PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=804561}

Pewnego razu... w Hollywood

Once Upon a Time ... in Hollywood
7,3 202 506
ocen
7,3 10 1 202506
7,7 61
ocen krytyków
Pewnego razu... w Hollywood
powrót do forum filmu Pewnego razu... w Hollywood

Przeciętnego niedzielnego widza nowy obraz Quentina Tarantino może znudzić. Tak, nie boję się użyć tego słowa: znudzić. To co jednak może wymęczyć przeciętnego widza będzie nie lada gratką dla wszelkich kinomanów i kinofilów. Efekt znużenia jednak nie bierze się z kosmosu. Pierwsze dwie godziny to leniwe zapoznawanie się z bohaterami. Podobny efekt Tarantino osiągnął w "Jackie Brown". Quentin daje nam czas na poznanie bohaterów i zżycie się z nimi. Ze sceny na scenę będziemy traktowali bohaterów jak naszych znajomych, przecież wiemy o nich już tak dużo. Ekspozycja postaci jest tu rozciągnięta do rozmiarów pełnometrażowego filmu. Tarantino nie uniknął tu też kilka prostych dłużyzn. Mamy tu sporo scen gdzie postacie jadą samochodem przez miasto lub po prostu idą. W ten sposób jednak reżyser daje nam jeszcze więcej czasu na spędzenia go z bohaterami oraz buduje nastrój. To co również może znudzić polskiego widza podczas seansu to nie wiedza na temat przemian w historii kina i telewizji od lat 50 aż do końcówki lat 60'. Tarantino sam się do tego odnosi w swoim filmie. Brak wiedzy na ten temat może skutecznie utrudnić odbiór filmu. Kinomani zaś w sekundę umiejscowią Ricka Daltona na miejscu Clinta Eastwooda. Co by jednak nie mówić o tempie akcji Tarantino pokazał swoim dziełem jak bardzo kocha kino. Ba, poza miłością pokazał on, że potrafi się kinem bawić. O ile we wcześniejszych filmach tego reżysera widz szukał co tam on nie "podkradł" od innych, tak tutaj Quentin zabawił się bardziej przemysłem filmowym, produkcją i techniczną stroną filmów. Jeśli mamy fragment serialu telewizyjnego obraz jest w proporcjach taśmy 16 mm, jeśli to film kinowy 45 mm. W "Pewnego razu... w Hollywood" zobaczymy fragmenty prawdziwego filmu, fikcyjnych, wymyślonych na potrzeby produkcji czy fantazje na temat prawdziwych filmów z postaciami z tego obrazu. Choć tutaj brzmi to niebywale i może przyprawić o mętlik to w filmie jest to serwowane umiejętnie i jak przystało na Tarantino ze smakiem. Dla wielu widzów może to być też okazja by zobaczyć jak kręcono seriale czy filmy. W jednej z lepszych scen w tym obrazie zobaczymy jak postać Leonardo DiCaprio radzi sobie z nieudaną sceną. Duble następują natychmiast, a widz jest dzięki temu w stanie zobaczyć jak wyglądało kręcenie filmów. Quentin coś podobnego zrobił w Pulp Fiction tłumacząc widzom oraz Vincentowi czym jest pilot serialu. Tarantino pokazuje też wszechstronną wiedzę na temat różnych produkcji, a jego kreatywność i wiedza objawiają się chociażby w stworzonych przez siebie fikcyjnych produkcjach i plakatach do nich. Tarantino skorzystał tutaj z tych dwóch atrybutów i tworzy tutaj np. western z Telly'm Savalas'em w reżyserii Joaquina Marchent'a. Ile osób by na coś takiego wpadło? Reżyser jest w stanie stworzyć nawet własne przewodniki filmowe specjalnie na potrzeby tego obrazu. Przeciętny widz może nawet nie posiadać wiedzy o takich podgatunkach jak eurospy. Ale nawet osoby o naprawdę szerokiej wiedzy filmowej (ja się do nich nie zaliczam) będą miały sporo kłopotów w znalezieniu wszystkich nawiązań i smaczków. O ile w scenie z "trzema George'ami" prawie każdy uśmiechnie się na nazwisko Pepprada, tak przypomnieć sobie kim był i w czym grał Maharis będzie problemem. Ja sam przyznam, że pierwszy raz usłyszałem to nazwisko właśnie tutaj. Amerykański widz będzie miał z tym prawdopodobnie mniejszy kłopot. Tarantino przypomina i odtwarza takie seriale jak: "Zielony szerszeń", "Lancer" czy "F.B.I.", a także "okleja" miasto całą masą plakatów i afiszami kin, które czasem dosłownie migają widzowi przed oczami. Przejdźmy jednak do analizy samego filmu. Film rozpoczyna się na początku lutego roku pańskiego 1969. W tym momencie Rick Dalton grany przez DiCaprio jest aktorem, którego kariera zawodowa znajduje się na równi pochyłej. Dalton kojarzony jest głównie z roli Jake Cahill'a. I choć wszyscy określają/określali go jako gwiazdę serialu Bounty Law tak teraz jego gwiazda błyszczy bardzo blado. I choć zagrał on w kilku innych westernach czy filmach wojennych (14 pięści McCluskey'a to prawie Parszywa dwunastka) to teraz zmuszony jest on przenosić się od jednego serialu do drugiego. Tylko, ze wyłącznie w epizodach i jako postacie negatywne. Już w jednej z pierwszych scen wyjaśnia to Rickowi i widzom Al Pacino jako Marvin Schwarz. W kilkunastu zdaniach nakreśla on widzowi z czym musiał się mierzyć aktor w tamtych latach. Z drugiej strony mamy Sharon Tate i Romana Polańskiego czyli jedne z najgorętszych nazwisk w ówczesnym świecie filmowym. Tate oraz Polański będą przez cały film w kontrapunkcie do historii Ricka oraz Cliff'a. I od teraz Tarantino da nam mnóstwo czasu na spędzenie czasu z bohaterami, kreśląc przy tym ich charaktery. Wiedza którą zdobędziemy na ich temat nie tylko pozwoli nam ich polubić ale przyda się również w dalszych częściach filmu. Brad Pitt i DiCaprio zagrali chyba najlepsze role w swoim życiu i to właśnie im reżyser poświęcił najwięcej ekranowego czasu to nie można pominąć świetnych postaci drugoplanowych. Jest to jednak słowo na wyrost gdyż te postacie występują tu w epizodach i na ekranie można je zobaczyć w jednej czy dwóch scenach. Jest tak m.in. z postaciami Bruca Lee, Steve McQueen'a, George'a Spahn'a czy rolami Kurta Russell'a, Zoe Bell, Ala Pacino czy Luke'a Perry'ego. Wszystkie te sceny są naprawdę dobre, niektóre wręcz genialne i charakteryzują się wyśmienitymi kreacjami aktorskimi. Nie znajdziemy tutaj też zbyt wiele charakterystycznych dla filmów Tarantino elokwentnych i trafiających w punkt monologów postaci. Oczywiście znajdziemy je, jak choćby w monologu Bruce'a Lee na temat walk, jednak ma się wrażenie, że nie są one tak zintensyfikowane. O ile postacie epizodyczne budowane są na dialogach, tak Rick i Cliff są budowani na podstawie różnych zachowań, postaw, przyzwyczajeń. Ich postacie