"Zaznaczyłem, że będę odnosił się do twojej wypowiedzi, a nie samego filmu, więc konsekwentnie to realizowałem."

No i właśnie tego nie rozumiem. Głowna pretensja do mnie, że nie piszę o filmie, po czym sam spokojnie nie piszesz o filmie, tylko o mojej wypowiedzi. Po jakie licho?

No fajnie, lubisz spokojne filmy o niczym i ja Ci ich nie bronię oglądać. Ale niektórzy nie lubią tak po prostu siedzieć i się gapić, jak nic się nie dzieje, a zdjęcia są najwyżej średnie - i właśnie tych ostrzegałem.

"Samo ukazanie reinkarnacji jako wędrówki dusz do innych ciał jest wyraźnym odwołaniem do buddyzmu."

No ale to jest taki banał obyczajowy, jak kościół w polskim filmie. Jak zobaczysz kościół, to od razu uznasz to za odwołanie do katolicyzmu? Ważne, co z tego ciekawego wynika. W tym filmie akurat kompletnie nic. Nie jest to reinterpretowane, pogłębiane, zderzane z mentalnością zachodnią, kwestionowane itp. itd.

"wciąż uważam, że to w dużej mierze kwestia małej promocji filmu i pewnej specyficzności Tajlandii. "

Czy nagroda na wielkim europejskim festiwalu to nie jest fantastyczna promocja? U nich dystrybutorzy nie chcieliby na tym zarobić? Nie wierzę. I o jakiej specyficzności mówisz? Przecież oni jak najbardziej oglądają lokalne tajlandzkie filmy.

użytkownik usunięty
RustyRyan

>>skojarzyłem cię z bardzo celnym komentarzem na forum "Białej wstążki".<<

Bo po tym poznaje się porządny film, że da się o nim dyskutować nawet wtedy, gdy komuś wizja reżysera nie pasuje, kogoś nie przekonał itp. Po prostu jest się przynajmniej z czym nie zgadzać. A ten film mnie nawet nie rozzłościł, na wbił mi jakiejś szpili, niczego we mnie nie poruszył, niczego nie zakwestionował. Była tylko nuda i banał trochę zamaskowane egzotyką.

Ty też potrafisz powiedzieć tylko tyle, że w świecie tego filmu było Ci miło. Czemu więc ode mnie oczekujesz czegoś więcej niż powiedzenia, że mnie było niemiło?

Nadal nie widzę sensowności w porównaniu do kościoła katolickiego, póki nie jest ono poparte przykładem. Pokazanie ot tak kościoła w trakcie filmu może być wyraźną sugestią, że film należy odczytywać przez pryzmat katolicyzmu.

Banał, nie banał, film nie musi nic pogłębiać, czy reinterpretować, aby ukazać, w tym przypadku, myśl buddyjską. Wynika z tego wiele, bo ukazuje starcie buddysty ze śmiercią. Może być to dla ciebie kolejny banał, ale Boonmee to głównie historia, a nie nauka buddyzmu. Po co do tego jeszcze bardziej zaakcentowane starcie różnic z mentalnością zachodnią? Film samą "dzikością" wydaje się być nieco obcy dla europejczyka, ale w tym tkwi jego siła, że wciąż stawia opowieść na pierwszym planie i nie celebruje swoich inności w kontekście odrębnych kultur.

Znów muszę wrócić - "Wujek Boonmee..." nie był z założenia megahitem. Dystrybutorzy promowali go za to co mogli, a nawet największy sukces na festiwalu filmowym jest mniejszą promocją od zwykłego reklamowania filmu jako megahit.

Napisałem też o zupełnie nie dramatyzującym podejściu do śmierci, choć kolejna historia zakorzeniona w Tajlandii i buddyzmie w wykonaniu Weerasethakula mnie uradowała.
Nie zasłaniałbym się tym, że pisać można o "Białej wstążce", mimo braku zgodności z wizją reżysera. Film Haneke wyraźnie akcentuje swoją warstwę ideologiczną i historia jest tylko pretekstem do wyrażenia myśli reżysera. W "Wujku Boonmee..." jest odwrotnie. Nawet o obojętnym filmie można napisać sporo.

I nie zgodzę się, że zdjęcia są średnie. Ruch kamery jest bardzo statyczny, ale udało się uchwycić wiele pięknych kadrów i są tu pięknie nakręcone sceny.

użytkownik usunięty
RustyRyan

Prosiłem, żebyś nie ściemniał. Prosiłem, żebyś dawał jakieś konkrety. A Ty co? Jakie tam jest "starcie buddysty ze śmiercią"? Jaki problem? Jaka "opowieść"? Produkujesz wyłącznie gładkie zdanka, które można napisać o dziesiątkach filmów zamieniając ewentualnie buddyzm na jakąś inną ideę.

Entuzjasta ma tylko tyle do powiedzenia?

Poza tym sam sobie przeczysz. Bo najpierw jest "starcie", które sugeruje jakiś tam dramatyzm, a potem jest o "nie dramatyzującym podejściu do śmierci". A tam po prostu nic się nie dzieje. Nuda, nuda coraz większa.

Bez problemu wyciąłbym z tego filmu losowo pół godziny i nawet byś tego przy pierwszej projekcji nie zauważył. Ba, nawet teraz, chociaż film już widziałeś, mógłbym sporo wyciąć i byś się nie zorientował. Bo tam nie ma żadnej konstrukcji, żadnych nici fabuły, wszystko tak sobie kapie jak woda z niedokręconego kranu.

I jeszcze po raz kolejny powtórzę. Nie oczekuję, że tego typu film ma być megahitem, ale 164 miejsce, gdy wiele innych tajlandzkich filmów jest znacznie wyżej, to jednak żenada.

Czemu lokalsów ten "buddyzm" nie interesuje? U nas nawet kiepskie filmy katolickie mają jakąś tam widownię. Czyżby lokalsi uważali, że ten film to tylko taki nudny kit zrobiony przez miejscowego spryciulę, bo ciemny biały człowiek wszystko kupi?

A przy okazji przypomniała mi się rozmowa z Kazuo Ishiguro o festiwalu w Cannes. Wkleję najlepsze kawałki:

KAZUO ISHIGURO: Bo maniery łatwo się kocha. Wystarczy naszpikować film symbolicznymi scenami, pokusić się o opowieść o zagmatwanym ludzkim losie, obudować ją wstrząsająco smutną muzyką i festiwalowy film gotowy. A to, że będzie nudny i ograniczy się do powtarzania banałów, to zupełnie inna sprawa. Banał powtórzony milion razy czasem urasta do rangi arcydzieła.
/...../
NEWSWEEK: Kiedyś dla zabawy napisałem scenariusz do filmu irańskiego. W skrócie szło to tak: pewnego dnia wieśniakowi pęka wiadro, którym nabiera wodę ze studni. Pieszo wyrusza więc w podróż na targ do sąsiedniej wioski, żeby kupić nowe. Po drodze spotyka wielu dziwnych ludzi, a gdy dociera na miejsce, okazuje się, że targ już się skończył, i wraca do domu bez wiadra.
KAZUO ISHIGURO: Powinien pan szybko sprzedać komuś tę opowieść, może zdobędzie pan nawet jakieś nagrody w Cannes! Im bardziej błaha historia, im bardziej nadęty sposób opowiadania, tym większe szanse na gigantyczny poklask u ludzi, którzy w banale odnajdują sztukę.

I nic nie ściemniam, piszę o tym, o czym traktuje film. I nie wiem, jak go oglądałeś, jeśli nie zauważasz w nim starcia głównego bohatera ze śmiercią. Boonmee boi się śmierci, więc określenie o "starciu" jest jak najbardziej adekwatne. Dramatyzmu nie ma przez sposób kreowania historii przez Weerasethakula i to pochwalałem wyżej, zachowanie formy spokojnego slow cinema przy opowiadaniu o śmierci, nie oznacza to jednak braku jakiegokolwiek dramatyzmu, po prostu reżyser go nie podsyca i zostawia film w monotonnym tempie i narracji.

Już nie wiem jak idiotyczne jest wysnuwanie, że można identycznie opisać dziesiątki filmów, bo w żadnym stopniu nie neguje to możliwości opisania tak "Wujka Boonmee...". Jest wiele filmów o niemal identycznej treści, a opisywanie jednego z nich danym określeniem nie traci na wartości tylko dlatego, że tak samo można opisać inny film, dyskutujemy o tym jednym, więc nie widzę sensu przywoływania ogólnikowych "dziesiątek filmów". W kinie powstało już tyle, że stworzenie filmu podejmującego zupełnie nową i "nieruszaną" jeszcze tematykę, jest niemalże niemożliwe, ale po twojej powyższej wypowiedzi wnioskuję, że wolałbyś, abym jednak zmyślał, a nie pisał "gładkie zdanka które można napisać o dziesiątkach filmów".

