"Słowo gliny" to film absurdalny. Miejscami debilny. Pratt wpada do Francji, by pomścić śmierć córki i w jedną noc odnajduje bandytów, których nie mogła odnaleźć cała policja. Bandyci również go namierzają. Pratt jednak w aburdalny sposób morduje bandytów. A to zabije dając szynką w twarz, a to rzuci granat, który "wybuchnie" po 25 sekundach, myślałem, że na końcu podprowadzi bandytę do paszczy tygrysa w cyrku i tak go zabije (scena w cyrku to niezła abstrakcja)

Policja goni Pratta w samochodach, wie, że to ślepa uliczka, zamiast zwolnić to dają gaz do dechy i wypadają z trasy. Pratt też wpada do wody. Policja stwierdza, że zmarł, gdyz zakłada, że Pratt nie umie pływać. Pratt pływać umie, ale ratuje go również płynąca kłoda, której się chwyta jak taksówki (co za piękna scena, co za muzyka).

Jednego bandytę załatwia ktoś inny. Bandyta, widząc celującego w niego gościa, postanawia spróbować wyrwać mu pistolet biegnąc 50 metrow. Nie skoczyć w bok do wody. On biegnie prosto. Oczywiście dostaje kulkę w oko. Piękne sceny smarowania ketchupem przebitych oczów i dłoni, że niby mają dziury po kulach.

Podstarzały Deloin również nadaje temu filmowi element parodystyczny. Skacze, robi dziwne miny, dziwnie się porusza i ogólnie szkoda gadać.