zbudowane są na mocnym fundamencie. Nie są to wygadani gangsterzy z "Wściekłych psów" czy dziewczyny z "Death Proof". Rick i Cliff nie walczą ze sobą o palmę pierwszeństwa w byciu najbardziej wyszczekanym i elokwentnym gościem. To postacie wewnętrznie kruche, które mają w sobie ogromną ilość człowieczeństwa. DiCaprio pokazał tu swój kunszt aktorskim jak w żadnym innym filmie. Jego Rick Dalton to postać bardzo złożona. DiCaprio pokazał całą gammę emocji od smutku, żalu, rozgoryczenia do humoru i absolutnie "najlepszego aktorstwa jakie kiedykolwiek widziałem". Dalton to właściwie dwie postacie. Rick jako człowiek oraz Rick jako aktor. Nikt chyba nie posiada tak oddanego dublera jak Rick. Cliff jest postacią równie złożoną co Rick. To co najbardziej rzuca się w oczy to absolutne przywiązanie do swojego przyjaciela i lojalność. Jednak Cliff potrafi też pokazać pazur co niejednokrotnie udowadnia w filmie. Margot Robbie jako Sharon Tate to również wrażliwa osoba, które sukces nie przewrócił w głowie. Jednego wieczory imprezuje w rezydencji Playboy'a z Stevem McQueen'em i Mamą Cass a drugiego podwodzi przypadkową hipiskę. Wrażliwość i niepewność Sharon widać w scenie seansu "Wrecking Crew". Tate długo waha się czy w ogóle pójść na seansu, a następnie z przejęciem oczekuje reakcji publiczności na własny występ. Nasi protagoniści mają swoje ludzkie słabości i popadają w kryzysy. W "Pewnego razu..." dostaniemy najbardziej ludzkie i głębokie postacie spośród wszystkich filmów Quentina. Jednak Tarantino nie był by sobą gdyby nie umieścił w swoim najnowszym dziele charakterystycznych dla całej swojej twórczości elementów. Nie zdziwi nikogo nagły wybuchów przemocy, ale dziwi już kontekst. Quentin sam sobie robi przyjemność i umieszcza w filmie zbliżenie kobiecych stóp. Sa też podteksty seksualne czy popularne zwłaszcza w ostatnich filmach reżysera ataki na jądra(Bękarty wojny, Django, Nienawistna ósemka), sceny w restauracjach i wiele wiele innych nawiązań. Tarantino wciąż potrafi zaskoczyć widza. To co niespotykane u tego amerykańskiego twórcy to łamanie czwartej ściany. Tarantino robi to jednak bardzo subtelnie. Odbicie Rick'a w lustrze, który prowadzi monolog w swojej przyczepie wydaje się mówić do widza, ale nie jest to bezpośredni zwrot do nas. Nie należy się jednak tutaj spodziewać nagłej rewolucji i zwrotu o 180 stopni. To wciąż stary dobry Tarantino tylko dojrzalszy. Ta dojrzałość objawia się zarówno w historii i prowadzeniu akcji jak i technicznej stronie filmu. Tarantino wciąż jednak świetnie bawi się z widzem serwując mu prawdziwą huśtawkę nastrojów. Reżyser przeplata tu humor, strach, wzruszenie itd. Przeplatanie krwawych lub pełnych napięcia scen z humorem po przecież jego znak firmowy. Prawdziwą szaloną karuzelę emocji Tarantino dostarcza nam dopiero w finale, który wyciśnie z widza wszystkie emocjonalne soki. Tarantino w świetny sposób buduje i rozładowuje napięcie. Widać to dobrze w scenie przybycia Cliff'a na ranczo Spahn'a. Początkowo widz nie jest pewnie czego można się spodziewać, co się wydarzy i czy w ogóle wydarzy. Z każdą chwilą napięcie coraz bardziej rośnie. A widz i Cliff mają coraz większe poczucie zagrożenia i osaczenia. To uczucie potęguje niemal horrorowa muzyka w tle. Tarantino potrafi jednak w charakterystyczny sposób rozładować to napięcie w postaci rozmowy Cliff'a ze Spahn'em by chwilę później zaserwować nam wybuch przemocy, znów przejść do humoru by za chwilę znów rozładować napięcie. Pod tym względem widz nie ma szans się znudzić. Film można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Można go rozpatrywać jako satyrę na Hollywood A.D. 1969 i cały przemysł filmowy, jako leniwe buddy movies czy jako zabawę kinem z licznym wyłapywaniem nawiązań. Tarantino odniósł się też tutaj do kwestii, która dotykała go przez całą jego karierę zawodową. Wielu krytyków filmowych i nie tylko zarzucało mu nadmierne epatowanie przemocą. Zarzucano mu to, że jego filmy demoralizują młodzież. Tarantino wkłada tutaj kij w mrowisko. Wkłada on w usta bohaterki to co chyba sam chciał zawsze powiedzieć. W filmie będzie się to odnosić do lat 50' i 60' ale tak samo można to przełożyć na współczesne czasy. Jedna z bohaterek mówi, że to telewizja karmi nas przemocą. Prawie każdy serial opiera się na morderstwach. Ludzie wchłaniają to od lat więc nie ma się co zatem dziwić, ze ludzie mordują. Z tym, ze Tarantino wkłada to w usta członkini bandy Manson'a, która te wnioski wyciągnęła podczas kwasowego tripu. Jedni będą mówili, że ta postać ma absolutną rację, inni zaś, ze do morderstwa popycha nie przemoc w kinie i telewizji ale podatność na wpływy innych i brak wykształconego kręgosłupa moralnego. Nad całym filmem unosi się atmosfera nostalgii i tęsknotą za dawnymi czasami, które już nie wrócą. Tą nostalgię widać w niemal każdym kadrze przez co ciężko było Tarantino pozbyć się choćby fragmentu swojego filmu i trwa on 160 minut. O ile wysiedzenie takiego czasu w kinie, choćby ze względu na niewygodne siedzenia może być męczące tak już oglądanie tego filmy w zaciszu domowym będzie samą przyjemnością. Zarówno Tarantino pracując nad swoim dziełem tak i widz będzie chłonął klimat tych lat samym sobą. Poczucie tęsknoty potęguje muzyka. Równie powolna jak cały film ale bardzo esencjonalna i emocjonalna. Piosenki płyną w tle i umilają czas i budują klimat. Tarantino zrobił film dla siebie. Taki jaki zawsze chciał zrobić i chciał oglądać. Nigdzie mu się nie spieszy, nie próbuje niczego udowodnić, nie chce się wpasować w jakiś szablon czy schemat. Quentin był niepokornym twórcą już od swojego debiutu jednak z ostatnimi filmami ma się wrażenie jakby starała się trafić do jak największego grona odbiorców. Były to prawdopodobnie spowodowane różny naciskami ze strony braci Weinstein. Zmiana producentów wyszła Quentinowi raczej na dobre. "Nowy" Tarantino zdaje się mówić "albo oglądasz film na moich zasadach i w tempie jakie ja ustalam albo w ogóle się do niego nie zabieraj". Tarantino w "Pewnego razu... w Hollywood" pokazał jak bardzo kocha kino. My zaś powinniśmy kochać go za to, że jest częścią tego świata.

