Bardziej film historyczny o genezie wojny secesyjnej niż western, jako że pokaźna część akcji rozgrywa się na wschodzie USA, a główni bohaterowie to postaci historyczne - oficerowie West Point, którzy już za kilka lat staną po przeciwnych stronach frontu.
Najciekawsza jest tu chyba moralna niejednoznaczność: abolicjoniści pod wodzą fanatycznego Browna (również postać historyczna) zdają się walczyć w niezbyt słusznej sprawie i mało chwalebnymi metodami, racja zaś zdaje się leżeć po stronie południowców, którzy nie chcą dopuścić do rozpadu państwa. Uderza protekcjonalizm w przedstawianiu czarnoskórych jako dużych dzieci, które w istocie boją się wolności i pozostawione samym sobie są kompletnie bezradne (jeden z nich nawet deklaruje, że woli wrócić do Teksasu).
Olivię de Havilland w parze z Errolem Flynnem zawsze dobrze się ogląda i "Szlak do Santa Fe" nie stanowi wyjątku. Van Heflin gra tym razem wyjątkowo niesympatyczną postać, choć niby też kieruje się szlachetnymi pobudkami, a Ronald Reagan jako George A. Custer (który w rzeczywistości nie mógł brać udziału w przedstawianych wydarzeniach, bo był za młody) jak zwykle wypada drętwo.