Nic się nie dzieje? Nuda? Dzieje się mało, to prawda, jest monotonnie, to fakt, ale treść filmu nie jest pusta, a z twoich wypowiedzi wnioskuję, że uważasz, iż pusta jest. To sama opowieść, fabuła jest podwaliną pod buddyjskie elementy, a nie odwrotnie i to jest ta cała "opowieść". Film ukazuje życie Boonmee, które zakorzenione jest w filozofii buddyjskiej, nie zawarto w nim esencji tej filozofii, ale jej elementy są dość widoczne.

Powtórzę znów, jeśli tak chcesz iść w porównania - festiwalowe polskie filmy w lwiej części również zarabiają dość skromnie.

Rozmowę z Ishiguro znam, choć filmu Kieślowskiego, na temat której była, nie widziałem. Jego wypowiedzi to stek bzdur od A do Z. Zasłania wszystko rzekomym lobby ("Czerwony" w dniu premiery był dobrze odebrany), a ostateczną decyzję Cannes podpiera kultowością "Pulp Fiction". W użytym przez ciebie fragmencie też próżno szukać konkretów. Łatwo jest powiedzieć o "festiwalowości" filmu i na podstawie konkretnego przykładu może być to rzeczywiście prawdą, jednak uogólnienie pana Kazuo świadczy już o jego arogancji i ignorancji sztuki filmowej. To samo tyczy się newsweekowego filmu irańskiego. A i chwalenie przez Ishiguro "Pulp Fiction", a następnie jego słowa odnajdywaniu sztuki w banale, wydaje się być hipokryzją.

użytkownik usunięty
RustyRyan

"Boonmee boi się śmierci"

Mam rozumieć, że według Ciebie boi się, ale zostało to tak pokazane, żeby było jak najmniej dramatyzmu "w monotonnym tempie i narracji"?

No to już gorzej nie można było temu filmowi dołożyć. Zestrachany buddysta i taki zmarnowany temat!

"wolałbyś, abym jednak zmyślał, a nie pisał "gładkie zdanka które można napisać o dziesiątkach filmów"."

Nie, wolałbym żebyś jako entuzjasta napisał konkretnie i dał mi szansę zauważenia czegoś, czego być może nie zauważyłem. Na przykład coś w stylu: "Czy zauważyłeś w scenie X, jak została ono zaskakująco zmontowana. Po ujęciu Y następuje ujęcie Z, które sugeruje, że w międzyczasie itp. itd." Albo: "Czy zauważyłeś, jak reżyser subtelnie wprowadza symbolikę w scenie A? Mamy tam najpierw B, które wskazuje na C, ale na końcu okazuje się - i to mnie właśnie urzekło - że chodziło o D". Coś takiego, z pokazaniem palcem w filmie, co tam jest fajnego.

Oczywiście, nie oczekuję fundamentalnej analizy, ale z parę razy palcem pokazać byś mógł. Przecież się zachwyciłeś! Chyba że nie masz nic do pokazania i będzie tylko o tym urzekającym monotonnym tempie.

"To sama opowieść, fabuła jest podwaliną pod buddyjskie elementy,"; "nie zawarto w nim esencji tej filozofii, ale jej elementy są dość widoczne."

Boże, znowu ogólniki. Mógłbyś przynajmniej nazwać te elementy. Niechby nawet to było skromnie, tak "etnograficznie": "Film uzmysłowił mi, z czego wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że w buddyzmie istotną rolę odgrywa...".

No tak, ale tam nie ma niczego zaskakującego i pogłębionego, dla każdego kto przeczytał o buddyzmie choćby notkę w Wikipedii.

"Rozmowę z Ishiguro znam, /..../ Jego wypowiedzi to stek bzdur od A do Z. /.../ uogólnienie pana Kazuo świadczy już o jego arogancji i ignorancji sztuki filmowej."

No patrz, to takiego idiotę biorą do jury w Cannes. A Ty ten festiwal dawałeś jako argument.

A tu jacyś nierozgarnięci poświęcili cały rozdział omawianiu związków z filmem tego ignoranta
https://books.google.pl/books?isbn=144110058X

Co też na tym świecie się wyprawia.

Dalej uważam, że samych ogólników nie stosowałem, ale powtórzę i trochę dodam.

Jest w filmie scena rozmowy z duchem zmarłej żony w której Boonmee zwierza się, że ma obawy, iż jego czyny i jego karma mogą doprowadzić go niegodnej śmierci i wspomina także o swoim dzieciństwie, które zdominowane było przez strachy (m. in. strach przed jedzeniem publicznym i występami przed klasą, co może wskazywać na jego socjofobię). Jego strach przed śmiercią objawia się także w późniejszej scenie rozmowy z Jen. Na obecnym urządzeniu nie mam dostępu do filmu, więc w miarę dokładnego opisu czasu występowania żadnej z tych scen póki co nie podam.

Już wyżej wspominałem elementy filozofii buddyjskiej zawarte w filmie, myślę, że kojarzysz scenę kolacji Boonmee'ego, podczas której objawiły się duchy zmarłej żony bohatera i zaginiony syn w postaci małpy. Banał, czy nie banał, ale motyw obecnej w buddyzmie reinkarnacji jest widoczny. Z kolei w wyżej opisanej scenie przejawia się motyw karmy. I o to chodzi mi pisząc, że opowieść stanowi tu pierwszy plan, w którym przewijają się elementy buddyzmu. Film w dużej mierze skupia się na obyczajach wujka i jego bliskich, nie koniecznie każde ich zachowanie jest odwołaniem do buddyzmu, są tu po prostu zwykłe, obyczajowe sceny - tak jak rozmowa Jen z siostrzeńcem Boonmee'ego o jego dziewczynie.

A i nie wiem, dlaczego nazywasz Ishiguro idiotą. Może to kolejny hehe żarcik, albo dowód na twoją labilność, bo wyżej podałeś go jako autorytet. Najbardziej prawdopodobne jest to, że sprzedajesz to jako moją opinię o nim. Zawiodę cię, nie neguję jego wkładu w literaturę, czy kino, tylko wskazuję na jego arogancję w jednym wywiadzie, bo za taką uważam jego podawanie się w owym wywiadzie za sumienie całego jury i sypanie bzdurami o kinie "festiwalowym". Argument z Cannes był odpowiedzią na twój dotyczący box-office'u filmu i choć najsłynniejszego festiwalu nie uznaję za wyrocznię, myślę, że w pewnym stopniu jest on reprezentatywny.

użytkownik usunięty
RustyRyan

"Jest w filmie scena rozmowy z duchem zmarłej żony"

No dobrze, jest. Ale co tam jest fajnego? Co Cię urzekło?

"Banał, czy nie banał, ale motyw obecnej w buddyzmie reinkarnacji jest widoczny"

I to samo pytanie. Wystarczy sama reinkarnacja, żeby było fajnie? Chyba nie.

"są tu po prostu zwykłe, obyczajowe sceny "

No są, ale ja nie chcę byś mi przypominał, co tam jest, bo sam trochę pamiętam. Ja bym chciał wiedzieć, co tam tak atrakcyjnego zauważyłeś, że dałeś temu filmowi prawie maksymalną ocenę. Gdybyś dał 6 czy 7 to pewnie bym Cię nie męczył

"dlaczego nazywasz Ishiguro idiotą.

No daj spokój! To chyba jasne, że to był sarkazm sprowokowany Twoimi słowami, że to arogant i ignorant. Ok. teraz ograniczyłeś to tylko do tego jednego wywiadu

"wskazuję na jego arogancję w jednym wywiadzie, bo za taką uważam jego podawanie się w owym wywiadzie za sumienie całego jury i sypanie bzdurami o kinie "festiwalowym"."

Ale on nigdzie tam się nie podaje za sumienie całego jury, a te uwagi o kinie festiwalowym wcale nie są "bzdurą". Może są nieco skrajnie wyrażone, ale przecież widać, że przynajmniej od ćwierćwiecza festiwale w znacznym stopniu rozjeżdżają się z tym, co ciekawego dzieje się w sztuce filmowej. Promuje się właśnie jakieś dziwaczne filmy z egzotycznych kinematografii. Nudne, fatalnie zrobione, tragicznie zagrane i to dziadostwo, którego wielkich zalet uparcie nie chcesz mi pokazać palcem, jest tego właśnie najlepszym przykładem.

