Kirk Douglas tym razem nie tylko w roli głównej, ale również jako reżyser. Spodziewałem się po nim spodziewać westernu w klasycznym wydaniu, czyli takiego jaki uczynił go gwiazdą. Pomyliłem się...
W "Posse" dostosowuje się do chwalonej przeze mnie jakiś czas temu stylistyki lat 70tych. Opowieść jest więc prosta, ale daleka od schematów.
Wszystko rozpoczyna się jak rasowy film akcji, by w połowie zwolnić i zamienić się w potyczkę słowną. Douglas i Dern grają odwiecznych wrogów, toczących ze sobą pojedynek pełen nieczystych zagrań. Scenariusz z założenia miał postawić widza po stronie przestępcy. Nie udało się to do końca, bo ja kibicowałem raczej Howardowi Nightingale. Niby nieuczciwy polityk, niewiele myślący przed naciśnięciem spustu, ale postać konsekwentna i skuteczna w walce z bandytami. Trudno w tym wypadku uznać za wadę niepoprawnie zakodowaną sugestię. Obie postaci da się nienawidzić, lub darzyć sympatią. To dobrze że reżyserowi nie udało się przeważyć szali w żadną stronę.
Z całości najbardziej kontrowersyjne okazuje się być zakończenie. Jest absurdalne... Ale z drugiej strony- nigdy niczego podobnego w westernie nie spotkałem. Sami musicie to zobaczyć!
Mocne 6 się należy. Jako reżyser Kirk spisał się na medal. Niekoniecznie złoty, ale jednak ;)