Najgorszy film Komasy to i tak łagodnie powiedziane. Bardziej to przypomina sposób widzenia świata Pani Białowąs. Wiele osób się tutaj rozwodzi na tematy polityczne itd. ale jak dla mnie wszystko w tym filmie jest pokazane za bardzo. Wszyscy bohaterowie są nakreśleni nieoglądalnie grubą kreską. Polityk lewicy musi być od razu sam gejem plus Maciejem Stuhrem, a ten z prawicy musi być Ryśkiem z Klanu, bogaci muszą rozmawiać jedynie o wystawach i stypendiach w Oxfordach i Nowych Jorkach, aż uszy cierpną, a pracownicy korpo muszą być wyrachowanymi ch****mi bez uczuć ludzkich. I tak, najprawdopodobniej było to zamierzone, ale kompletnie nie rozumiem tego zabiegu, takie aż przesadne karykaturalizowanie w ogóle nie pasuje do tego, o czym ten film usiłuje powiedzieć. Usiłuje, bo czy to jest film o hejcie? Jak dla mnie w ogóle plus główny bohater wcale nie jest tytułowym hejterem. Jest totalnym poj****, a my nie wiemy nawet dlaczego. Bo największym minusem tego filmu jest właśnie główny bohater. Jego motywacje i cele są totalnie niezrozumiałe, nie mam pojęcia co on chciał osiągnąć właściwie i po co. To jedno. A drugie, wszystko, ale to wszystko przychodzi bohaterowi z taką łatwością, że aż się nie da patrzeć. Wszędzie się wkręca, wszystkich kantuje i nie napotyka ani na jedną kontrę. Na początku wydaje się, że Kulesza będzie taką kontrą, ale w ostatniej scenie robi się z niej kretynkę, która sama nie wie w jakiej branży pracuje i nie ma żadnego d*pochronu. W każdym razie dziwię się, że bohater jakiegoś meteorytu na tę Warszawę nie sprowadził, bo wydawało się, że na pstryknięcie palcem może wszystko i ma nieograniczone możliwości intrygowania i szło mu gładziej nawet niż Panu Jamesowi Bondowi. Ogólnie kaszana straszna. Pomysł był, metraż był, ale jakikolwiek sens opuścił salę samobójców prawie na samym początku i udał się w nieznanym kierunku. Może pojawi się w kolejnym filmie Pana Komasy. Oby.