No dobrze, ale właściwie jedyne co robisz w swoich wypowiedziach to branie wszystkiego w cudzysłów, nie podawanie argumentów i jakaś tam gadka o banałach i ogólnikach.

Tak więc podaję ci dokładne sceny, aby rozwiać niejasności co do moich opisów niektórych uogólnień, chociaźby tak jak w tej "opowieści".

Już na samym początku podałem, co mnie w filmie urzekło i praktycznie do każdej sceny mogę dodać to samo. Już nawet w wywołanej przez nas obu scenie kolacji doceniam szczególnie tworzenie atmosfery. Po prostu pięknie się ogląda jak pojawiające się duchy rozmawiają z bohaterami. Jest tam lekko komediowa scena reakcji siostrzeńca Boonmee'ego na małpę w postaci jego syna. Czy poszerza to moje buddyjskie horyzonty? Nie i wcale nie musi. Kino ma mi zaoferować to, co jest trudno lub wręcz nieosiągalne gdzie indziej. Tak odbieram filmy Weerasethakula. Zatracam się w przedstawionym świecie. Przez cały metraż filmu jest on taki sam - to egzotyczne slow cinena mówiące wiele o tamtejszej mentalności. Mamy chyba trochę inne podejście do kina.

I co w ogóle oznacza to "męczenie" mnie przez ocenę, jaką wystawiłem? Rozumiem, że jest to łatwiejsze skrzętnie ukrywając własne oceny, ale nie dajmy się zwariować tym cyferkom.

Moim zdaniem festiwale nie rozjeżdżają się z rzeczywistą wartością sztuki filmowej, wręcz przeciwnie - są często jej ukoronowaniem. Nierzadko odkrywają nowe talenty, przybliżają "obce kino" i są dobrym startem do kina międzynarodowego i nieco bardziej artystycznego (jakkolwiek wydumane to określenie nie jest), choć, zgoda, nie jest wolne od klisz. Jednak pan Kazuo zapędził się w swoich osądach.

użytkownik usunięty
RustyRyan

"Po prostu pięknie się ogląda jak pojawiające się duchy rozmawiają z bohaterami."

Przypominam, że to ty Ty tutaj pierwszy mnie zaczepiłeś, miałeś mi za złe "bajdurzenie o rzekomej pustości" i ogólny brak treściwej wypowiedzi o filmie, z którą można by się skonfrontować. A gdy ja chcę się skonfrontować z Twoimi zachwytami o filmie, częstujesz mnie takim zdaniem, jak powyższe.

Powinna Cię zatem całkowicie usatysfakcjonować moja opinia, że ten film się tragicznie ogląda. Nie rozumiem więc. czego się czepiasz.

Ty masz prawo zatracać się w przedstawionym świecie, a ja mam prawo skręcać się z nudów.

Nie powiedziałeś o tym filmie ani trochę więcej niż ja. Zamiana "nudzi mnie" na "pięknie się ogląda" niczego nie dodaje. Cała awantura jest tylko o to, że ja ośmieliłem się nie zachwycać.

Znowu wycinasz wygodne zdania i dopisujesz przemyślenia. Zaczepiłem cię z jednego prostego powodu, napisałeś negatywną opinię, dopisałeś jakieś prześmiewcze porównanie, a o samym filmie absolutnie nic. Nie przeczę, głównie nas dzieli podejście do filmu i jego ogólna ocena, ale stawianie krytyki w postaci pustości, jest w tym przypadku nietrafione. Cała awantura jest o nasze czepianie się słówek.

użytkownik usunięty
RustyRyan

"a o samym filmie absolutnie nic. "

Ale Ty zrobiłeś dokładnie to samo. Ciągnę Cię za język i ciągnę i co dostaję? "Pięknie się ogląda".

Z tym, że ja to "nic" napisałem lepiej, bo krócej :-)

Tym zdaniem tylko chciałem powrócić do początków naszej dyskusji. Już chyba wszystko ustaliliśmy, ale tylko powiem, że kino Weerasethakula właśnie tak odbieram, prawie zawsze mam do powiedzenia o wiele więcej z czysto analitycznej strony, tutaj głównie "czuję", może to wynikać z nieczęstego obcowania z takim kinem.

RustyRyan

Panie, co się tu ku*wa wyprawia? Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby dwóch ludzi się tyle napisało, skąd na to czas bierzecie?

szogun

No nie powiem, przez parę dni moje życie było naznaczone przez "Boonme'ego" :)

użytkownik usunięty

Ależ musiałeś mieć przygody z tym ketchupem w słoiku (też kiedyś jadłem sos azjatycki z Lidla - okropny!), że takie spożywcze metafory stosujesz. Nie dość, że "dziadostwo opakowane w papierek", to jeszcze dowalasz na początku anegdotą o czkawce. No i jeszcze filmu nie zrozumiałeś. Ale może to ten sos. Albo czkawka.

Bo "Wujaszek Boonmee" wymaga nieprawdopodobnej ("buddyjskiej", heh) pokory od widza. Wymaga by zrozumieć, że niezrozumienie jest kluczem do zrozumienia. Zawiłe? Ależ nie! Proste jak budowa cepa. I ta opowieść - mimo wielu, wielu ciekawych warstw również jest bardzo prosta. I niebywale piękna.

Interpretacja w tym filmie się wymyka, pozostaje ukryta i musimy to zaakceptować. Reżyser zdaje się mówić, że esencja tak transcendentnych rzeczy jak śmierć, czy reinkarnacja są dla nas nieosiągalne. Zostaje nam więc subiektywna wizualizacja, oparta na własnej intuicji i wyobraźni. I - patrząc z perspektywy reżysera - szukanie w tym logicznych wniosków wydaje się błahe, płytkie i cholernie tanie.

Nam jako widzowi zostaje więc zatopić się w wizji reżysera, która absolutnie nie dąży do wyjaśnienia nam czegokolwiek. Symbolika "syna-małpy", czy jemu podobnych istot, historii z księżniczką, czy jaskini? Wyrzucamy do kosza. Pongowi (pozwól, że powiem w skrócie - trochę długie to imię) zależy na wykreowaniu wrażeń i atmosfery, które mogą towarzyszyć myślom umierającego człowieka. Mamy więc spokój i harmonię za dnia, podczas spotkań ze szwagierką (scena z miodem i pszczołami), mamy niepokój i lęk w nocy. Mamy tęsknotę za utraconą rodziną (scena z duchami przy stole), chęć pojednania, pragnienia. Ciekawy jest tu motyw transformacji przewijający się przez cały film - przemiany pod wpływem wojny, śmierci bliskich osób, w końcu własnej śmierci (może nawet pasować tutaj symbolika jaskini oraz historii z księżniczką). Widzimy również obrazy wyjęte z ludowych legend i baśni, które na pewno wujek Boonmee znał, słyszał i, które miały pełne prawo powracać w momencie nieuchronnej śmierci i "wejścia w nieznane".

Ja już nawet nie mówię o elegancji scen, medytacyjno-kontemplacyjnej atmosferze, ujęciach, które są pojedynczymi dziełami sztuki i umiejętności kreowania groteskowej, fantastycznej atmosfery. Powiedziałbym - baśniowość rodem z Szekspira, miejscami Lynchowski niepokojący klimat i metafizyka Tarkowskiego (nawet forma miejscami podobna! i to jest ogromny komplement).

To film o umierającym człowieku. Tylko tyle i aż tyle. Wspaniała, prosta i absolutnie esencjonalna w buddyjskiej treści (mantrze?) historia.

użytkownik usunięty

"Reżyser zdaje się mówić, że esencja tak transcendentnych rzeczy jak śmierć, czy reinkarnacja są dla nas nieosiągalne. "

Ale masz coś na poparcie tej zabawnej fanfaronady, czy tak tylko "zdaje się"? Zauważ, że taką retoryką można wybronić (zagadać) dowolny film. Ktoś powie, że film jest o niczym, a inny zaraz doda: O, nie! Jest to zobrazowanie głębokiej myśli, że transcendentalizm Husserla napotyka na nieprzekraczalną barierę. Ostatecznie noeza tylko pozornie uczestniczy w konstytucji świata przedstawionego, ponieważ... Itp. itd.

