jest to najlepsza zaleta tego filmu. bez żadnego cukru, słodzenia, przesady. czysty realizm, uzyskany między innymi przez ciągnące się sceny, zwykłych codziennych czynności. według mnie - świetny i wciągający. nie każdy polubi, na pewno nie Ci, którzy lubią szybką akcje pełną napięcia. film delikatny i spokojny, ukazujący problem nie tylko życia celebrytów ale relacji córka - ojciec. polecam.
"Lost in translation" również można by określić jako przynudzający (o ile ktoś szuka w filmach Coppoli porywającej akcji), ale jednak więcej w nim dynamiki i wyraźniejszy klimat niż w "Somewhere". Myślę, że Sofia nieco zaplątała się w pułapkę stworzonej przez siebie konwencji, niemniej jednak wciąż jest to bardzo dobry film, zwłaszcza ze względu na ukazanie relacji pomiędzy głównym bohaterem a jego córką. :)
Prawdą jest że Lost in Translation jest bardziej dynamiczny i na pewno lepszy. Fabuła jest nieco bardziej przemyślana. Aczkolwiek Somewhere może jest trochę zbyt chaotyczny, może byt powolny. Ale to nadal Coppola ze swoim niezwykłym klimatem. :)
No właśnie co do przesady w tym filmie mam wątpliwości Wydaje się że mnogość i dosadność schematów z życia i zachowania jakie cechuje celebrytów u tego jednego osobnika jest zbyt mnoga Tym niemniej film naprawdę dobry a scena z lateksową maseczką... u mnie zaczęły nieśmiało pojawiać się pierwsze objawy paniki;) I chyba mniej więcej o to chodziło
"Lost in Translation", czy "The Virgin Suicides" miały w sobie to "coś". Jakiś punkt zaczepienia, jakiś klimat, coś niedopowiedzianego, tajemniczego, coś, co trzymało w napięciu. Natomiast "somewhere..." nie ma w sobie nic, ani z subtelności, ani tajemniczości poprzednich filmów. Być może jest to jakaś bardzo osobista "podróż" pani Sofii, która mnie jednak tym razem nie "wciągnęła".