Kino potrafi bywać piękne, a Coppola urasta do miana czołowego reżysera ostatnich 20 lat. Somewhere to zdecydowanie dużo ekranowa rzecz, a kadry z których się składa, ta cała mozaika ciszy, neonowego snu miasta, zbliżeń twarzy Dorffa, podwodnych zabaw i beznamiętnego wygrzewania się na leżaku, urzekają totalnie. Urzeka stagnacją i zastyganiem, urzeką postacią znudzonego życiem, zmanierowanego aktora, który przeżywa swoje prywatne rozterki najpierw w samotności, potem w towarzystwie córki. Dni bez treści, hotelowe pokoje, podróże od miejsca do miejsca. Znajomy fajnie wychwycił wyobcowanie w Tokio (Między Słowami), przytłaczający Wersal w Marii Antoninie i te sytuacje, głównie w LA ale również i w Mediolanie, tutaj. To punkty styczne z poprzednimi filmami, ale nie do końca zgodzę się, że to powtórka z Między Słowami. To bardziej Jarmusch i jego postrzeganie ludzi, miejsc, wydarzeń. Przypomnijcie sobie Limits of Control, aby zaraz potem zdać sobie sprawę, że Antonioni znajdzie się też na tej osi powiązań. A wracając jeszcze do Jima, to napisał on kiedyś taki tekst (wykorzystany potem na Esion przez Ewę Braun):
(...) Oto moja opowieść, a przynajmniej jej kawałek.
Nie przypuszczam, żeby wam cokolwiek wyjaśniła, ale
w końcu czym jest opowieść, jeśli nie rysunkiem po-
jawiającym się wśród kropek. Moja opowieść nie będzie
niczym więcej. Tak to ze mną jest, że wędruję. Od miejsca
do miejsca, od osoby do osoby i właściwie niczego to nie
zmienia. Poznałem różnych ludzi. Byłem z nimi, mieszkałem
z nimi. Widziałem jak po swojemu zrobili różne rzeczy. Byli
dla mnie ciągiem pokoi czy miejsc, w których spędziłem jakiś czas.
Tak to ze mną jest, że wędruję.
Miałem to w głowie przez większą część filmu. Wiem, że wrócę.