Nieznane wody? "NIEZNANE"!? Totalna bzdura.... Nie czuć w ogóle, że się tak wyrażę, mistycyzmu poszukiwań źródła. Tej świadomości, że szuka się czegoś magicznego, nieznanego, bajecznego. Gdzie fantastyczne krainy? Gdzie nietknięte cywilizacją zapomniane ruiny? Właśnie tak sobie ten film wyobrażałem. Żeby były klimatyczne nawiązania do "genezy" fontanny. I wcale nie trzeba by było całkowicie wyjaśniać jej pochodzenia. Wystarczyłoby po prostu zrobić jak w "Czarnej Perle" z klątwą Azteków. Czyli ogólnikowo i abstrakcyjnie-ale mimo wszystko jednak. Gdyby chociaż była jakaś fascynująca legenda o tym źródle! O pochodzeniu kielichów! O jakichś postaciach, które już dotarły do źródła! Tajemnicze tropy, zatopione świątynie... Kto wie, może nawet pojawiłaby się Kalipso? Właśnie tak sobie ten film wyobrażałem: wyraźnie podkreślający, iż dzieje się on na mitycznych, NIEZNANYCH wodach! Gdzie ten klimat podkreślający, iż źródło jest nie z tego świata?! No gdzie?! Równie dobrze akcja mogłaby się dziać w zatoczce przy Tortudze, a efekt i tak byłby ten sam. Co prawda są syreny, ale jak dla mnie kompletnie zmarnowano ich potencjał.
Jeszcze przecierpiałbym to wszystko, gdyby była jakaś porządna, emocjonująca bitwa morska-no ale cóż...
A czego się spodziewałeś po kiczowatej przygodówce z drewnianymi mieczykami, plastikowymi bohaterami, 1 motywem muzycznym i fabułą dla 5 latków.. Tytuł jest tak z dupy wzięty jak cały scenariusz i dialogi. Magia kina to nie w tym gatunku...
ale syreny były boskie tzn. prawdziwe morskie potwory a nie przesłodzone jak to w innych filmach.
Mnie też brakowało tutaj mistyki, a magisterkę robiłam z króla Artura, więc co nieco mistyki łyknęłam i wiem, jak smakuje. To był wybitnie antymistyczny film.