"Ja już nawet nie mówię o elegancji scen"

Dalej twierdzę, że eksperyment polegający na losowym wycięciu kilkunastu minut w paru miejscach pozostałby niezauważony. Być może nawet wielu z tych, którzy już oglądali ten film, nie zauważyłoby, że czegoś w tej "elegancji" zabrakło, kompozycja została naruszona itp.

Ale nie martw się. Masz przed sobą wielką przyszłość jako recenzent filmowy. Z łatwością potrafisz produkować okrągłe zdania, które można dopasować praktycznie do każdego filmu.

Szkoda tylko, że sam sobie przeczysz. Na początku jest o nieosiągalnej esencji, a kończy się absolutnie esencjonalną historią. Musisz bardziej uważać z tym intelektualnym słowotokiem.

Ten film jest nudnym dziadostwem, pseudoegzotycznym oszustwem nakręconym tak nędznie, że nawet krajanie reżysera nie chcą go oglądać. Mają po dziurki w nosie tej "baśniowości" i "atmosfery" i wypinają się na tę buddyjską mantrę. Jest to tym bardziej zaskakujące, że zazwyczaj w takich wypadkach ("naszego w świecie doceniają") działa przynajmniej snobizm, lokalny patriotyzm albo zwykła ciekawość. Ale widocznie w tym wypadku oszustwo jest zbyt jaskrawe.

użytkownik usunięty

Dziękuję za nazwanie mojej "fanfaronady" zabawną. Wszak lepiej być zabawnym niż śmiesznym ;) Oto chwyt retoryczny, który potwierdza Twoją tezę o zakłamywaniu przeze mnie rzeczywistości (tu a propos filmu). A może po prostu zwyczajnie odbita piłeczka, wątpliwej jakości riposta? Ej, chwila, czyżbym mówił teraz naokoło? Nie... to tylko potwierdzenie, że interpretacje jakiejś rzeczy mogą być skrajnie różne o ile obaj rozmówcy grzeszą odrobiną inteligencji. Ja nie wiem. Interpretuj jak chcesz ;)

Dobra, żarty na bok. Jak dla mnie dowodem na słuszność mojej tezy o zobrazowaniu nieosiągalnego jest filozofia buddyjska (dość nieudolnie - choć doceniam chęci! - broniona przez Twojego poprzedniego dyskutanta), którą garściami cytuję tu reżyser. Możesz narzekać na pseudointelektualizm takiego zabiegu. Że głupie, że bez sensu, że płaszczyk, którym zasłania pustkę. Ale niewątpliwe jest to, że ta filozofia obecna w filmie jest. Od spokojnej, kontemplacyjnej formy, czy podkreślania roli natury i przyrody po treść, która łączy fantastykę z realizmem w dostojny, harmonijny sposób. A filozofia buddyjska postuluje nie zrozumienie, a DOŚWIADCZENIE. Pewną wiarę w sens, który jesteśmy w stanie zrozumieć tylko wtedy, gdy nasza dusza - powiedzmy ogólnie - "wejdzie na wyższy poziom". Z tym, że dla nas ludzi, sensem powinna być właśnie owa droga do osiągnięcia tego celu.

Więc nie ma tu absolutnie żadnej sprzeczności. Reżyser w sposób esencjonalny OPOWIADA o tym, że my - ograniczeni ludzie nie jesteśmy w stanie złapać esencji tak wielkich rzeczy jak śmierć, czy reinkarnacja. Zostaje nam więc samo DOŚWIADCZENIE, które dokładnie serwuje nam tutaj reżyser. Dlatego szukanie drugiego dna, czy ukrytych metafor może oczywiście prowadzić do ciekawych wniosków, ale moim zdaniem kluczem interpretacyjnym do tego filmu jest zdolność reżysera do przedstawienia WRAŻEŃ człowieka przed śmiercią za pomocą obrazu. Wyjątkowych bo irracjonalnych właśnie. I to facet robi doskonale. Mówiąc o pokorze miałem właśnie na myśli wyłączenie w głowie tej klepki, która mówi, że fabuła to ciąg logicznie prowadzonych składników. Bo tu nie o to chodzi.

"Dalej twierdzę, że eksperyment polegający na losowym wycięciu kilkunastu minut w paru miejscach pozostałby niezauważony. Być może nawet wielu z tych, którzy już oglądali ten film, nie zauważyłoby, że czegoś w tej "elegancji" zabrakło, kompozycja została naruszona itp."

Stać Cię na więcej niż taka tania demagogia. Jak z późnych płyt "dziesiątkowych" płyt Beatlesów usuniesz pojedynczą, losowo wybraną piosenkę to nadal pozostaną one "dziesiątkowe". Zresztą, szczególnie w takich filmach jak ten, takie coś nie ma większego znaczenia i doskonale o tym wiesz. Ale ok, rozumiem że mnie nie znasz i próbujesz przetestować. Ale ja się nie dam ;)

Nie zrozum mnie źle, ale widać wyraźnie, że wkurza Cię ten film. I ja to rozumiem! Sam mam kilka takich filmów (np. tego nędznego nudziarza Nolana; btw, stosuje a propos jego filmów podobny argument "oszustwa"). Ale nazywanie mojego spojrzenia na film snobizmem... gdybym był złośliwy to powiedziałbym, że przez całą poprzednią dyskusję brandzlowałeś się swoją intelektualną wyższością, a na temat samego filmu powiedziałeś dosłownie kilka rzeczy, które z uporem maniaka powtarzałeś i teraz próbujesz powtórzyć to samo ze mną.

Ale nie powiem!

użytkownik usunięty

Zamiast "snobizmem" miało być "intelektualnym słowotokiem" - mój błąd.

użytkownik usunięty

" filozofia buddyjska /..../ którą garściami cytuję tu reżyser"

Garściami? To daj z tej garści choć 5 przykładów. Tylko pamiętaj: nie dam się nabrać na ogólniki typu "harmonia przyrody".

"moim zdaniem kluczem interpretacyjnym do tego filmu jest zdolność reżysera do przedstawienia WRAŻEŃ człowieka przed śmiercią za pomocą obrazu"

Jakich wrażeń? Kilka przypadkowych scen byle jak sfilmowanych i zmontowanych? Nie żartuj! Poza tym, co Ty do jasnej anielki wiesz o wrażeniach człowieka przed śmiercią, że możesz wyrokować, czy reżyserowi to się udało oddać za pomocą obrazu czy nie. I tylko nie pozuj tu mi na oświeconego buddyjskiego mnicha, bo będą pytania sprawdzające.

"Stać Cię na więcej niż taka tania demagogia. "

To nie jest demagogia. To jest brutalna empiria. Natomiast pięknym przykładem demagogii jest Twoja logorea. "Wyjątkowych bo irracjonalnych właśnie." Potrafisz przynajmniej wyjaśnić sens tego, co sam napisałeś?

I bardzo proszę mi tu nie porównywać wycinania kawałka filmu do usuwania piosenki z płyty, bo to nonsens. Każda piosenka, jakby nie integrowała się z innymi, jest osobną kompozycją. Odpowiednikiem mojej propozycji byłoby losowe wycięcie kilkunastu taktów w paru miejscach płyty. Ale chyba sam nie wierzysz, że w wypadku Beatlesów przeszłoby to niezauważone.

"powiedziałbym, że przez całą poprzednią dyskusję brandzlowałeś się swoją intelektualną wyższością"

Twoje kompleksy i onanistyczny typ wyobraźni mnie nie interesują. Napisz wreszcie coś konkretnego o filmie, który (podobno) tak Ci się podoba.

PS. "Ale nazywanie mojego spojrzenia na film snobizmem..." Nigdzie tego nie napisałem. Zastanów się, dlaczego wyczytałeś w moim poście coś, czego tam nie było.

użytkownik usunięty

No i widzisz, ja do Ciebie z wódką, a Ty do mnie z denaturatem. Dyskutowałem już z kilkoma delikwentami na tym forum, wielu z nich - podobnie jak Ty - było zapatrzonymi w siebie bucami (lisoszakal, _Ja_ - nadal za Wami płaczę), ale oni przynajmniej potrafili przekuć swoje ciosy w bardzo zgrabną ironię. Tak jak w knajpie, kiedy po bijatyce, zwykle uznaje się, że lepiej przełamać lody niż kości i usiąść przy barze. Ty natomiast jesteś głupio agresywny. "Twoje kompleksy i onanistyczny typ wyobraźni mnie nie interesują."? Wyluzuj, stary.

