Było wielkie zaskoczenie, teraz mega-zawód. Niby wszystko pięknie: Coppola, ten jej klimat, maniera ambitnego kina amerykańskiego. Problem jednak z treścią, tu jej nie ma, mamy tylko jej iluzję. Zamysł filmu jest niemalże kalką "Między Słowami" [znów zagubiony aktor, znów w obcym kraju, znów objawy jego pustki]. Ja się nie nabrałem na ten trik. Nudy, bez polotu i tylko plusik dla Elle Fanning. 4/10
Ale tym razem nie jest pozostawiona samej sobie żona w obcym mieście, ale ktoś w rodzaju macho, który wydawałoby się, ze ma dostęp do wszystkiego, że niczego mu nie powinno brakować, a jednak... Czy scena z pięknościami tańczącymi na rurze, w której bohater zasypia nie jest doskonałym obrazem jego zblazowania?