PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=38608}
7,5 10 986
ocen
7,5 10 1 10986
6,3 3
oceny krytyków
Niepokonany Seabiscuit
powrót do forum filmu Niepokonany Seabiscuit

Ihahahahahaha...

ocenił(a) film na 4

Jak w Ameryce pojawi się prawdziwe arcydzieło zasługujące na wszelkie wyróżnienia, ale dość niszowe (metodą pierwszych skojarzeń – „Memento”, „Requiem dla snu”, „Magnolia”) to spycha się je na margines rzucając jakąś marną nominację, ale jak pojawia się nieźle zrealizowane, ale mdłe do bólu amerykańskie filmidło (tak, mam na myśli ten film) to wielka wytwórnia, w której powstał, lobuje na jego rzecz, tak że ten kończy z kilkoma nominacjami w najważniejszych kategoriach...

Chcecie po raz kolejny przekonać się, że Oscary (i nominacje do nich) to gó*no? Obejrzyjcie ten film !! O czym on? O dżokeju i jego szybkim koniu (bez brudnych skojarzeń proszę).

140 minut męki. Strata czasu, choć trudno odmówić mu ambicji.


Moja ocena - 5/10

Grifter

A tu się akurat nie zgodzę. Mimo że konie kompletnie mnie nie interesują, przyznaję, że w tym filmie pierwszy raz tak żywo (w duchu) kibicowałam pięknemu Seabiscuit'owi. Właśnie magia tego obrazu polega na tym, że nie jest wymyślnie złożony jak "Magnolia", przygnębiający jak "Requiem..." albo zawikłany (chociaż dobry xD) jak "Memento". Nie każdy ma ochotę na filmy o wydźwięku, bądź co bądź, pesymistycznym. A tu co? Radość życia!

ocenił(a) film na 4
No_5

„Mimo że konie kompletnie mnie nie interesują, przyznaję, że w tym filmie pierwszy raz tak żywo (w duchu) kibicowałam pięknemu Seabiscuit'owi.”

A kogo konie interesują (nie licząc szalonych nimfomanek)?
Dla przeciętnego polskiego widza raczej nie będzie to zajmujące, z racji tego, że nigdy nie doczekaliśmy się podobnej wyścigowej tradycji w naszym kraju..


„Właśnie magia tego obrazu polega na tym, (…)”

Magia to chyba za dużo powiedziane i przyznam, że klikając na 5 gwiazdek musiałem mieć wyjątkowo dobry humor, bo dziś film pewnie skończył by z trzema. Ale mniejsza o to. Ja rozumiem, że film jest odzwierciedleniem prawdziwej historii (w końcu Seabiscuit to konina autentyczna, która swego czasu, w dobie wielkiego amerykańskiego kryzysu sporo namieszała), co nie zmienia faktu, że została zrealizowana w sposób do bólu stereotypowy.
Bardziej tandetnie się chyba już nie dało. A szczytem była chyba scena, w której główny bohater staje przed wyborem – pojechać w wyścigu, czy nie. Co z tego, że może pogruchotać sobie wszystkie kości i już nigdy w życiu nie chodzić. Co tam. Ja wolę dosiąść konika i spełnić swój american dream.
Przez podobne żenady ten film się pogrążył w moich oczach…


„A tu co? Radość życia!”

Radość? Pewnie tak. Koń by się uśmiał. Choć oglądając ten film miałem wrażenie, że dostałem raczej suchy chleb. Nie dla konia. Dla widza…

ocenił(a) film na 7
Grifter

"Dla przeciętnego polskiego widza raczej nie będzie to zajmujące, z racji tego, że nigdy nie doczekaliśmy się podobnej wyścigowej tradycji w naszym kraju."

Ale ten film nie jest dla Polaków, tylko dla ludzi, którym się spodoba:) Na całym świecie. Dla ludzi posiadających określony rodzaj wrażliwości.

"Ja rozumiem, że film jest odzwierciedleniem prawdziwej historii (w końcu Seabiscuit to konina autentyczna, która swego czasu, w dobie wielkiego amerykańskiego kryzysu sporo namieszała), co nie zmienia faktu, że została zrealizowana w sposób do bólu stereotypowy."

To akurat prawda. Trudno znaleźć historię, która bardziej nadawałby się na film niż historia Seabiscuita, ale film sporo by zyskał, gdyby twórcy trzymali się faktów. Naprawdę sporo:) Na przykład brak żenujących wstawek w postaci dżokejów urządzających pogawędki podczas wyścigu. Ostatnie Santa Anita Handicap też wyglądało kompletnie inaczej. Za bardzo hollywoodzko się momentami robiło.

"Bardziej tandetnie się chyba już nie dało. A szczytem była chyba scena, w której główny bohater staje przed wyborem – pojechać w wyścigu, czy nie. Co z tego, że może pogruchotać sobie wszystkie kości i już nigdy w życiu nie chodzić. Co tam. Ja wolę dosiąść konika i spełnić swój american dream."

Akurat to, co zrobił Pollard było dość "lajtowe" i "rozsądne" (w porównaniu do wyczynów innych dżokejów). Na przykład Steve Donoghue jechał w wyścigu raz ze skręconym nadgarstkiem, innym razem z nogą w gipsie, a jeszcze innym: z rozległymi obrażeniami wewnętrzynymi. Inny dżokej, Johny Longden, wygrał kiedyś, chociaż miał połamane kości palców i stopy. To bardzo specyficzny sport, a wtedy panowała tam bezwzględna zasada: nie jeździsz - nie istniejesz. Zresztą, pozostawało jeszcze uzależnienie od wyścigów, od adrenaliny.

Ogólnie film oceniam na plus, chociaż mógł być lepszy:D

"O czym on? O dżokeju i jego szybkim koniu"

Nie. O Seabiscuicie. Legendzie Ameryki.

ocenił(a) film na 4
littlelotte52996

"Dla ludzi posiadających określony rodzaj wrażliwości."

Z pierwszym zdaniem się zgodzę, ale z tą "wrażliwością" to bym wziął na wstrzymanie. Określony rodzaj? Znaczy jak lubię konie to popłaczę się z zachwytu na tym filmie? Koń by się uśmiał. Ewentualnie poprosił o suchy chleb…

„Akurat to, co zrobił Pollard było dość "lajtowe" i "rozsądne" „

Nigdy nie interesowałem się tym sportem, więc owe fakty były dla mnie fajnymi ciekawostkami. Dzięki za nie bardzo. Co nie znaczy, że spojrzę na ten film przychylniejszym okiem.

Przy okazji wrzucę stary, suchy dowcip, może nawet z czasów Legendy Ameryki.

Trener rozmawia z dżokejem
- Przecież na ostatniej prostej mogłeś szybciej pobiec.
- Mogłem, ale szkoda mi było konia zostawić.

Trzymaj się ciepło !!

ocenił(a) film na 7
Grifter

"Znaczy jak lubię konie to popłaczę się z zachwytu na tym filmie? Koń by się uśmiał. Ewentualnie poprosił o suchy chleb…"

Nie, nie nie. Chodziło mi o to, że są ludzie, którzy lubią strzelanki. Są tacy, którzy masowo oglądają kreskówki Disneya. Są też tacy, którzy uwielbiają krwawe horrory. A są tacy, którzy lubią łzawe kino familijne w rodzaju "Seabiscuita".

"Co nie znaczy, że spojrzę na ten film przychylniejszym okiem."

Wbrew pozorom, ja też nie patrzę na film specjalnie przychylnym okiem. Faktograficznie: to jest farsa. Co jak co, ale los Beascuita jest już wystarczająco hollywoodzki sam w sobie,a ten film jeszcze "dorabia" mu "dramaturgii". Piszę w cudzysłowie, bo sceny dorobione są częstokroć żałosne i żenujące - choćby melodramatyczna scena wyścigu pod koniec.