Do Twojego "PS" - poniżej jest jeszcze jeden mały post, ale rozumiem - mogłeś nie zauważyć. Zdarza się.

Mam podać 5 przykładów? Jak do "jasnej anielki" mam Cię czymkolwiek przekonać skoro uważasz, że ciągłe podkreślanie przez reżysera roli natury w życiu Wujaszka, która odzwierciedla jego stany emocjonalne, pozwala zrozumieć ich istotę nie jest jednym z nich? Mam Ci streścić historię Buddy? Tego jak pod drzewem siedział i ono go chroniło? Albo jak natura REAGOWAŁA na jego przechodzenie w nirwanę? Tu mamy dokładnie to samo.

Wszystko to co mówię o doświadczaniu zawiera się w pojęciu "bodhi". Znaczenie cierpienia, które spotyka bohatera (niewydolność nerek, szybsza śmierć) w "Czterech Szlachetnych Prawdach" (przywiązanie bohatera do rodziny, smutek po ich śmierci itp.). Podłoże tego cierpienia w "karmie" (wujaszek zabijał na wojnie, sam pozbawiał tego innych). Natomiast kilka scen może na spokojnie służyć za przykład reinkarnacji (końcowe sceny; postacie duchów - bo TAK, można w przyszłym życiu być duchem). Mało?

Poza tym, film nie miał BYĆ o filozofii buddyjskiej, a jedynie INSPIROWAŁ się jej podstawowymi założeniami. To nie jest film o buddyzmie, ale jego kontemplacyjny charakter, czy sami bohaterowie, którzy są buddystami to chyba wystarczający powód by założyć, że to właśnie ta filozofia będzie w jakiś sposób odpowiedzią na kształt tego filmu.

O wrażeniach człowieka przed śmiercią nie wiem nic. Poza tym każdy ma inne - zarówno wrażenia, jak i spojrzenie na wrażenia innych. Film jest autorską próbą odzwierciedlenia tego drugiego, bez aspiracji do uniwersalności. Dojrzałe, pokorne podejście. I tak - moim zdaniem jego wizja jest wspaniała, co nie oznacza wcale, że facet znalazł na to odpowiedź. Podoba mi się po prostu w jaki sposób udało mu się przelać swoją wizję na ekran.

"To nie jest demagogia. To jest brutalna empiria. Natomiast pięknym przykładem demagogii jest Twoja logorea. "Wyjątkowych bo irracjonalnych właśnie." Potrafisz przynajmniej wyjaśnić sens tego, co sam napisałeś? "

Tak. Niewielu jest reżyserów, którzy potrafią sami przed sobą przyznać, że nie ma jednej racjonalnej odpowiedzi na pytania, które sobie zadają. Więc jest to wyjątkowe spojrzenie. Wyjątkowe bo oparte na irracjonalności. Lepiej?

A wycięcie pojedynczej sceny z filmu to jak wycięcie piosenki z albumu. Wycięcie akordów czy taktów w pojedynczej piosence to zmiana struktury i kompozycji w ramach samej sceny. Album to zbiór kompozycji, film to zbiór scen. Dlatego podobnie jak w przypadku albumów, tak i w filmach można mówić o "hookach" (wiem, wiem, luźna dygresja).

"Napisz wreszcie coś konkretnego o filmie, który (podobno) tak Ci się podoba." Przepraszam, serio. Mogę w następnym poście?

użytkownik usunięty

"Mam podać 5 przykładów? Jak do "jasnej anielki" mam Cię czymkolwiek przekonać skoro uważasz, że ciągłe podkreślanie przez reżysera roli natury w życiu Wujaszka, która odzwierciedla jego stany emocjonalne, pozwala zrozumieć ich istotę nie jest jednym z nich? Mam Ci streścić historię Buddy? Tego jak pod drzewem siedział i ono go chroniło? Albo jak natura REAGOWAŁA na jego przechodzenie w nirwanę?"

Masz dobre pomysły, ale szkoda, że ich nie realizujesz. Tak, oczekiwałem, że weźmiesz na warsztat jakąś konkretną scenę z tego filmu i pokażesz na przykład, co takiego jest specyficznie buddyjskiego w roli natury w życiu Wujaszka. Co w tej naturze i w jaki sposób odzwierciedla jego stany emocjonalne i pozwala poznać ich istotę. I jaka jest ta istota i dlaczego takie akurat odzwierciedlanie jest buddyjskie. Bo natura odzwierciedla też stany emocjonalne w opowieściach o św. Franciszku i w "Królu Olch" i w dziesiątkach dzieł sztuki ze wszystkich kultur. Mógłbyś więc w tym momencie rzeczywiście sięgnąć do opowieści o życiu Buddy i pokazać paralele między tym, jak w tych opowieściach natura reaguje na przechodzenie Buddy w nirwanę, a jak w tym filmie natura reaguje na umieranie Wujaszka.

A po tym wszystkim mógłbyś jeszcze wyjaśnić, co z tych zabiegów wynika i pokazać, jaka jest w tym filmie "wartość dodana" tych wątków buddyjskich. Dlaczego miałbym kwadransami patrzeć na kiepskie zdjęcia jakichś drzewek i chaszczy , zamiast np. poczytać sobie o życiu Buddy, jeśli już koniecznie miałbym ochotę wejść w buddyjskie klimaty.

Jednak nie wydaje mi się, byś to zrobił. Chciałbym się mylić, ale z góry uprzedzam, że wyjaśnień, dlaczego mógłbyś to zrobić, lecz nie zrobisz, bo coś-tam coś-tam, już czytać nie będę.

PS. Przy okazji mógłbyś też mi pomóc rozwiązać tę zagadkę, dlaczego rodacy reżysera są na tę jego wersję buddyjskich klimatów tak ostentacyjnie obojętni. U nas nawet kiepskie filmy z klimatami chrześcijańskimi mają swoją zdeklarowaną widownię, a tam - kompletna klapa. Masz na ten temat jakąś hipotezę?

użytkownik usunięty

#1 Scena z księżniczką i rybką. Oszpecona księżniczka pragnie miłości oraz piękna. Wpatruje się w zwierciadło jeziora i prosi ducha (w postaci rybki) aby pomógł jej stać się piękną. Wchodzi do stawu, pozbawia się wszelkich dóbr materialnych (biżuteria), a rybka zaczyna, cóż... uprawiać z nią seks. Później kamera pod wodą pokazuje całe to złoto, woda jest wzburzona - można domyślić się, że doszło do transformacji.

ODNIESIENIE: W buddyzmie istnieją takie istoty jak Yakshe - duszki zamieszkujące lasy i góry, które często kojarzone są z seksualnością. Duchom tym często zależało na bogactwie, często zwodziły podróżników, ale ich moce były potężne. Mogły poruszać się między życiem, a śmiercią, jak duchy ludzi, ale jednocześnie mogły aktywnie wpływać na świat realny.

ZNACZENIE: Księżniczka prowokowana pragnieniem doznała cierpienia - sługa, którego kochała ją odrzucił. Popchnął ją do tego narcyzm, ponieważ w jeziorku jej odbicie pokazywało ją piękną (kłaniają się Cztery Szlachetne Prawdy). Zrozumiała jednak, że by doznać przemiany musi pozbyć się wszelkich dóbr doczesnych i biernie poddać się duchowemu oczyszczeniu. Duszek łasy na monetki przyjął ofiarę i pomógł jej w transformacji, której symbolem (również w buddyzmie i również w innym miejscu w filmie - przy kąpieli i przemianie mnicha na końcu) jest woda.

WAGA W FILMIE: Scena obrazuje i podkreśla zarówno motyw transformacji, jak i ofiarę jaką trzeba za nią ponieść. Obrazuje współistnienie świata duchów i ludzi. To zobrazowanie uniwersalności tych prawd na przestrzeni dziejów (dlatego przenosimy się do przeszłości). Stanowi bezpośrednie odwołanie do buddyzmu - klucza do zrozumienia filmu. Jest także odpowiedzią na przemianę Boonsonga w małpę, skaczącej między jednym światem, a drugim. Tak jak on, widz również zaczyna skakać między światami, między czasem i przestrzenią.

Pozwól, że nie będę się rozpisywał na temat formy - jest dla mnie bezbłędna, ale to nie temat naszej rozmowy. Jeśli będziesz chciał więcej scen, mogę spróbować je jakoś w tym "buddyjskim" kontekście zinterpretować. Skoro to najpopularniejszy temat na forum, sądzę że nasza dyskusja jest warta świeczki. Pozdrawiam.

