Company of wolves to genialna, utrzymana w pięknym, oniryczno-poetyckim tonie baśń z elementami horroru. Film jest oparty na opowiadaniu Angeli Carter, która to z kolei sięga po motywy wilkołactwa i Czerwonego Kapturka, i zgrabnie je miesza. Jednak jego lekturę (którą dzięki uprzejmości La_Pier mamy tu na forum) polecałabym o dziwo PO filmie - cieszę się, że ja tak zrobiłam, bo inaczej świadomość tego, że wiem mniej więcej jak to się skończy trochę pozbawiłaby ten obraz napięcia. Jednocześnie opowiadanie potem przeczytać warto, bo rzuca trochę światła na niektóre elementy filmu.
Company... jest po brzegi wypełniony symbolami, zarówno takimi dostrzegalnymi na pierwszy rzut oka (np. to co główna bohaterka znajduje w gnieździe albo co się dzieje z księżycem pod koniec) jak i takimi, na które być może za pierwszym razem nie zwrócilibyśmy uwagi lub nie pomyślelibyśmy, że jest to symbol 'czegoś'. W internecie są dostępne dwie świetne strony dotyczące tego filmu - jedna po polsku, zawierająca recenzję i po części wyjaśnienie symboliki, druga po angielsku, która jest doskonałym opracowaniem chyba wszystkim symboli występujących w filmie (linki do obu są gdzieś na forum).
Poza tym - świetny klimat, wystrój, szczegółowa i dopracowana scenografia.
Ode mnie dodatkowo wielkie brawa za wybór aktorów, są rewelacyjni. Rosaleen jest słodka i przepiękna, cudownie ukazuje kobiecą dumę i chęć bycia dojrzalszą wymieszane z dziecięcą ciekawością i naiwnością; myśliwy jest pociągający i odrzucający jednocześnie; babcia ze swoją krzywą mordą przeraża mnie bardziej niż wszystkie wilki i wilkołaki razem wzięte w tym filmie xD itp itd, nie chcę za dużo zdradzać :)

film obejrzałam 2x i na pewno na tym nie poprzestanę.