Rok 1960 i dwa hitowe slashery , "Psychoza" i "Podglądacz". Ja przyznałem w ocenach 10/10 dla "Psychozy", "Podglądaczowi" dałem 7/10 ponieważ jednak arcydzieło Hitchcock jest niedoścignione i fabuła bardziej interesująca niż w bardzo dobrym bez dwóch zdań filmie Powella. A już zdecydowanie bardziej jako film grozy podoba mi się niż większość współczesnych nieporozumień. Bo jako nieporozumienie określam filmy uznane za dzisiejsze horrory jak "Simon says". Tego samego wieczoru obejżałem "Podglądacza" i "Simona" i tak jak temu pierwszemu przyznałem 7, tak drugiemy słabiutkie 2. Generalnie filmy z epoki "Podglądacza" mają swój niepowtarzalny klimat.
PS: Matka Helen musiała mieć mocną głowę. ;) Bo z tego co wynika z filmu przez jeden wieczór osobiście oprawiła 2 półlitrowe whisky i jeszcze w rozmowie z Markiem w jego domu kilka godzin później wyglądała na całkiem trzeźwą. ;)
haha zabawne z tą matka ^^
zgadzam się z opinią lecz tylko po części, 'podglądacz' zasługuje na więcej
"Psychoza" jest oczywiście o rząd wielkości lepsza pod względem fabuły, scenariusza, zdjęć i generalnie wszystkich tych rzeczy od strony techniki filmowej - ale nie wiem, czy aby "Podglądacza" nie postawiłbym wyżej pod względem wieloznaczności i nieoczywistości (kapitalny jest choćby bardzo bardzo nienachalnie wprowadzony, a jednocześnie daleki od jakiegokolwiek banału wątek metareflekcji o związku podglądactwa z kinem). Generalnie jednak zwróciłbym uwagę na to, jak znakomicie oba filmy uzupełniają się na poziomie inspiracji psychoanalizą freudowską (nie bez powodu w kluczowym momencie jednej i drugiej fabuły pojawia się postać psychologa) - dzieło Hitchcocka w centrum stawia figurę matki, z kolei obraz Powella na warsztat bierze nie mniej ważną dla Freuda figurę ojca. I mamy komplet :)