PS. Mam wrażenie, że nawet jak na azjatyckie kino (widziałem kilka filmów również z Tajlandii) wizja reżysera jest dość unikalna i relatywnie trudna. Ale ciężko mi jednoznacznie wyrokować.

użytkownik usunięty

OK. Zakładam, że Twój opis sceny jest wierny, bo oglądałem film ponad dwa miesiące temu i przysypiałem, więc detali nie pamiętam.

Nie bardzo jednak widzę związek między tym opisem, a dalszą interpretacją. Według opisu księżniczka chce od Jakszy (a może jednak jakiejś perwersyjnej Jakszini?) piękna i za to oferuje kosztowności. Natomiast w interpretacji jest mowa o tym, że księżniczka chciała poddać się duchowemu oczyszczeniu i w tym celu wyzbyła się dóbr.

To jak to jest? Chciała piękna czy oczyszczenia? Dóbr się wyzbywała w celu duchowym czy też były one zapłatą za dość przyziemną usługę.

Nie bardzo też widzę związek między pięknym odbiciem w jeziorku a Czterema Szlachetnymi Prawdami. Rozumiałbym takie skojarzenie, gdyby nagle piękna księżniczka zobaczyła siebie jako staruszkę, ale nie przypominam sobie, by tam była choćby sugestia w tym kierunku. Było trochę kiczowatej azjatyckiej świecidełkowej estetyki, trochę pluskania - i tyle.

Czy mógłbyś też dać przykład tradycyjnego buddyjskiego tekstu, w którym Jaksza lub Jakszini występuje jako ryba. Czy to jakaś ludowa historyjka? W "Księdze magicznych obrzędów" (Uddamareshvara Tantra) żadna jakszini nie jest kojarzona z rybą.

No dobrze. A teraz o wadze. " Scena obrazuje i podkreśla zarówno motyw transformacji, jak i ofiarę jaką trzeba za nią ponieść. " Jaką zatem transformację przechodzi Wujaszek i jaką ofiarę za nią ponosi. Czy ma to w ogóle jakiś związek z Wujaszkiem, czy zostało tak doczepione na zasadzie "żeby trudniej było zgadnąć"? Współistnienie duchów i ludzi to nic specyficznie buddyjskiego. Każda religia ma coś takiego.

"Tak jak on, widz również zaczyna skakać między światami, między czasem i przestrzenią. "

Nie rozumiem, co to znaczy. Równie dobrze mógłbyś napisać "widz zaczyna opijać się ciemnością i nucić morele". Niby wszystkie słowa zrozumiałe, ale całość już nie. Nigdy nie skakałem między światami ani między czasem i przestrzenią. Wytłumacz to jakoś prosto profanowi.

użytkownik usunięty

Pragnienie "piękna" wydaje się w tym kontekście dość jasną metaforą. Oszpecona księżniczka jako symbol narcyzmu (wcześniej definiowała piękno jako taplanie się w bogactwie i dokładnie tak ubrana i z takiej pozycji próbowała pocałować sługę) ponosi karę w postaci odrzucenia i chce "piękna" w znaczeniu duchowym, dlatego pozbywa się ziemskich dóbr i poddaje się Jakszy.

"Przyczyną cierpienia jest pragnienie". Księżniczka pragnie być piękna w znaczeniu ziemskim i cierpi. Nie dostajemy w filmie skutków jej transformacji, ale wiarę księżniczki (do której doszła poprzez cierpienie) w sens tego, że duchowa przemiana jest niezbędna by pozbyć się cierpienia.

"Czy mógłbyś też dać przykład tradycyjnego buddyjskiego tekstu, w którym Jaksza lub Jakszini występuje jako ryba. Czy to jakaś ludowa historyjka? W "Księdze magicznych obrzędów" (Uddamareshvara Tantra) żadna jakszini nie jest kojarzona z rybą."

Nie mógłbym bo nie znam takiego tekstu. Ale przedstawienie jakiejś istoty "nie tak jak jest w Świętych tekstach" nie jest niczym złym. Zanim Bułhakow w "Mistrzu i Małgorzacie" nie wywrócił literatury do góry nogami to Szatan też nie kojarzył się z jakimś świrem w garniaku i kapeluszu. Ot, taka to artystyczna wizja.

Sama scena zdaje się nie mieć nie FABULARNIE wspólnego z Wujaszkiem, natomiast to jak METAFORYCZNIE rozumiem tę scenę wyjaśniłem wcześniej. Wujaszek ponosi ofiarę w postaci utraty rodziny za to, że sam je rozbijał zabijając na wojnie. I ponosi karę za rozdawanie śmierci, samemu ponosząc ją przedwcześnie.

A współistnienie duchów i ludzi w buddyzmie działa na nieco innej zasadzie niż w innych religiach, wiesz przecież. W kulturze Zachodu duchy wzbudzają lęk, ich obecność zwykle oznacza zagrożenie. Nie mówiąc już o samym fundamencie, czyli u nas: monoteizm, tam: politeizm.

"Nie rozumiem, co to znaczy. Równie dobrze mógłbyś napisać "widz zaczyna opijać się ciemnością i nucić morele". Niby wszystkie słowa zrozumiałe, ale całość już nie. Nigdy nie skakałem między światami ani między czasem i przestrzenią. Wytłumacz to jakoś prosto profanowi."

Te, profan. Skocz po szluga i się nie wychylaj już.

Wojna, historia Boonsonga, historia księżniczki, teraźniejszość Wujaszka. Cztery różne przestrzenie w różnym czasie. No i tak sobie kicamy jak te małpki. Dodałbym jeszcze jaskinię bo wydaje mi się, że TO JEDNAK NIE STAŁO TAK NAPRAWDĘ. Ale może tylko "upiłem się ciemnością i nucę (trele)-morele".

użytkownik usunięty

Dalej nie wiem, skąd Ty wiesz, że księżniczka chce piękna w "znaczeniu duchowym", a nie po prostu takiego ziemskiego piękna, żeby sługa zmiękł. Nie wiem też, dlaczego to bulgotanie miałoby być transformacją. Bo woda? I to już wystarczy? Nie każda kąpiel w polskim filmie to koniecznie aluzja do chrztu w Jordanie. Nawet u Zanussiego :-) Nie wiem wreszcie, skąd wiesz, że chodzi tam o Jakszę. Wiem natomiast, że masz bujną wyobraźnię - i to bardzo fajnie, ale wydaje mi się, że mylisz igraszki swojej wyobraźni z filmem.

U Bułhakowa oznajmia się wprost, że facet w garniaku to Szatan. W dodatku wbrew temu, co napisałeś, ten garniak nie jest wcale taki oryginalny. U nas lud już co najmniej sto lat wcześniej uważał, że diabeł chodzi ubrany z niemiecka, we fraku itp.

Tak na marginesie: pragnienie duchowej przemiany jest takim samym pragnieniem jak każde inne i też prowadzi do cierpienia. Nawet Budda przez to przechodził w swoim okresie wyczynów ascetycznych. Poza tym transformacji duchowej nie dostaje się za garść klejnotów, w dodatku od Jakszy. Gdyby tam to było jakoś zaznaczone - że jednak transformacja, duchowa przemiana, Jaksza - mógłbym to uznać za rodzaj nieortodoksyjnej zabawy religijnymi schematami. Że to taki azjatycki Bułhakow. Ale na razie mam na to tylko Twoje zapewnienia; Tak, bo tak.

"W kulturze Zachodu duchy wzbudzają lęk, ich obecność zwykle oznacza zagrożenie. Nie mówiąc już o samym fundamencie, czyli u nas: monoteizm, tam: politeizm."

To wątek poboczny, więc tylko zaznaczę: świętych obcowanie; widzenia tych świętych, widzenia Matki Boskiej czy nawet Jezusa, rozmowy z nimi, wskazówki od nich otrzymywane. W ludowych wersjach obecność wręcz namacalna typu "jak święty Piotr z Panem Jezusem wędrowali przez świat". Przecież tego jest u nas pełno. Chyba straciłeś kontakt z własną kulturą :-)

"Cztery różne przestrzenie w różnym czasie. No i tak sobie kicamy jak te małpki."

Rozczarowałeś mnie. Pompatycznie nazwałeś banalne istnienie w filmie kilku wątków skakaniem "między światami, między czasem i przestrzenią" i tylko tyle? To jakbyś nazwał "Rękopis znaleziony w Saragossie"? Szalonym slalomem w przestrzeni Minkowskiego?

