Klasyczna (nasuwa się wręcz określenie "staroświecka", jednak w rozumieniu pozytywnym) opowieść o duchach, która w pierwszej kolejności zwraca uwagę za sprawą obsady: kwartet głównych postaci mówi sam za siebie: Fred Astaire, Douglas Fairbanks Jr., Melvyn Douglas i John Houseman. Już choćby z powodu tych nazwisk warto poświęcić uwagę "Ghost Story". Co do fabuły, to z dzisiejszej perspektywy może wydawać się mało odkrywcza, niemniej wciąga i wciąż wyprzedza wszelkie "Ringi" o lata świetlne. Miły seans, a warto nadmienić, że z reguły kompletnie nie podchodzą mi wszelkie historie z prześcieradłami.
Jakimi znowuż prześcieradłami? A, no tak, migawki z tymi momentami gdy główna antagonistka przybierała trupią postać. Krótkie, więc można wybaczyć lekką tandetę. Z drugiej strony Eva Galli to rasowa upiorzyca, najlepiej oddany element książki. Alice Maud Krige dała popis jak powinno się grać w horrorach. Jej ludzka (?) postać było przerażająca, w przeciwieństwie do zjawy z mokrego paper mache. Zresztą film ratowało aktorstwo. I jeszcze jedno, faktycznie, „Ring” mocno korzystał z „Ghost story”.