Samo "studium" tej młodej nadpobudliwej psychopatki było mega ciekawe. Tak samo jak odkrywanie historii i jej obsesji warstwa po warstwie. Jak dla mnie, to mega budowało to napięcie i oczekiwanie co będzie dalej. Na końcu to kompletnie zepsuli obłędem głównego bohatera i odrealnionymi scenami, które już zakrawały o absurd. Pewnie kiedyś wrócę do tego filmu, ale i tak jestem zdania, że gdyby wyciąć te ostatnie kilkanaście minut pod koniec, albo zastąpić to czymś innym, to film byłby o wiele lepszy. Teraz mam niedosyt, bo choć ostatnie sceny były dosyć "sensacyjne" w swojej akcji i tempie, to prostackie wyjaśnienie wszystkich zdarzeń chorobą psychiczną bohatera jest bardzo łatwym i oklepanym motywem.
Wszystko się zgadza i miałem podobne odczucia, z małym ale. Przypadłość głównego bohatera to nie obłęd, tylko klasyczne freudowskie wyparcie (oczywiście ciut przerysowane na potrzeby dramaturgii). Wyparcie, które ma swą logikę. Film może nie wybitny ale ładnie układa wszystkie klocki. I teraz pytanie - czego szukamy w dobrym filmie: tajemnicy? zaskoczenia? A może klasycznego happy endu z wielkim "UFFF" na końcu? Bo jeśli oczekiwać tajemnicy, końcówka nie powinna niczego wyjaśniać i wtedy film mógłby łatwo dostać (słuszną) łatkę bełkotu. A jeśli wszystko się wyjaśnia, czujemy niedosyt, bo to "oklepane wątki" i "wszystko to już było"... Czyli: I tak źle, i tak niedobrze ;) Tak więc - film na mocną siódemkę.