Bądź poważny. Film się nie poprawia od takich pompatycznych określeń i zmyślania mu buddyjskich mądrości. Może kogoś innego zaszachowałbyś zwrotem "kłaniają się Cztery Szlachetne Prawdy", ale mnie na to nie nabierzesz :-)

I po raz kolejny proszę o wyjaśnienie tej prawdziwej zagadki, paradoksalnej niczym koan. Taki buddyjski film, takie klimaty, a rodacy reżysera to kompletnie olali. Bułhakow jednak jest czytany i kochany przez Rosjan.

Moim zdaniem olali słusznie. Lokalsom pluskanie w bajorze nie zaimponuje, więc pewnie szybko rozeszła się wieść, że to tylko taki festiwalowy gniot obliczony na snobizm głupich białych ludzi, którym można opchnąć byle co.

Kiedyś oni nam tandetne paciorki, teraz my im tandetne filmy. Karma wraca!

użytkownik usunięty

Nie każda kąpiel to aluzja do Chrztu, ale nawet Ty - sceptycznie (delikatnie mówiąc) nastawiony do filmu przyznasz, że woda w tym filmie musi symbolizować transformację. Mnich bierze prysznic i minutę później jego duch opuszcza ciało. To raczej nie jest przypadek.

Twoje pytanie dotyczy raczej tego czy w kontekście tego filmu taki symbolizm coś pod sobą skrywa, czy może jest tylko intelektualną wydmuszką. I - na moją niekorzyść może - przyznaję, że jest to pytanie jak najbardziej zasadne.

Nie chciałbym wracać do argumentu z początku, ale ja naprawdę uważam, że większym kluczem niż poddawanie się z góry narzuconej interpretacji jest analizowanie tego jak reżyser chciał wywołać w nas pewne wrażenie. Film ma kilka warstw, ba! - można nawet traktować poruszanie tych wątków fantastycznych jako krytykę konserwatywnego społeczeństwa, które nie daje nam odpowiedzi na wielkie pytania, takie jak znaczenie wojny i śmierci. Ale tak jak wspomniałem - nie o to tu chodzi.

Możesz uznać to za ucieczkę, ale to właśnie "igraszki mojej wyobraźni", podobnie jak każdej innej zwykle nadają dziełu znaczenia. Wiesz, koncepcja dzieła sztuki jako "nienależącego do artysty" w momencie upublicznienia, a do widza, którzy może to interpretować dowolnie i jego wnioski mogą nawet być one lepsze i ciekawsze od samego zamysłu autora.

Myślę, że ciągle nie możesz przyjąć do wiadomości, że dla krajan reżysera ten film mógł być zwyczajnie zbyt wymagający i wydawać się nudny. Takim odpowiednikiem może być u nas "Nikt nie woła" Kutza - film zdecydowanie zbyt awangardowy dla szerszej publiczności i kultowy teraz tylko ze względu na nowofalową, ciekawą formę, a nie wgłębienie się w temat i dostrzeżenie krytyki wojny zobrazowanej w problemie braku komunikacji. Zresztą, w latach 60. widzowie i krytyka niemal jednoznacznie film odrzucili. Czy to znaczy, że jest zły i nic nie skrywa?

W sumie dialogi w tym filmie też można zinterpretować jako brak warsztatowy aktorów i oderwany od rzeczywistości scenariusz. A reżysera, który przedstawia to w taki sposób - za idiotę. Tak samo jak "Wujaszka" za oszustwo i pseudointelektualny bełkot.

Natomiast o snobizmie dobrze moim zdaniem wypowiedział się kiedyś Borys Dejnarowicz: ": jeśli snobizm dotyczy postaci, dzieł i nurtów, które okazują się w moim przekonaniu wartościowe – to go popieram (nawet wtedy gdy mnie trochę drażni swoim spłycaniem tematu – patrz wyżej przykład z Papa Dance). Jeśli dotyczy postaci, dzieł i nurtów, które okazują się w moim przekonaniu mało wartościowe – to jestem mu przeciwny, ale nie dlatego, że jest snobizmem, tylko dlatego, że jestem generalnie przeciwny promowaniu przeciętnych i słabych postaci, dzieł i nurtów"

http://www.substanceonly.net/snobizm (to tak pobocznie a propos tego argumentu, że "snobizm białych ludzi z Zachodu" jest taki zły)

użytkownik usunięty

"przyznasz, że woda w tym filmie musi symbolizować transformację. Mnich bierze prysznic i minutę później jego duch opuszcza ciało."

O ile dobrze pamiętam tę scenę, to była to najwyżej "transformacja wsteczna". Przypomnij mi, skąd wiadomo, że jego duch opuszcza ciało. Chyba coś mi umknęło albo myślę o innej scenie.

Poza tym, chciałbym to mocno zaznaczyć, mnie same takie symbolizmy typu woda - transformacja nie rajcują. To w końcu jak przekład z języka na język. Mnie interesuje, co takiego ciekawego zostało za pomocą tych symboli powiedziane. Niezależnie czy są to symbole z kręgu buddyjskiego, islamskiego, chrześcijańskiego itp. Zanussi zrobił niedawno film aż buzujący od symboliki chrześcijańskiej, ale wyszedł mu knot, wydumana bajka z banalnym morałem. Chociaż od Wujka i tak lepszy o kilka długości.

"jest analizowanie tego jak reżyser chciał wywołać w nas pewne wrażenie."

Ja już dyskusję o wrażeniach prowadziłem. Przekleję więc to, co wyżej napisałem. Lubisz spokojne filmy o niczym i ja Ci ich nie bronię oglądać. Ale niektórzy nie lubią tak po prostu siedzieć i się gapić, jak nic się nie dzieje, a zdjęcia są najwyżej średnie - i właśnie tych ostrzegałem.

"widza, którzy może to interpretować dowolnie i jego wnioski mogą nawet być one lepsze i ciekawsze od samego zamysłu autora."

Czyli znów tak jak wyżej: Ty sobie coś powymyślałeś na kanwie tego filmu i było Ci miło, a ja się wynudziłem jak mops i uważam, że zostałem oszukany. To jednak nie jest podstawa do dyskusji. Co innego, gdybyś udowodnił mi, że oglądałem niechlujnie albo bez przygotowania. Coś opuściłem albo czegoś nie zrozumiałem. Ale Ty na razie udowodniłeś mi co najwyżej, że masz większą ode mnie wyobraźnię i wystarczy Ci byle co, by z tego wysnuć najrozmaitsze skojarzenia.

"Myślę, że ciągle nie możesz przyjąć do wiadomości, że dla krajan reżysera ten film mógł być zwyczajnie zbyt wymagający i wydawać się nudny."

I Ciebie to nie dziwi? Ci ludzie przecież w większości wyssali buddyzm z mlekiem matki, różnych obyczajowych niuansów z pewnością wyłapią tuzin razy tyle co my, A jednak nie zakontaktowali? Oczywiście, nie oczekiwałbym, że taki film będzie przebojem dla masowej widowni, ale, powtarzam, u nas nawet nudne katolickie gnioty, mają jakąś tam znaczącą widownię.

Jakim cudem zatem ja mam lepiej wyczuć tamtejszą buddyjskość i tajskość od przeciętnego Taja. Może Ty masz za sobą dwadzieścia lat buddyjskiej praktyki - i to specyficznie regionalnej. Przyznaj się. Jak tylko dawno temu trochę siedziałem w zazen.

""Nikt nie woła" Kutza"
Nie całkiem trafny przykład. Wtedy decyzja, w ilu kinach film idzie i jak jest oceniany, była decyzją polityczną. Akurat Kutza z premedytacją udupiono, bo polemika ze schematem "Popiołu i diamentu" (rzeczywista czy tylko wyobrażona) nie była władzy na rękę. Rzecz jasna wprost nikt tego nie napisał. Grymaszono na 'artyzm', 'awangardowość' i w ten sposób zniechęcano. Natomiast nic nie wiem o tym, by w Tajlandii jakieś czynniki polityczne zadecydowały o sekowaniu tego filmu czy jego reżysera. Jeśli masz takie informacje, podziel się.

"jeśli snobizm dotyczy postaci, dzieł i nurtów, które okazują się w moim przekonaniu wartościowe".

Oj, ja też akceptuję, gdy ktoś ze snobizmu ogląda Felliniego (aczkolwiek gdy tylko ze snobizmu to staje się to płytkie i nużące).

