Przeczytałam większość komentarzy i jestem zdziwiona tak negatywną ocena zakończenia wątku Sharon Tate. Ja znam tę historię niemal z detalami. Byłam ciekawa jak mozna do takiego stopnia zmanipulować ludzka psychikę, by namówić kogoś okrutnego morderstwa obcej mu osoby, czyli bez żadnego motywu. Wracając do Tarantino. Przedstawił Sharon słodko a Margot zagrała ją świetnie. Moim zdaniem na głowę "bije" oryginał, ma to "coś" a Sharon to dla mnie banalna uroda i wiecznie zdziwione spojrzenie. W wywiadach na żywo ma zawsze ten sam wyraz twarzy. W filmach niestety podobnie. Wiem, z epo tragicznej śmierci wypada w niej widzieć legendę i talent, ale jej życie skończyło się zbyt szybko by to udowodniła. Wiemy o niej na podstawie wypowiedzi innych że była pogodna i dobra. I na tym chcę się skupić. Zginęła okrutną śmiercią, bezsensowną i straszną. Tymczasem QT pokazał inne zakończenie. Z morderców zrobił miazge w swoim stylu i ocalił Sharon i wszystkich, którzy wtedy zginęli. Przecież gdy Rick Dalton rozmawia z Siebringiem a w domofonie słychać głos Sharon to oni w rzeczywistości już nie żyli albo przezywali swoje ostatnie chwile. To wzruszający pomysł, który na ekranie pokazał to czego w życiu zrobic się nie da. Zmienił historię. Mnie ścisnęło w gardle, gdy usłyszałam głos Sharon, gdy w rzeczywistości juz jej nie było na świecie. Nie ma w tym kpiny ani szyderstwa ani lekceważenia. Film to "bajka" i można w nim pokazać wszystko. Nikt nie wymaga realizmu. Źli giną a dobra "księżniczka" żyje. Gdzie w tym lekceważenie? Ja wyszłam z kina wzruszona.