Jedzą żaby, tańczą, udają że mają wizje, tańczą.... o, przepraszam - wyrażają siebie. Jeden aktor jak mu się kończą argumenty, to rozbiera się do naga, w innej scenie dwaj udają że biją się na śmierć, ale tak naprawdę ocierają się o siebie. Potem kobieta ujeżdża śpiącego faceta i jemu się śni, że tańczą. Wszystko do smaku podlane w pseudoegzystencjalnym sosie.
:D Dzięki za wnikliwą analizę. Wyobraźnia i teksty, które czytałam o tym spektaklu podpowiadają mi jednak, że jest to wariacja na temat historii Orfeusza i Eurydyki. A że mitologia grecka jest pierwszym i chyba jednym z najlepszych studiów z zakresu psychologii człowieka to jest to temat szczególnie wdzięczny i niebanalnie podany. Tu nie do końca chodzi o to, że taniec jest taki łał artystyczny, wyraża moją osobowość, łał, jestem taka gibka łał. W tym przypadku taniec posłużył jako narzędzie wyrażające dziką podświadomość, instynkty (stąd zwierzęta, różnorodność scenerii).
PS: Zarzut "w innej scenie dwaj udają że biją się na śmierć, ale tak naprawdę ocierają się o siebie" made my day. Na tym polega aktorstwo. :D