ollo1985

Można przecież napisać: "Przeciętnemu słuchaczowi muzyka disco polo może się nie podobać, jednak dla prawdziwego konesera jest to nie lada gratka..." ;-) Czasem recenzja mówi więcej o recenzencie, niż o utworze...

QTJacques

Wspaniały esej.
Dla mnie Quentin rozlicza się z przrszlością, metaforycznie opowiada o swoich działach o byciu na szczycie i o poczuciu marazmu.Mam wrażenie, że Quentin Leo i Brad utożsamiają sie z Rickiem.

Pozdrawiam

QTJacques

Doskonała recenzja!

ocenił(a) film na 10
QTJacques

Pięknie to opisałeś, byłam wczoraj, widziałam i jestem zachwycona filmem.Dzięki za Twoją recenzje, najlepsza jaką do tej pory czytałam

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Przeczytane jednym tchem, gdybym potrafił tak to ująć w słowa lepiej bym tego nie opisał. Kolejny znakomity popis Quentina

ocenił(a) film na 1
QTJacques

głupoty piszesz jak każdy fan tarantino :)

I wypraszam sobie ale kinomaniak i kinofil to nie mają nic wspólnego z filmami tego reżysera, który tworzy filmy dla plebsu. Ty takim plebsem jesteś skoro Ci się to podoba. Tarantino to taki amerykański Vega.

ocenił(a) film na 9
QTJacques

Super opis. Ja tyko dziękuję Quentinowi ze zakrzywił rzeczywistość i zmienił zakończenie w stosunku do tego co wydarzyło się naprawdę.

ocenił(a) film na 5
QTJacques

Byłem w kinie, uważam że to najsłabszy film Tarantino jaki widziałem. Nic wyjątkowego. Szkoda czasu by to oglądać

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Bylam dzis. troche brakowalo mi jakiegos glebszego watku, historii do ktorej mozna przylgnac i sledzic do kona filmu. Film nadrabia swietnym aktorstwem dwoch gigantow aktorskich. no i fajny humor. a calosc na tle tamtego barwnego Holywood z lat 60 tych. genialne, symboliczne zakonczenie.

ocenił(a) film na 9
QTJacques

Świetnie napisane, dzięki za tę perspektywę. Rzeczywiście, przez 3/4 filmu akcja nie była zbyt wartka, ale mnie również te sceny nie nudziły. Zostały nakręcone tak zręcznie, że chętnie obejrzałabym więcej.

QTJacques

Ciekawa opinia i szacunek za samokrytycyzm oraz wyrażenie konkretnego własnego zdania.W moim odczuciu jednak mało było Quentina w Quentinie.Brakowalo mi konkretniejszych dialogów z wplecionym humorem.Uwazam również że poznanie bohatera przez bardziej "rozwleczone" sceny chocby jazdy samochodem na dluzsza mete nudzily zamiast potegowac obraz,niezabardzo więc przemówiło to do mnie.Pitt z Di Caprio zagrali fajnie,trzyma to jeszcze film jednak do produkcji wcześniejszych dużo mu brakuje.To moja opinia,szanuje Twoje zdanie oczywiście,pozdrawiam.

ocenił(a) film na 5
brusik

Przeczytałem #1 post i zgadzam się w 100% z Brusikiem.

Nad czym te zachwyty, to jeden z najnudniejszych filmów jakie oglądałem, ileż można oglądać scen jak główny bohater jedzie autem?
Po co na siłę wydłużać tak film? Najgorszy film QT, ma być niby ostatni, nie wierzę w to, sam z czasem stwierdzi, że na koniec musi zrobić jakąś "petardę" by go dobrze zapamiętano, a ten film taki nie jest.

Gdyby to był inny reżyser i mniej znani aktorzy ten film miałby ocenę maksymalnie 4-5...
Tak to Psychofani (wielcy znawcy kina) dają 9-10 czyli "Rewelacyjny, arcydzieło" co jest po prostu nieobiektywne dzięki czemu sztucznie podnoszą ocenę filmu.
Daję 5 za to, że udało mu się namówić do jednego filmu Leo, Brada i Ala Pacino, za zdjęcia, muzykę i całą ładną otoczkę lat 60"

Zabrakło najważniejszego czyli ciekawej fabuły, bo co mi po tym, że się utożsamiałem z postaciami ponad 2h jak nic nie wynikło z tej fabuły?

Jestem mega rozczarowany, tacy aktorzy, taki potencjał, a on to zmarnował

guli_radom

To przedostatni film jeśli Tarantino zakończy na 10.Miejmy nadzieję że ten ostatni to będzie już sztos,konkretne zwieńczenie kariery reżysera.Nalezy się fanom!

użytkownik usunięty
guli_radom

A więc udało Ci się dostać do umysłów widzów i stwierdzić dlaczego dali 9-10? Oczywiście nie wpadłeś na to, że komuś film się naprawdę podobał bez względu na reżysera?

Ależ oczywiście Pan Maruda stwierdził, że film zły, więc każdy musi tak stwierdzić. Przeciwne opinie trzeba sprowadzić do parteru, wyzwać autorów od "Psychofanów (wielkich znawców kina)", i dzień zrobiony, prawda?

Dobrze, że mamy takiego znawcę kina jak Ty, który bez ogródek stwierdzi, jaką ocenę miałby dany film, gdyby inny reżyser go nakręcił. Jej.

ocenił(a) film na 7
QTJacques

Dziękuję i brawo za ten esej!
Teraz się zastanawiam czy pójść do kina czy poczekać i na spokojnie obejrzeć go "w domowym zaciszu"...

ocenił(a) film na 5
QTJacques

Kim według Ciebie jest przeciętny widz i do jakiego to wybitnego, ponadprzeciętnego gatunku zaliczasz twórczość Tarantino? XD dude.. get real. Tarantino to już nie jest kino dla smakoszy. Od dawna. XD a to, że film jest nudny, to po prostu fakt.

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Fajnie sie czytało, dzieki.

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Dzięki za recenzję! Ja jestem przeciętnym widzem, a podobał mi się ten film. W ogóle filmy Tarantino są trochę jak powieści fabularne, które czyta się dla języka, a nie dla fabuły. W części swoich filmów Tarantino łączy sposób opowieści z emocjonującą fabułą (i te są najbardziej popularne i doceniane), ale ten, jak i taka "Nienawistna ósemka" to po prostu leniwe opowieści służące oddaniu pewnego klimatu, który można czuć i lubić, albo nie. Jeśli o mnie chodzi, to byłam w kinie wczoraj, a chętnie obejrzałabym ten film znowu; poza tym jestem zaskoczona, że trwa ponad dwie godziny, bo mimo że historia ciągnie się, to jednak jakoś nie dłuży. Moim zdaniem warto zaryzykować i obejrzeć.

ocenił(a) film na 8
Gothabella

W końcu jakaś wypowiedź która wzbogaca/wnosi coś do dyskusji o filmie. Już pomijając fakt, że Tarantino od lat zapowiada, że po przejściu na reżyserską emeryturę zacznie pisać powieści, to "Pewnego razu.." oryginalnie było przez Quentina planowane jako powieść. Ciężko mi jednak sobie wyobrazić, że miałbym czytać powieść kogoś kto tak świetnie czuje kino i operuje obrazem. Poza tym jak w książce wyłapać nawiązania do filmów? :)

QTJacques

niewiedza (razem), a nie nie wiedza :-)

ocenił(a) film na 7
teejay

no cóż... właśnie utknąłem na tym słowie... to nie wiedza ale niewiedza mnie zatrzymała ;)

ale widzę brak komentarza autora... no cóż...
może niewarto ;) o tym pisać... ;))

QTJacques

Przeciętnego niedzielnego widza nowy obraz Quentina Tarantino może znudzić.

Nie ma to jak zaczynać wypowiedź od tak pięknych zabiegów Schopenhauerowskich, Ale do takich trzeba sięgać, żeby bronić tego "dzieła" ;)
Ale ponoć wywyższanie się to cecha ludzi prostych rozumem.

Mimo tego, że po pierwszym zdaniu wiadomo z jakim tekstem będziemy mieć do czynienia przeleciałem wzrokiem ten stos słów i tak- jeśli pierwsze dwie godziny to zapoznawanie się bohaterami to w porządku, tyle, że dla mnie wątek tej blond lalki i Polańskiego był po prostu zbędny, totalnie.

Pozdrowionka.

ocenił(a) film na 8
radoslawzal

Nie rozumiem czemu ludzie są tak oburzeni moimi słowami. Przeciętny widz wcale nie stoi niżej w jakiejkolwiek hierarchii niż kinomaniak. To po prostu dwa różne typy widza. Nie uważam żebym się swoim tekstem wywyższał ale może faktycznie jestem prosty rozumem. Wydaje mi się, że to już wszystko w tym temacie.

QTJacques

poprawka, prostackich, bo i ja jestem prostym człowiekiem

QTJacques

Świetna recenzja! Oddaje wszystko! Dzięki!

ocenił(a) film na 5
QTJacques

Kolega zapewne nie uważa się za "przeciętnego niedzielnego widza", tylko kinomaniaka porównywalnego z Kałużyńskim czy Raczkiem, a nie wie jaką szerokość ma taśma filmowa, ciekawe. Skądinąd a propos taśmy filmowej fajny smaczek - postać grana przez Pacino mówi o oglądaniu występów Daltona na taśmie 16mm. W tamtych czasach (późniejszych zresztą też) taśma filmowa była niewiarygodnie droga, unikano dubli (stąd pewnie też zirytowanie Daltona w scenie w saloonie, gdy zapomniał tekstu, a reżyser kazał mu grać dalej i nie chciał robić dubla), a np. seriale telewizyjne czy nawet niektóre filmy kręcono na znacznie tańszych taśmach 16mm, głównie kamerami Bolex. Zresztą fajnych odniesień do tamtych czasów było dużo więcej, choćby "Wilhelm Scream" w jednej ze scen z czarno-białych filmów Daltona. Ale co ja tam wiem, jestem tylko przeciętnym niedzielnym widzem, bo nie doceniłem arcydzieła i uważam ten film za średni, szczególnie w zestawieniu z innymi produkcjami Tarantino.

ocenił(a) film na 8
ural

Nie śmiałbym się porównywać do panów prowadzących "Perły z lamusa". Ale nie trzeba mnie porównywać do takich postaci jak śp. pan Kałużyński czy pan Raczek ponieważ tysiące użytkowników tutaj ma większą wiedzę filmową niż ja. Ale o tym pisałem już tutaj wielokrotnie. I wcale nie uważam, że jesteś przeciętnym widzem tylko dlatego, że nie podobał Ci się film. I w moim tekście nie chodziło o to, że jeśli nie podobał się komuś ten film to jest "przeciętnym widzem". Skąd taki wniosek? Pomijając pierwsze zdanie Twój komentarz jest w pewien sposób wartościowy, wzbogaca ogólną dyskusję.

ocenił(a) film na 10
QTJacques

Szacunek za ten wpis. Kłaniam się nisko. Nic dodać nic ująć. Od siebie mogę dodać ze kocham tem film.

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Świetnie napisane.
Jeszcze nigdy w życiu na temat jakiegokolwiek filmu nie przeczytałem tak dobrej i trafnej opinii/recenzji/elaboratu.*


* - niepotrzebne skreślić

ocenił(a) film na 8
QTJacques

fajny tekst. Dodałbym jeszcze współczesną paralelę biznesowo-osobistą albo moje teorie spiskowe. Jak zwał, tak zwał.

Zarówno Brad Pitt jak i Leo di Caprio po wielkich sukcesach mają teraz zdecydowanie chudsze lata. Pitt ostatnimi czasy męczył się z produkcją World War Z II i chyba marnie mu szło, bo premiera dopiero w przyszłym roku. Ad Astra to też droga przez mękę, przekładali premiery parę razy. Oba obrazy mega drogie. Film "Sprzymierzeni" w którym grał był klapą, między innymi dlatego, że ex żonka dała mu popalić solidnie w prasie, na dodatek rozwód słono kosztuje. Jest całkiem prawdopodobne, że chciałby ją bezkarnie zamordować, ale tylko w filmie może sobie na to pozwolić. Żal nie wykorzystać okazji.
di Caprio z kolei po paśmie nieustających sukcesów zaczął się również bawić w produkcję i dostał po uszach. Jego całkiem dobry, ale może zbyt rewolucyjny "Robinhood początek" dostał takie baty od krytyków, że prawie nikt nie chciał go oglądać.
Wielkie gwiazdy, które chciały zająć miejsce starych wyg producenckich i zmienić świat na lepsze, oberwały po kieszeni i zobaczyły gdzie ich miejsce.
Mam więc dziwne wrażenie, że Leo i Brad grali samych siebie. Tak się robiło w konia naszą prl-owską cenzurę. Aluzje, puszczanie oczka i te sprawy. Tak bardzo uwierzyłem w swoją spiskową bajkę i nadmiar interpretacyjny, że pokochałem film Tarantino tak mocno, jak kocham ich wszystkich. Z całego serca. I jeszcze ten koniec lata. Niczym Śmierć w Wenecji ;)

QTJacques

Pierwszy raz przeczytałam od deski do deski recenzję :) Świetna!

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Recenzja i ocena filmu idealnie trafiona w punkt. Takie samo miałem odczucia, wychodząc z kina.

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Przy całej tej fajnej wypowiedzi dziwi mnie tylko, czemu nie wspomniałeś o pracy kamery w tym filmie. Na mnie to zrobiło ogromne wrażenie i nie wiem czemu, ale przyjemność oglądania tego filmu płynęła z tego jak dobrze jest to zrobione technicznie, już nawet nie wspomnę o poziomie aktorstwa w tej produkcji

Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem
ocenił(a) film na 2
QTJacques

A ja posłużę się cytatem z Sofronowa ,, mądremu wystarczą dwa słowa a głupiemu to i referatu mało. Moja recenzja filmu to - Mistrz Kiczu nie zawodzi i dalej prowadzi widzów w tylko sobie znane rejony różowo krwawej groteski. Chwała tym co lubują się w kiczu biada tym co uważają to za sztukę.

ocenił(a) film na 8
lis66

Był już tu wspomniany Schopenhauer, teraz Sofronow czekam na Paulo Coelho. Ja przepraszam wszystkich czytelników, że napisałem "długi" tekst. Obiecuję, że następnym razem napiszę o filmie, ze jest fajny albo nie fajny. Będę wtedy mądry :D

ocenił(a) film na 2
QTJacques

Po co tworzyć filozofię i głębie do kina które tego nie potrzebuje. To jest Tarantino. Facet przewidywalny do bólu w jego dziełach zawsze będzie to samo. Dialogi o niczym, zawsze ktoś ginie a później ucieka. To samo będzie w następnym filmie i w następnym. Taka jego uroda. Ta konwencja jest dobra na jeden dwa filmy i to mu się udało a teraz to jest męczenie buły. Idę z Tobą o zakład że w następnym filmie ktoś zginie będzie mnóstwo keczupu jakaś łapa odpadnie a zmasakrowana twarz odbije się w lustrze od blado trupiego światła lampy jarzeniowej a przy tym te odkrywcze dialogi powtarzane przez absolwentów gimnazjum. Dla mnie to mistrz kiczu który się bawi konwencją która była niesamowita w pierwszych jego filmach a teraz to opowiada tylko nieśmieszny kawał z którego wszyscy się śmieją przez grzeczność. Ja nie mam nic do Twojego teksu dla mnie jest on po prostu zbędny to tak jakbyś napisał referat z amatorskiego filmu ,,Wesele u Cioci Joli''.

ocenił(a) film na 2
QTJacques

Ten film to kupa kalu nic wiecej,
Film okropny, obrzydliwy nudny i stracilem 3 godziny. Ale banda "kinoznawcow" oczywiscie da 9 tak jak Rejs...masakra omijac szerokim lukiem a jezeli ogladac to za darmo na necie

ocenił(a) film na 8
Slawciooo1990

Szanowny Slawciooo1990 ja wiem, ze jesteś tylko internetowym trollem ale film "Rejs" jest przez wielu uznawany za arcydzieło polskiej kinematografii ponieważ pod płaszczykiem komedii o ludziach podczas rejsu ukazuje polskie realia w tamtym okresie oraz jest satyrą/aluzją do wydarzeń w czasach komunizmu. Niech mnie ktoś poprawi jeśli się mylę.

ocenił(a) film na 2
QTJacques

Ty najpierw wyedukuj sie politycznie a pozniej ogarnij kto i jakie zaslugi mial za Prl a potem dawaj ocene od siebie a nie jak banda baranow (oczywiscie wykwintnych znawcow sztuki i dobrego smaku) Ci wmawia.Wyrob sobie sam poglady a nie przejmuj je od ludzi ktorzy niby sa wyznacznikiem madrosci absolutnej. A TROLL TO CIE SYNKU ROBIL.
MOJE USZANOWANIE

QTJacques

Ze tez chcialo ci sie tyle pisac...nie kazdemu chce sie tyle czytac
Ale mi sie udalo dotrwac do konca ;)
Dobra robota

ocenił(a) film na 7
QTJacques

Dla jednych niedzielny widz, dla innych typowy pozer. Nie ma to jak połechtanie swojego ego kosztem innych i zabłyśnięcie tym w internecie. A jak Pana godność? Czy brak jaj do podpisania się pod artykułem swoim imieniem i nazwiskiem?

ocenił(a) film na 8
uki_k

Jakim artykułem? To zwykła wypowiedź. Poza tym nie jestem recenzentem czy coś, a z tego co widzę nikt swoich wypowiedzi tu nie sygnuje imieniem i nazwiskiem. Gdyby ktoś nazwał mnie np. przeciętnym/niedzielnym czytelnikiem to nie miałbym się na co obrażać bo faktycznie książki czytam od czasu do czasu i zwykle nie przywiązuje do nich większej wagi. I napiszę to jeszcze raz to, że nie podobał Ci się film nie oznacza, że jesteś przeciętnym widzem.

