Zacofańcy przetłumaczli tytuł tak . że już wiadomo ze koń jest niedopokonania...szkoda
A ja tu dziękuję tłumaczom. Primo, imię "Seabiscuit" w Ameryce mówi mnóstwo, trochę jakby nazwać u nas film "Małysz" albo "Lato". Seabiscuit był chodzącą (na czterech nogach:) legendą, bożyszczem kochającej wyścigi Ameryki.
Był kryzys, konkretnie Wielki Kryzys, pojawił się koń-Kopciuszek, że tak powiem: we właściwym miejscy o właściwym czasie. Biscuit był fenomenem: niedostrzeżony wcześniej przez trenerów (ale przesadnie to zostało pokazane w filmie, tak swoją drogą). Silny swoją siłą, ale przede wszystkim sliny, bo znalazł się w rękach 3 właściwych ludzi.
A w Polsce co? Kto o nim słyszał, oprócz garstki odszczepieńców zainteresowanych wyścigami? Więc trzeba było nadać jakiś interesujący tytuł, który przyciągnie ludzi przed telewizory.
Secundo, film jest oparty na książce pod tym samym tytułem:) Więc logiczne się wydawało, żeby nazwać film tak samo. Notabene: o ile wersja polska ma faktycznie ten sam tytuł, o tyle amerykańska to po prostu "Seabiscuit" podczas gdy oryginalny tytuł brzmi "Sebiscuit. An American Legend". Czyli jeszcze bardziej patetycznie niż polska wersja.