Ale co z tą wartościowością? Na razie jedyną wartość Wujaszka widzę w tym, że u niektórych widzów z natury obdarzonych bujną wyobraźnią pobudza tę wyobraźnię. Co prawdopodobnie da się powiedzieć prawie o każdym filmie.

Bo na człowieka z bujną wyobraźnią nie ma mocnych. Jak sobie coś wyobrazi, to koniec.

użytkownik usunięty

"Bo na człowieka z bujną wyobraźnią nie ma mocnych. Jak sobie coś wyobrazi, to koniec."

To akurat prawda ;) Ale nie zgodzę się, że przedstawiam Ci gówno opakowane w intelektualny papierek. To tylko (i aż) mój punkt widzenia, mój klucz do interpretacji, który z uporem maniaka odrzucasz.

Bardzo niewiele filmów można zinterpretować pod tym kątem, żeby nie brzmieć śmiesznie. W tym przypadku ewidentnie widzę, że chęć wywołania wrażeń, że tak powiem "mistycznych" jest nadrzędne do logicznego ciągu fabularnego, opartego na prostej przyczynowości. Coś podobnego wykminił Tarkowski w "Zwierciadle" i częściowo w "Stalkerze".

Btw, to że Kutza udupiono za polemikę z "Popiołem i Diamentem" jest oczywiste. Ale w dzisiejszych czasach jego popularność wynika właśnie TYLKO z awangardowej formy i tego dość powierzchownego porównania. A ten film mówi o wielu innych rzeczach, które dla polskiego widza mogą pozostać niejasne, mimo że wynikają z doświadczeń, z których wyrastamy. I o to mi chodziło porównując go do "Wujaszka". On również wyrasta z tamtejszej kultury, ale to nie oznacza, że dla krajan reżysera musi być z góry jasny i przejrzysty. Może tak być, ale nie musi.

"Czyli znów tak jak wyżej: Ty sobie coś powymyślałeś na kanwie tego filmu i było Ci miło, a ja się wynudziłem jak mops i uważam, że zostałem oszukany. To jednak nie jest podstawa do dyskusji. Co innego, gdybyś udowodnił mi, że oglądałem niechlujnie albo bez przygotowania. Coś opuściłem albo czegoś nie zrozumiałem. Ale Ty na razie udowodniłeś mi co najwyżej, że masz większą ode mnie wyobraźnię i wystarczy Ci byle co, by z tego wysnuć najrozmaitsze skojarzenia."

Nie próbuję Cię przekonać, że oglądałeś niechlujnie. Raczej pokazać Ci, że moja perspektywa jest równorzędna z Twoją, mimo Twojego sceptycyzmu i mojego zachwytu nad tym filmem. Wyłożyłem Ci na tacy mój pogląd, który uważasz za wytwór wybujałej wyobraźni, który z góry odrzucasz, ponieważ nie możesz go zaakceptować (bo rozumiesz go oczywiście). Masz prawo go negatywnie oceniać, masz prawo się z nim nie zgadzać, ale przy takiej dyskusji jak ta, kiedy cóż - wydaje mi się, że darzymy się jakimś tam szacunkiem jako rozmówcy - nie masz prawa go oczerniać. Ponieważ - jak się okazuje - nie zgadzamy się co do samego fundamentu recepcji, co wzajemnie sobie udowodniliśmy, więc wnioski jakie na podstawie tego wysnuwamy zawsze będą się różnić. To jest oczywiste.

Nie wiem czy dyskusja ma dalej sens. Chyba wszystko sobie wyłożyliśmy, co dobrze podsumowuje Twój akapit:

"Czyli znów tak jak wyżej: Ty sobie coś powymyślałeś na kanwie tego filmu i było Ci miło, a ja się wynudziłem jak mops i uważam, że zostałem oszukany."

Całą resztę tego akapitu (żeby nie było, że wyciągam z kontekstu) skomentowałem powyżej. Myślę sobie, że za jakiś czas, kiedy gdzieś pewnie opublikuje swoje wrażenia na temat tego filmu - wstawię po prostu ten link. Dobra dyskusja, dziękuje za nią, ale - możesz uznać to za objaw mojej głupoty (samemu wtedy głupim będąc ;)) - ja naprawdę nie mam nic więcej do dodania. Kłaniam się.

użytkownik usunięty

"Ale nie zgodzę się, że przedstawiam Ci gówno opakowane w intelektualny papierek"

Cóż, na razie widzę same papierki. Kiedy pytam o najprostszą relację papierka do filmu (np. pytam, skąd wiadomo, że księżniczka chce piękna w "znaczeniu duchowym"), odpowiedzi brak.

"Coś podobnego wykminił Tarkowski w "Zwierciadle" i częściowo w "Stalkerze". "

Nie przesadzajmy. Język "Stalkera" da się zrekonstruować bez odwoływania do wyobraźni widza. Niejako "obiektywnie" (tj. w ramach świata przedstawionego), na podstawie tego, co same postaci mówią i robią. Potem oczywiście można się kłócić o jakieś "wyższe sensy", czy są, czy ich nie ma i jakie. Jeśli losowo wytniesz ze "Stalkera" jedną z rozmów, wymowa filmu może się istotnie zmienić. W Wujaszku - nie, bo tam wszystko jest przypadkowe i niekonieczne. Dorabianie teorii, że właśnie ta przypadkowość i niekonieczność to cymes tego filmu, stanowczo mnie nie przekonuje.

"Raczej pokazać Ci, że moja perspektywa jest równorzędna z Twoją, mimo Twojego sceptycyzmu i mojego zachwytu nad tym filmem. "

W jakim sensie równorzędna? Na zasadzie "żyjemy w wolnym kraju i każdy może oglądać, co chce"? Ależ oczywiście! Po raz kolejny przypomnę tylko, że mój pierwszy post w tym wątku nie był żadną analizą filmu, a jedynie żartobliwym ostrzeżeniem dla tych, którzy nie lubią (podobnie jak ja) filmów, w których nic się nie dzieje, dialogi są bardzo niedobre, kamera raz patrzy w prawo a raz w lewo, a najczęściej prosto i do oporu - aż się taśma skończy itp. itd.

PS. Nie chciałbym wyjść na gramatyczne gestapo, ale po raz drugi napisałeś "dla krajan".

użytkownik usunięty

"Dorabianie teorii, że właśnie ta przypadkowość i niekonieczność to cymes tego filmu, stanowczo mnie nie przekonuje."

To miałem na myśli, mówiąc o naszym odmiennym fundamencie recepcji. Moim zdaniem artysta nie ma obowiązku wyjaśniać nam co właściwie ma na myśli. Niewielu znajduje w sobie odwagę by to robić, a jeszcze mniej robi to z dobrym skutkiem. Podobna zasada, którą wyznawał Kieślowski, robiąc "Czerwonego". Ja też częściej niż rzadziej śmieje się z pretensjonalności takich zabiegów, . Ale robię to tylko wtedy... kiedy uważam to za pretensjonalny zabieg właśnie. W "Wujaszku" nie dostrzegam snobistycznego dążenia do wyjebki na widza ("skoro ja widzę w tym sens, to-to jest najważniejsze"), tylko lekcję artystycznej pokory dla potomnych i maestrię wykonania. Ty nie. I luz.

Poza tym przedstawiałem Ci niejednokrotnie relację "papierka" do filmu. To, że się z tym nie zgadzasz to jedno, ale nie zarzucaj mi, że tego nie pisałem.

Cóż, za zdrowie naszych KRAJANÓW!

A jednak potrafią się jeszcze więcej nagadać, jak Wam się chce? Temat ma chyba z megabajt, a gada trzech - dosłownie trzech ludzi!

ocenił(a) film na 10

Kiedy dajesz masowemu widzowi do oglądania dzieło sztuki.

użytkownik usunięty
Lukasz_Broda

No tak, trzeba koniecznie być niedzielnym czy tam masowym widzem, by nie docenić "dzieła sztuki".

ocenił(a) film na 10

Nie wiem, ale raczej tylko on wpadnie na pomysł by filmy Apichatponga ma porównywać do Pottera i oceniać wartość za pomocą zarobku w Box Office. L

użytkownik usunięty
Lukasz_Broda

Szybko mi wypadło z głowy to porównanie, gdy pisałem ten komentarz. Rzeczywiście, trochę przesada z tym porównaniem, ale on też w swojej wypowiedzi wspomniał o lokalnych produkcjach, które od Pottera miały niewiele gorszy wynik. Poza tym, 164 miejsce jak na film, który wygtał Złotą Palmę? Trochę to zastanawia.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones