Z tęsknoty za Piotrusiem Panem. Bo ten film ma fajne efekty, przygodę, która spodoba się dzieciakom i absolutnie ZERO Piotrusia Pana. Film był płytki, w "amerykańskim" stylu, niewychowawczy, a na dodatek zabił swojego protoplastę. Jeśli ten film ma udawać przedakcję historii o chłopcu, który nigdy nie dorósł i mieszkał w Nibylandii, to robi to zupełnie niszcząc oryginalną postać. Autorzy filmu w ogóle nie zastanowili się nad tym KIM JEST postać, którą sobie pożyczają. Piotruś w tym filmie DOJRZEWA. Podejmuje decyzje o walce przeciwko swoim własnym słabościom,i przeciwko "złu".Co ważniejsze, dochodzi do jego "pojednania z matką". Piotruś, który odkrywa swoją tożsamość, korzenie i dokonuje rozrachunku z brakiem matki nie ma prawa zaistnieć jako ten frywolny, niedojrzały, uroczy chłopiec z książki, z której pochodzi. Piotruś szukał matki,dlatego, że jej nie znał. Dlatego prosi Wendy by była jego mamą. Płakać mi się chce. A motyw z "fletnią Pana" mnie rozbroił, bo ten motyw ma zupełnie inne pochodzenie. Smutek, smutek i rezygnacja we mnie.