Zawiało skandynawią. Mocno. Kamera "z ręki", brak sztucznego oświetlenia, proste ujęcia, długie sceny. Tematyka skupiająca się na człowieku, jego psychice, relacjach międzyludzkich, poszukiwaniu własnego "ja".
Wszystko to brzmi pięknie dla zapalonego fanatyka skandynawskiej kinematografi, jednak... Czegoś zabrakło. Film był po postu potwornie nudny i mdły. Zero akcji, nawet na płaszczyźnie emocjonalnej. Przedłużane w nieskończoność sceny nie budują klimatu, jedynie powodują ziewanie i zniecierpliwienie. Postać głownego bohatera nieciekawa i płaska psychologicznie, reszta postaci ginie w tle. Gra aktorska nie powala, podobnie jak muzyka czy zdjęcia.
Rozumiem, że to był pewien eksperyment ze strony pani Coppoli, może nie do końca udany (przynajmniej w moim odczuciu), ale jednak doceniam starania i mam nadzieję, że nie jest to ostatni krok Sofii na drodze niekomercyjnej, ambitnej produkcji.
vilkatla zgadzam się z Tobą prawie w całości, tylko skandynawski powiew zamieniłabym na european wannabe :)
Kwestia indywidualnego odbioru. Mnie film wciągnął całkowicie i nie śmiałbym napisać, że jest nudny. Film jednej postaci i to czyni go wyjątkowym. Tylko Johnny obecny jest tu duchem, reszta jedynie fizycznie.
Zero akcji? C'mon!? Cóż to za argument? Prawda, to nie jest film akcji (jeśli chcemy posługiwać się etykietami kina gatunku).
Zgadzam się - ten film nie powstał "dla akcji" (hahah - rozbawiło mnie to)
Ten film miał mniej więcej tyle akcji, co "między słowami", które kocham, tak więc z czystym sumieniem mogę polecić każdemu, komu się też MS podobało. Znajdziecie tutaj to, czego szukacie...
Najbardziej podoba mi się to, że od początku czuć, jaki to będzie film... Ta przejażdżka samochodem (te kółka) na początku - hahah - majstersztyk w pokazaniu widzowi, czego się ma spodziewać w dalszej części filmu... ;)
Świetny film...
a Elle?... ahh... dla niej samej można by to obejrzeć:)
Jest akcja i akcja. Nie wszystko musi się dziać na jednej płaszczyźnie. W niektórych filmach z pozoru kompletnie nic się nie dzieje, a są tak nasycone emocjami/obrazami/symbolami, że nie można ich nazwać nudnymi - vide chociażby "Historie kuchenne" Hamera, "Prosta historia" Lyncha, 'Kawa i papierosy" Jarmuscha, czy "Melancholia" - ostatnie dziecko mistrza von Triera.
"Somewhere" natomiast mnie znudził. Zmęczył i znudził. Głównie przez te przedłużane na siłę ujęcia (jeżdzenie samochodem - i jeżdzenie, i jeżdzenie... i jeżdżenie; albo palenie papierosa przez *dosłownie* 3 minuty; albo scena z ojcem i córką na leżakach: kamera oddala się i oddala i oddala w nieskończoność).
Dla mnie jest to kino silnie wzorowane na skandynawskiej dogmie, jednak zabrakło najważniejszego - symboliki i ładunku emocjonalnego.
Ale może to rzeczywiście kwestia odbioru.