Oto mamy mężczyznę (Xavier Lafitte), nieco przypomina trochę wyrośniętego chłopca. Już na pierwszy rzut oka można by go nazwać marzycielem, takie budzi skojarzenia. Rozwichrzone dłuższe kędzierzawe włosy, utkwiony gdzieś wzrok... Siedzi tak zamyślony na łóżku, trzymając w rękach notes i ołówek. Zmienia pozycje, myśli, coś pisze, spogląda tu, czy tam... Tak oto przedstawia się pierwsza scena filmu "W mieście Sylwii" (trwająca minimum 5 minut). Pytanie: kim jest Sylwia (czy też Sylvia, jak to woli)? Otóż Sylwia (Pilar López de Ayala), to tajemnicza kobieta, o której wiemy niewiele ponad to, że jest to kobieta, którą główny bohater kiedyś poznał i której obecnie poszukuje. Jest to kanwa filmu.
Film rozwija się powoli, jak nić przy haftowaniu jakiegoś wzoru. Tylko czy wzór jest na tyle piękny, że warto poświęcić mu tyle czasu? Główną częścią filmu jest poszukiwanie "panny z pamięci" w wielkim mieście, jakim jest tu Strasburg. Mamy małe wąskie uliczki, tramwaje, pana z kwiatami, ludzi na rowerach, dziewczynę proszącą o papierosa. Wszystko proste i spokojne, ale... nienaturalne. Oglądając ma się wrażenie, że ktoś poukładał klocki w jedną całość i stwierdził, że "stoi" i wygląda nie najgorzej. Jednak łatwo się zmęczyć ogólną monotonią, film wydaje się długi jak wspomniana w tytule recenzji książka pana Prousta. Niektórym, nie zaprzeczam, może się spodobać ów ślimaczy tok wydarzeń, "smakowanie" chwil, takich jak oglądanie powiewającej na wietrze sukienki, która się suszy na balkonie, czy kontemplacja kobiecej urody w kawiarni... a jakże. jednak "co za dużo, to niezdrowo", więc kwadrans patrzenia na rozmawiających ludzi, w tym jakąś pannę owijającą sobie kosmyk włosów wokół palca, czy jakąś kelnerkę, próbującą się uporać z klientami, nie robi na mnie żadnego wrażenia.
Pan rysownik (ponieważ takiż to talent posiada główny bohater), tępo patrzy dookoła siebie (chwilami zastanawiałam się, czy aby natura mu nie poskąpiła jakichś mięśni twarzy) i poszukuje kobiety z przeszłości, kiedy w końcu otwiera usta jest tak samo mało przekonywujący i bezbarwny jak na początku. W tym nieomal niemym filmie nie znajdziemy nic poza dreptaniem za panią-z-marzeń i czasem trochę bardziej barwnymi "pocztówkami" ze Strasburga.
//recenzja została odrzucona, więc dzielę się spostrzeżeniami tutaj//
Bo to jest taki film, który choć nie jest żadnym arcydziełem, dla pewnych ludzi pozostaje arcygenialny, dla mnie na przykład. Bo ja, choć nie rysuję, uwielbiam spędzać czas tak właśnie jak główny bohater. To moja największa życiowa pasja - miasto i ludzie. A ten film mówi o tych dwu w sposób perfekcyjny.
A Twoja recenzja nie została odrzucona, nie została jeszcze zweryfikowana. Chociaż gdybym ja ją sprawdzał, to bym ją w obecnej formie odrzucił, bo jest tam kilka rzeczy do poprawki.
to byłaby moja pierwsza recenzja na filmwebie, jeśli zostanie przyjęta w poprawionej i troszkę poszerzonej wersji. starałam się nie napisać jej tak, żeby zrazić potencjalnych przyszłych jego wielbicieli. w moich subiektywnych uwagach zawarłam informacje na temat filmu, które ktoś może odebrać inaczej i mimo wszystko obejrzeć, bo uzna, że to coś dla niego.
poza tym chcę dodać, że delektowanie się chwilą również należy do lubianych przeze mnie czynności. "miasto i ludzie" jak pan mówi. jednak film ma za zadanie trzymać nas w jakiejś czujności, pobudzać nas do myślenia, zaciekawiać. a tutaj moim zdaniem pewne sceny były za długie, czegoś było za mało... dobrze, że taśma się nie zmarnowała i są osoby, które w tej produkcji widzą jakiś potencjał.
Doskonale to rozumiem. Na wielu ludziach "Baraka" robi przeogromne wrażenie, a dla mnie to trochę taki pokaz ruchomych slajdów. Pięknych co prawda, ale nie wiem, czy to wystarczy na film... Na różnych ludzi różne rzeczy działają.
Powodzenia z recenzją! :-)