Po recenzjach, opiniach czy też komentarzach spodziewałem się czegoś wielkiego, a dostałem typowo amerykańską cukierkową produkcję. Jeśli godzina filmu jest dość dobra to reszta od momentu kiedy Andrew jedzie na koncert jest tak przesłodzona, że aż niestrawna, co całkowicie psuje ten film.
Ja właśnie widzę film z innej strony. Nie widzę przesadnego "cukru" w tej produkcji. Główny bohater nie ma łatwej drogi na szczyt, a na sam koniec wcale nie spełnia swoich marzeń (czyli nie zostaje słynnym perkusistą) a tylko udaje mu się zagrać świetną solówkę. Chociaż Fletcher swoim zachowaniem doprowadza Andrew na szczyt możliwości, to nie jest to droga usłana różami. W filmie czuć całą pasję i pracę jaką trzeba włożyć, by być wielkim, w przeciwieństwie do innych filmów tego typu gdzie bohater staje się wielki tylko dlatego, że bardzo tego chce. No i ta wspaniała muzyka!
Ten wypadek i ta jego pogoń za tym by być jak najlepszy, jest co najmniej przesadzona, ale szanuję Twoje zdanie, widać że większości przypadła ta produkcja do gustu.
Jezeli potrafisz czytac, jest to film psychologiczny. Film potrafia zrozumiec tylko muzycy. Freicher w moim odbiorze pokazuje psychopatyczna strone psychiki czlowieka, ktora sama siebie zabija, ciagla pogon za sukcesem. Freicher w prostrzym spojrzeniu jest rowniez pokazany jako zwykly psychopatyczny nauczyciel, ktorych jest bardzo wielu na dzisiejszym swiecie. (sam jako perkusista klasyczny mialem nauczyciela, ktory doslownie zachowywal sie jak Freicher. Rzucal we mnie werblami, krzeslami. Wydzieral sie i znecal. Nawet uderzal mnie palka po plecach, abym trzymal tempo. Ten film to realia muzyki instrumentalnej. (przepraszam za brak znakow, ale pisze to na chinskiej klawiaturze bez takiej mozliwosci. Dlugo po wydaniu filmu, ale wracam do niego okolo 2 razy w roku i chcialem poczytac opinie)