rozczuliła scena z próbą otwarcia kokosa tymże narzędziem. W tym przypadku kobieta z maczetą to istota przydatna.

Biały facet-luzak ląduje na wyspie, ma dziecko z lokalną dziewczyną. Nie ma to szczególnego wpływu na jego tryb życia. Po latach wraca i przekonuje się, że jego córkę podrywa biały chłopak z załogi, z którą przypłynął. Dać w mordę czy nie... Chichot losu.

w wersji oryginalnej. Oczywiście lokalnych dialektów nie wliczam do części w pełni zrozumiałej dla mnie, angielski ok.

z tatusiami wracającymi po latach to różnie bywa. Nie trzeba do tego Samoa. Reżyser zdecydował się na optymistyczną wersję, i niech tak będzie. Ale tylko dzieciaki bez tatusia wiedzą, jaki to spacer po linie.