Desmond w swojej awersji do broni i zabijania przypominał trochę Batmana. Co ciekawe była ona umotywowanie nie tylko przekonaniami religijnymi ale również osobistymi przeżyciami. Dla mnie był to film superbohaterski, tylko w przeciwieństwie do ekranizacji komiksów oparty na faktach, choć historia może się wydawać równie nieprawdopodobna. W czasie seansu, nawet siedząc w wygodnym fotelu trudno mi było utożsamić się z głównym bohaterem, gdyż to co robił wymagało niesłychanej wiary i odwagi, o której mogę tylko pomażyć. Tacy ludzie nie szukają poklasku ani sławy, ale w godzinie próby robią różnicę, dają inspirację i TWORZĄ HISTORIĘ. Szkoda że filmowcy nie obrazują prawdziwych superbohaterów jak Desmond Doss czy Witold Pilecki równie chętnie co tych zmyślonych w lateksowych rajstopach i pelerynach.