To nie jest film dla wszystkich. To nie jest film o kosmitach czy siedmionogich kałamarnicach. To nie jest film o wojskowym starciu z przybyszami z kosmosu. Zwiastun jest wyjątkowo mylący, płytki i przedstawiający niewłaściwe akcenty. Przez ten zwiastun prawie nie poszedłem do kina, obawiając się amerykańskiej sieczki.
Nowy początek to film piękny, poruszający, genialnie zmontowany i nakręcony. Oszczędny w wyrazie. Film, który przytłacza i pod koniec wgniata w fotel niczym filmy Aronovskiego. To film z mocnym, filozoficznym przesłaniem. Film dla fanów twóczości Christophera Nolana.
Czym jest czas? czym jest nasze życie? kim jesteśmy?
reszta to jedynie otoczka
te
SPOILER
Mną ten film wstrząsnął... i nie ma w tym stwierdzeniu ani krzty przesady. Film dla mnie bardzo osobisty, tak jak piszesz filozoficzny, więc nie było mi też ciężko znaleźć tam powielenie swoich filozoficznych rozkmin a propos tego kim jestem, czym jest czas, jak funkcjonuję i komunikuję się w relacjach. Po za osobistym wątkiem znajduję tam też wątek społeczny. Świetnie w tym filmie zostało pokazane jak nam, tu na ziemi trudno być otwartym, ciekawym nowego czy nieznanego a jak łatwo uznać to za coś zagrażającego i wrogiego. Mam na myśli tu w zasadzie wszystko: obce kultury, cywilizacje, odmienne poglądy polityczne, inny światopogląd, orientacje seksualne, inny sposób doświadczania rzeczywistości, nawet rozumienia tego filmu (co widać na forach dyskusyjnych). Niemal automatycznie pojawia się narracja w stylu: czego oni od nas chcą, to nasz wróg, trzeba go zniszczyć. Myślę sobie, żetu rozchodzi się o coś zupełnie innego o pytanie i zaciekawienie dotyczące tego, których części ja w sobie nie akceptuję, nie toleruję i które części w sobie uważam za zagrażające: mojemu wizerunkowi, mojemu myśleniu o sobie samej, mojemu mniemaniu o sobie. Jak mało jest w nas wiedzy o nas samych, świadomości, że świat jakim go widzimy jest odzwierciedleniem naszego wewnętrznego świata.
A w kontekście głównej bohaterki myślę sobie jak osoba mająca z gruntu pozytywne i budujące nastawienie do obcych jest wśród ziemian samotna. Zastanawiam się na ile jej samotność nie otworzyła ją tak autentycznie na tych innych i dzięki temu została obdarowana darem (a może przekleństwem?) widzenia przyszłości, czymś co dla obcych jest naturalne. Jak jej nastawienie ją samą ubogaciło a jednocześnie bardziej osamotniło. Mam wrażenie, czytając opinie o filmie, że widz ma tendencje stanąć z boku i z dystansem obserwować czego doświadcza główna bohaterka, a co by się stało gdybyśmy spróbowali popatrzeć na świat jej oczami: pozytywnie spojrzeć na "inne", otworzyć się na to, spróbować się z tym skomunikować, porozumieć, podialogować? Ten film dla mnie niesie właśnie takie pytania. Paradoksalnie, myślę, że właśnie takie podejście do szeroko rozumianego życia ma swoje konsekwencje w postaci doświadczania większej samotności. Ona w pewnym momencie zostaje sama (no z Ianem) w tym pozytywnym nastawieniu do obcych, ale w ostateczności nawet i on ją opuszcza w życiu osobistym. Początek i koniec filmu spinają ten obraz w koło, domykają, wypełniają. Film zaczyna się od krótkiego przedstawienia życia dr Banks, które w zasadzie skupia się na pracy i samotnym mieszkaniu, a kończy się w zasadzie na tym samym, bo mąż ją opuścił, córka jej umarła, a ona napisała książkę. Tylko szkopuł w tym, że myślę, że obie te samotności są zupełnie innymi samotnościami. Dla mnie ta druga jest bardzo bogata, spełniona, pełna przeżytych doświadczeń. I znowu pojawia mi się pytanie: jakiej ja samotności w życiu doświadczam?
Wzięło mnie na wynurzenia :)
Film niesamowicie poruszający i mądry.
Pozdrawiam ciepło.