– Wspominaliście coś o tym Eduardzie. – Gosia zmarszczyła brwi. – Że nie ssie ludzi, tylko...
– Tyko wysysa niewinne zwierzaczki i nazywa to wegetarianizmem – parsknął Igor. – Ohydny kłusownik. On i ta jego popaprana rodzinka... Renegaci. Brudna plama na wampirzym honorze!
– To im tak na sucho uchodzi? W USA nie ma straży leśnej albo strażników łowieckich?
– zdziwiła się, wracając do dziergania.
– Jedyna siła, która trochę ogranicza zapędy tych popaprańców, to Indianie. Coollenowie, zdaje się, wyssali im kiedyś kilka bizonów, była mała wojenka, dostali bęcki i od tamtej pory zawarto pakt o nieagresji. To znaczy wampirowatym nie wolno wchodzić do rezerwatów. Tyle że rezerwaty to zaledwie kilka procent powierzchni USA i Kanady... – wyjaśnił ślusarz. – W pozostałych lasach te pseudowampiry trzebią zwierzynę, aż krew bryzga... A jeszcze się hifa boją, więc zamiast pić wspólnie, po kilku z jednej sarny, każdy łapie sobie własną.
– To jakiś kompletny obłęd – mruknęła. – Sarna duża nie jest. Ile będzie w niej krwi?
– Mało i z kalorycznością kiepsko. Dlatego te amerykańskie pijawy wysysają nie jak my, kulturalnie, po kilka łyków, tylko żłopią ile wlezie. Wyssana, jak nie padnie od razu, to przeważnie choruje i zdycha – uzupełnił ponuro Igor.
– A gdyby tak coś większego? Nie mogą podpijać krwi ze zwierząt hodowlanych? – zainteresowała się Gosia.
– Słyszałem, że Coollenowie próbowali kiedyś dobierać się do krów wypasanych w Brokeback Mountain – powiedział Igor. – Ale wpadli w zasadzkę farmerów. Nie wiem, co im zrobili kowboje, ale od tamtej pory Eduard ma jakiś uraz psychiczny czy coś. W góry nie jeździ, bydełka się nie czepia, wysysa tylko sarenki.