QTJacques

Ta recenzja zawiera pewnie więcej słów niż scenariusz do tego filmu. O ile taki w ogóle istnieje bo "Pewnego razu..." wygląda jak film bez scenariusza, bez historii, bez myśli przewodniej, jak chaotyczny zlepek scenek mających pokazać jak najwięcej samochodów, neonów, sklepów, knajp i kobiecych stóp, tak żeby widz bezmyślnie zanurzył się w ten świat Hollywood lat 60tych.
Film jest niesłychanie, przeraźliwie wręcz nudny, postacie są dramatycznie papierowe, ich problemy i dylematy kompletnie płaskie i ledwo zasygnalizowane widzowi. Jaką głębię pokazał Di Caprio? Co wiemy o jego postaci? Że jest aktorem z problemami, kryzysem itd. Litości, to już wszystko było, to jest zgrana płyta. Dopiero na koniec, gdzieś 20 min przed końcem, jak wraca z Włoch dowiadujemy się, że ma problemy finansowe i nie chce wracać do swojego Missouri czy czegoś tam. Pierwsza informacja o jego życiu osobistym - PO DWÓCH GODZINACH FILMU. O roli Brada Pitta wiemy jeszcze mniej, że jest "bohaterem wojennym" ktoś mówi gdzieś w tle, mimochodem, sam Brad Pitt w ogóle prawie nic nie mówi, tylko się głupkowato (żywcem wyjęte z tego filmu o szpiegach braci Cohen) szczerzy jak tylko on potrafi. Żeby chociaż jarał nonstop blanty to by było uzasadnione zachowanie. W jaki sposób mogę się zapoznawać i zżywać z bohaterami, którzy nic nie robią poza jazdą samochodem? Nie prowadzą prawie żadnych dialogów, to jest ekstremalnie drewniane.
Postać Ala Pacino? To on tam grał? Rety, ależ to było zbędne, kompletnie nieistotne sceny rozwleczone do granic absurdu, równie dobrze mogliby rozmawiać przez telefon albo Di Caprio mógłby dostać list. No ale wtedy nie można by się było upajać tłem.
Dłużyzny są wręcz nieznośne, ja rozumiem że Margot Robbie jest bardzo ładna ale 30 (!) minutowa scena jej spacerowania po ulicy, jazdy samochodem, kupowania książki, pójścia do kina, robienia zdjęć niczemu nie służy poza upychaniem jeszcze większej ilości samochodów, ciuchów i neonów w tle. To co dałoby się zamknąć w 5 minutach jej reakcji w kinie jest tutaj rozwleczone do granic wytrzymałości. Brakuje tylko, żeby po drodze kupowała jeszcze te papierosy w starym opakowaniu albo tankowała na stacji benzynowej z realistycznym cennikiem w tle.
Szczytem jest chyba retrospekcja w retrospekcji czyli Brad Pitt wchodzi na dach i wspomina jak go wywalono z planu a kiedy w tym wspomnieniu ktoś wspomina jak to miał zabić żonę to znów mamy retrospekcję. Nie ma to żadnego sensu, żadnego celu, niczego nie wnosi, trwa długo a dałoby się to zamknąć w 5 minutach.
Ktoś powiedział, że ten film to historia dwóch gwiazd - wschodzącej Sharon Tate i gasnącej Di Caprio (nawet nie pamiętam nazwiska bohatera). Tylko że tam nie ma żadnego dialogu, nic wspólnego. Di Caprio pracuje a Sharon Tate nic nie robi poza imprezowaniem i jeżdżeniem samochodem. To by miało sens gdyby pokazano chociażby jak radzą sobie z podobnymi problemami, jak reaguje na nie otoczenie. Brad Pitt zresztą też nie pracuje, poza sceną z Brucem Lee nie ma żadnej sceny z jego pracy, nie mam bladego pojęcia czym się ten człowiek zajmuje poza robótkami dla swojego kumpla, z czego chociażby kupuje psu żarcie. Di Caprio płaci mu pensję? Z filmu w końcu wynika, że tak, ale dowiadujemy się o tym znów PO DWÓCH GODZINACH FILMU. Przy czym następuje to w dość absurdalnym momencie bo Di Caprio wraca obłowiony z Włoch, po kilku sukcesach i oświadcza, że go jednak nie stać na dom i Pitta. A wcześniej z tych seriali było go stać?

Ten film to zabawa z widzem. Zabawa przypominająca zabawianie rozdrażnionego zwierzęcia uderzaniem kijem w klatkę. Tarantino i jego kumple są zadowoleni - przenieśli się w świat dzieciństwa, odtworzyli w najmniejszych detalach Hollywood 1969, pozwolili nam pojeździć starymi brykami z fajną muzyką w tle. Widz poza widoczkami i muzyką nie dostaje nic w zamian, nie ma fabuły, nie ma przekazu, nie ma interesujących postaci, nie ma zwrotów akcji.
Jedyna prawdziwie interesująca kwestia nie była związana z fabułą - po prostu każdego ciekawiło JAK TARANTINO POKAŻE MORDERSTWO SHARON TATE. Nie chodziło o to co się stanie w filmie, do czego dojdzie fabuła tylko jak ten konkretny reżyser z taką nie inną manierą i z takim a nie innym dorobkiem to pokaże na ekranie. To że zakończenie ciekawi nas nie z powodu fabuły z a powodu renomy reżysera nie świadczy dobrze o takim filmie.

4,5/10

ocenił(a) film na 8
Jegor

Zachęcasz mnie do dyskusji na temat filmu i do wymiany zdań czy po prostu podpinasz swoją wypowiedź pod najpopularniejszy temat na forum tak by nie zniknęła w jego odmętach?

