Kiedy już oswoi się z szokiem, że wykorzystano w tym obrazie bez ładu i bez składu kultowy motyw z mrocznego „Twin Peaks”, można spojrzeć na całość jako na rodzaj wizualnej i symbolicznej gry. Opowieść o granicach – kontynentalnych, mentalnościowych, granicach zrozumienia samego siebie i swoich emocji, także o granicy zderzenia siły mirażu z przywiązaniem do codziennego życia, w które się wrosło jak czukockie skały w pejzaż. Piękne i surowe te pejzaże, w których północna pustka prezentuje się okazale. Świetna praca kamery i intrygujący twist w zakończeniu, ale tam ponownie słyszy się ukradziony motyw, który mimo wszystko pasuje do tego filmu jak kwiaty do tundry. Przez to przekombinowanie, którego nie mogę wybaczyć, tylko niezły. A właściwie to chyba czegoś innego się spodziewałem.