Koncept jest prosty i mało oryginalny. Dwie ciemnoskóre dziewczyny z biednej dzielnicy postanawiają wyrwać się z getta i w końcu zacząć zarabiać godziwe pieniądze. Pomysł na to mają taki jak większość rówieśników z ich środowiska. Zaczynają pracować dla kryminalistki. Najpierw wykonują proste zadania, żeby udowodnić swoją wartość, szybko jednak zdobywają własny kawałek ulicy, gdzie zaczynają handlować narkotykami. Jedna zakochuje się w przystojnym tancerzu pracującym jako ochroniarz w pobliskim markecie, druga jest utrapieniem dla rodziców, praktykujących muzułmanów.
Historia uszyta ze skrawków i fragmentów dziesiątek innych fabuł. Jak to jednak bywa, czasem nie chodzi o to co się opowiada, ale jak. A reżyserka „Divines” robi to jak wytrawny gawędziarz. Film ma ożywczą, młodzieńczą energię, jest zabawny, choć nie pozbawiony wątków dramatycznych, dynamiczny, ani przez moment nie nuży, ciągle coś się dzieje, nigdy nie zapomina jednak o najważniejszym - głównej bohaterce i jej koleżance.
Dziewczyny stanowią największy skarb „Divines”. To właśnie one sprawiają, że odtwórcza fabuła zupełnie nam nie przeszkadza. Młode aktorki spadły reżyserce z nieba, jest między nimi prawdziwa chemia, są zabawne, naturalne, urzekające. Nie ma najmniejszej wątpliwości, one naprawdę kochają spędzać razem czas, doskonale się przy tym bawiąc i będąc bezgranicznie sobie oddanymi. Scena, gdy udają, że jeżdżą drogim kabrioletem i podrywają przystojniaków, niewątpliwie będzie jedną z tych najmocniej kojarzących mi się z tegorocznym festiwalem.
Mam nadzieję, że film trafi kiedyś do polskiej dystrybucji, bo należy promować takie kino. Opowieści skupione na wyrazistych postaciach kobiecych. Bohaterkach, które najpierw oczarowują powierzchownością (główna bohaterka jest prześliczną dziewczyną o oryginalnej urodzie), następnie kradną nasze serce swoim poczuciem humoru, a na koniec zadają finalny cios, gdy odkrywamy ich intrygujący charakter.
Należy promować takie historie, bo przybliżają nam współczesny świat, z jednej strony obcy, czasem niepokojący, ale jednak istniejący tuż „za płotem”. Niektórym z nas do niego bliżej, innym dalej, każdy jednak kiedyś się o niego otrze. Reżyserka „Divines” przygląda się temu środowisku z zainteresowaniem, nie demonizuje, wręcz przeciwnie, podchodzi z serdecznością, nie zakłamuje obrazu, wytyka palcem różne patologie, ale cały czas zdradza niekłamaną sympatię do tego co portretuje.
http://kinofilizm.blogspot.co.uk/2016/05/divines-recenzja.html
Więcej recenzji i innych materiałów o kinie:
https://www.facebook.com/pages/Kinofilia/548513951865584
Wiem przecież, że paryskiego, ale autor postu używa słowa, którego nie rozumie. Getto to jednak nie jest przedmieście zasiedlone przez "obcych".
Są różne definicje i różne znaczenia. Sprawdziłem. Paryskie przedmieścia zamieszkane przez mniejszości etniczne wpisują się w definicję. Czepiasz się :)
Różne definicje wciąż powstają, wszak uczniowie Baumana nie zdążyli jeszcze wszystkiego prze-mianować. Zabraliby się za tworzenie nowych słów, a nie dorabianie gęby nowych znaczeń starym. Jeszcze inaczej: czy to, że ktoś nazwie się np. Komitetem Obrony Demokracji znaczy, że broni demokracji? Słowa są podatne na zdradę, dlatego ja wolę stosować zawężone definicje pojęć.
WOOOOOOOOOOOOW. Zmieścił się tu Bauman i KOD. Brakuje tu tylko totalnej opozycji, niemieckiej prowokacji, fali antypolonizmu i prawdy historycznej. I to wszystko w poście na portalu filmowym. 3maj tak dalej, to może dostaniesz pracę przy paskach w TVP.