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Poziom niektórych komentarzy pod wypowiedziami innych użytkowników na tym forum skłonił mnie do merytorycznego wzbogacenia swojego tekstu. Warto spojrzeć na pewne postacie/aktorów występujących w "Pewnego razu w Hollywood" względem wcześniejszych filmów Tarantino. Rick Dalton w którego wcielił się DiCaprio nie jest może tak blisko Calvina Candie z "Django" ale już postać Daltona z serialu "Lancer" czyli Caleb owszem. Scena w której DiCaprio trzyma Trudi jest bardzo zbliżona do tej z Django gdzie Candie trzymał Broomhilde. Sam kontekst obu sytuacji jest bardzo podobny. Już wcześniej wiele mówiło się na temat podobieństwa Cliff'a i Aldo Raine'a z "Bękartów wojny". Jak wiadomo w obie te postacie wcielił się Brad Pitt. Obie te postacie mają kilka podobnych cech. Zarówno Cliff i Aldo są stanowczy i słowni. Jeśli coś postanowią to wszelkimi sposobami dopinają swego. Jeśli Aldo powie, że oddział bękartów ma dostać się na premierę filmu to tak się stanie. Jeśli zaś Cliff powie, że mimo wszystko spotka się ze Spahn'em to tak własnie będzie. I choć Aldo ma pewnego rodzaju zapędy do niepohamowanego gadulstwa, a Cliff jest nieco bardziej milczący to gdy już coś powiedzą to wiadomo, że nie rzucają słów na wiatr. Bruce Dern, który wcielił się we wspomnianego Georgea Spahn'a choć jako drugi wybór Tarantino do tej roli to jednak jego kreacja od razu przywodzi na myśl postać Sanforda Smithersa z "Nienawistnej ósemki". Dern ma już u Tarantino chyba etat na granie zrzędliwych, złośliwych starców. Dalej mamy Kurta Russell'a który wcielił się w postać Randy'ego, szefa grupy kaskaderów. Russell w filmie "Death Proof" wcielił się w postać kaskadera Mike'a. Podobna sytuacja ma się z Zoe Bell, która w "Pewnego razu..." gra żonę Randy'ego, która współpracuje zawodowo z mężem. Zoe Bell grająca w "Death Proof" właściwie samą siebie również jest kaskaderką. W małej ale jakże przyjemniej roli pojawia się także Michael Madsen jako postać z serialu "Bounty Law". Tak jak w przypadku Dern'a i tu widz może mieć silne skojarzenia z odgrywaną przez Madsena postacią w "Nienawistnej ósemce". Tutaj jednak w grę w dużej mierze wchodzi charyzma Madsena z charakterystyczną chrypą. Ciekaw jestem jak by się prezentowała w tym kontekście postać Tima Roth'a, który ostatecznie wycięty z "Pewnego razu.." wcześniej zagrał w czterech produkcjach Quentina. Mniejsze postacie jak ta Omara Doom'a czy Craiga Stark'a są zbyt małe by brać je pod uwagę. I przy tym wszystkim żałuje, że sam Quentin nie wystąpił w "Pewnego razu..." jako narrator tak jak w "Nienawistnej ósemce".

ocenił(a) film na 8
QTJacques

Pewna poprawka co do kwestii Clinta Eastwooda a Ricka Daltona. Już wyjaśniałem dlaczego miałem takie skojarzenie ale faktycznie jest też inny pasujący aktor choć Dalton ma coś w sobie z wielu aktorów tamtych lat. Oczywiście pisząc swój esej w dniu premiery filmu do głowy jako pierwszy przyszedł mi Eastwood choć teraz może nawet bardziej pasuje tu Burt Reynolds, którego duch wyraźnie unosi się nad filmem. Pierwsze kwestia to występ w filmie Tarantino Reynoldsa, który zmarł przed rozpoczęciem zdjęć. Teraz w materiałach bonusowych znalazła się scena gdzie pewien aktor wciela się właśnie w Reynoldsa na potrzeby fikcyjnej reklamy. Sam Reynolds tak jak Eastwood grał w westernowym serialu jednak z tego co mi wiadomo nie był aż taką gwiazdą. Reynolds zagrał też u Corbucciego dokładnie tak jak Dalton. I to jest kwestia która najbardziej zbliża te dwie postacie. Reynolds zagrał tylko w jednym spaghetti westernie i nie wspominał tego najlepiej. Sam Tarantino nie raz choć nieco bardziej pośrednio wspominał Reynoldsa m.in. umieszczając w Bękartach wojny muzykę z filmu w który występował Reynolds.

ocenił(a) film na 9
QTJacques

Wow... Ująłeś to tak pięknie, że dostałem lekkich dreszczy, serio.

ocenił(a) film na 3
QTJacques

Największe g***o dla idi*tów. Nic nie było oparte na faktach, gdzie Tu niby sekta Mansona, gdzie on sam, gdzie napaść i morderstwo na Sharon Tate. Dwa skr*tyniali podstarzali aktorzy z kompleksem Bojacka i do tego zmyśleni. Zawierucha jako Polański zaledwie parę minut w filmie otrzymał. Co ta za shitmovie

ocenił(a) film na 9
QTJacques

Ja w wiekszosci przypadkow, sprawdzam oceny filmow osob ktore wstawiaja niskie noty i wtedy mam odniesienie, w jakich filmach gustuja.
Czesto zdarza sie tak, ze osoby te oceniaja komercyjne komedie na 10. Nie mowie, ze to jest zle, poprostu moze nie zaglebiaja sie w kino, tak jak MY. Mi rowniez na poczatku mojej drogi z kinem podobaly sie filmy komercyjne, ale gdy motyw (dobry bohater walczy z przeciwnosciami losu i wygrywa) zaczela sie powtarzac to czulem jakbym ogladal 10 razy ten sam film tylko pod innym tytulem.
Niektorzy niestety nie maja czasu na wiecej filmow, poprostu ta droge trzeba przejsc, zeby docenic inne kino.
Pozdrawiam goraco!

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones