Kradzież węgla to źródło dochodu setek, a nawet tysięcy ludzi z Górnego Śląska. Bywają takie dni, kiedy na torowisku zbiera węgiel po kilkaset ludzi. Policja i ochrona są wtedy bezradne. Zdarza się tak na ogół przed świętami, kiedy ludzie gwałtownie potrzebują pieniędzy na wigilię lub Wielkanoc. Można powiedzieć, że na Śląsku codziennie trwa walka o węgiel.
Film opowiada o śląskich dzieciach, które wynajmowane były przez wyspecjalizowany gang do kradzieży węgla. Ich praca polegała na tym, że wskakiwały do jadących pociągów z węglem, otwierały drzwi wagonów, wysypywały węgiel, a potem zbierały go do worków. Dzieci – chłopcy w wieku od 11 do 14 lat dostawali za worek węgla 10 złotych. Tymczasem prawie codziennie narażali swoje życie. Były to dzieci z biednych rodzin. Jeden z chłopców utrzymywał bezrobotnych rodziców.
Kradzież węgla wygląda w ten sposób, że chłopcy wskakują na wolno jadący pociąg towarowy. Otwierają łatwo dostępne śluzy wagonu i uciekają. Czekają do zmroku, kiedy z tzw. „usypu” znikną ludzie z ochrony. Wtedy pojawiają się z workami i pracują bez wytchnienia.
Transportów broni kilka firm ochroniarskich, które pracownicy, uzbrojeni, z psami chodzą po torach. Ostatnio doszło do tragedii – czterech chłopców wpadło pod pociąg ekspresowy, prawdopodobnie dlatego że byli gonieni przez ochroniarzy. Zatajono przed rodzicami ofiar udział ochroniarzy w tej tragedii. O rodzinach napisano w gazetach, że są „patologiczne”, choć to po prostu biedni ludzie. Dotarliśmy do matek chłopców, które po tragedii często się odwiedzają i wspierają. Mają poczucie krzywdy – także wyrządzonej przez media szukające sensacji i łatwych wyjaśnień. Są rozżalone na Kościół – ksiądz powiedział na pogrzebie chłopców, że byli złodziejami, a kościelny zażądał wysokich opłat za wykopanie grobów, opłat na które nikogo nie było stać.