I. Czemu melodramatyczna? Bo wygląda tak: konik gdzieś z tyłu stawki, nagle przyspiesza i rozwala wszystkich. Oglądając to ostatnio, miałam wrażenie, że reżyser w życiu nie widział wyścigów.

Primo, w filmie konie biegną prawie przez całą szerokość toru. To kompletna bzdura, zważywszy na to, że każdy dżokej chce być jak najbliżej bandy (najkrótsza droga). Podczas "Santa Anita Handicap" w 1940 wyglądało to tak, że 4 czy 5 koni było na prowadzeniu (Whichcee, Wedding Call, Seabiscuit, Kayak i jeśli się nie mylę to Specify, ale głowy co do tego ostatniego nie dam), a za nimi reszta stawki. Czyli Beascuit nawet przez moment nie był z tyłu. Cały czas był w czołówce, a nie mógł się wydostać z prostej przyczyny: wyścigi konne to nie maraton charytatywny. Konie to wielkie zwierzęta, a jak 5 ściśnie się przy bandzie, to nie ma rady: jest ciasno. Seabiscuit był zaklinowany między Wedding Call a Whichcee. Pollard sporo ryzykował decydując się wcisnąć między nie (choćby zdrowie chorej nogi). Faktycznie, na końcu wyskoczył do przodu, ale bynajmniej nie z ogona (Seabiscuit znany był z tego, że lubił droczyć się z przeciwnikami, jak i z tego, że zazwyczaj "nadrabiał" na ostatniej prostej).
Secundo, największą żenadą tego fragmentu filmu jest rozmowa między Woolfem a Pollardem. I to żenada podwójna, bo raz: w czasie wyścigu, szczególnie takiego, jak Santa Anita Handicap (nie wiem, czy w filmie było wspomniane, ale w tym czasie to był wyścig o największą nagrodę: 100 000 dolarów) nie da się wymienić między sobą więcej niż urywane komunikaty typu "Co ty wyprawiasz" albo "Do zobaczenia, Charley" (słynne zdanie Woolfa, wyprzedzającego Charleya Kurtsingera podczas pojedynku między War Admiralem a Seabiscuitem). Dwa: akurat przed tą gonitwą przyjaźń między Georgem Woolfem a Redem Pollardem została zerwana (niestety życie nie jest tak kolorowe jak film). To znaczy, wszystko wróciło do normy po wyścigu, ale w czasie wyścigu to oni byli kompletnie pokłóceni i śmiertelnie obrażeni. Poszło o Biscuita: Howard nie zdecydował jeszcze, kto na nim pojedzie (obawiał się o zdrowie Reda).
Tertio: to chyba jedyne wyścigi, na których komentator odzywa się raz na 30 sekund. Nie wiem, czy pan reżyser zdaje sobie z tego sprawę, ale to czas, kiedy nie było telewizorów i komentator musiał przekazać WSZYSTKO, co działo się na torze. A oni naprawdę byli czasem niesamowici. A McCarthy, który komentował m.in. pojedynek Biscuita i War Admirala, oddał atmosferę lepiej niż cały ten film:)

II. Gonitwa - pojedynek między War Admiralem a Seabiscuitem.
Start to kompletna farsa. Koń taki jak War Admiral nie był w stanie ustać na starcie. Ta bestia była synem Man'O'Wara, konia, który w czasie swojej całej kariery przegrał tylko raz. Słownie RAZ (paradoksalnie z koniem o imieniu Upset - tak w świecie wyścigów określa się porażkę:). Btw, Man o'War był też ojcem Hard Tacka (konia mordercy:D, a to naprawdę delikatna przesada), który był ojcem Seabiscuita. Czyli War Admiral był "wujkiem" Beascuita:)
No ale zaczęłam o starcie. Otóż na filmie jest tak, że grzeczne koniki podchodzą do startu, ale ze dwa razy dżokejom widocznie nie spodobało się, od której nogi zaczęli, więc ruszyli jeszcze raz:D A za chyba trzecim razem już grzecznie zatrzymują się przy lince i na dźwięk dzwonka zaczynają biec. Debilizm. War Admiral by tak nie wytrzymał. 1 listopada 1938 roku konie wystartowały metodą "kółko i klepnięcie", znaczy miały wystartować, bo nawet to nie uspokoiło Admirała:) Więc Woolf zaproponował, żeby ruszyli razem, a kiedy będą iść równo, Cassidy naciśnie dzwonek. Więc ruszyły razem, a na dźwięk dzwonka, jednocześnie się ODWRÓCILI i wystartowali praktycznie w tej samej chwili.
Druga sprawa: ktoś tu chyba napisał, że jest przesadzona ta cała histeria przed pojedynkiem. Ona nie jest przesadzona, ona nawet w połowie nie jest ukazana tak, jak było naprawdę. To była zbiorowa histeria, dosłownie i w przenośni. Nawet prezydentowi się udzieliła. A wszystko dla tych 2 minut:D
A, i pierwszy raz w życiu widziałam, żeby postać autentyczna była przystojniejsza, niż aktor, któy ją grał.

III. Święta Perpetua na 4 nogach, czyli Seabiscuit.
Matko jedyna, to naprawdę było żałosne. Seabiscuit był, co prawda, koniem niezauważonym i przemęczonym, ale nie służył jako koń treningowy, żeby inne konie biegały lepiej. Jeżeli nawet (a są to pogłoski o naprawdę wątpliwej jakości), to tylko jednego konia: Granville, któy był typowany na zwycięzcę Trzech Koron (których ostatecznie nie wygrał). Ale jak mówiłam: to wątpliwe. Granville miał już swojego partnera do wyścigów, poza tym pochodził z innej stajni.
"Słoneczny" Jim Fitzimmons, pierwszy trener Seabiscuita, bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z szybkości konika, ale nie był w stanie pokonać jego uporu i lenistwa. Koń był przemęczony (w szczytowych okresach startował nawet co 3 dni), ale nie był tak znękany, jak to pokazuje film. A startował tak często, bo "Słoneczny" Jim chciał go sprzedać. Na filmie tego nie widać, ale Seabiscuit faktycznie był mały, miał krzywe nogi i ogólnie nie prezentował się nadzwyczaj atrakcyjnie:)

Czy były lepsze konie? Oczywiście; choćby Man o'War, prawdopodobnie najbardziej niesamowity koń wyścigowy, jaki istniał (potrafił wygrywać o 100 długości!). Ale Biscuit to legenda, symbol nadziei w czasach Wielkiego Kryzysu. I tego ten film za cholerę nie pokazuje. Tymczasem robi z historii Seabiscuita tępawą historyjkę familijną dla młodzieży. Lubię ten film w sposób w jaki, powiedzmy, lubię, "Iluzjonistę" albo "Annie": przyjemny film na niedzielne popołudnie. A materiał jest zdecydowanie na coś lepszego.

Ale się rozpisałam. No, teraz możesz szpanować, czemu nie lubisz tego filmu :D:D:D

ocenił(a) film na 7
littlelotte52996

"A, i pierwszy raz w życiu widziałam, żeby postać autentyczna była przystojniejsza, niż aktor, któy ją grał."

Chodziło mi oczywiście o Gary'ego Stevensa, który grał Człowieka Lodu (pseudonim George'a Woolfa, który podobno nigdy się nie denerwował).

Gary:
http://www.garystevens.com/images/GaryStevens_dk1890.jpg

i George:
http://i358.photobucket.com/albums/oo23/Elsleuth/7786377_108290821026.jpg

Btw, pseudonim Johny'ego Pollarda brzmiał "Puma":D

ocenił(a) film na 4
littlelotte52996

Chyba trafiłem na Twego konika :) W każdym razie dzięki za wykład, przeczytałem go uważnie od początku do końca. Nigdy nie interesował mnie ten sport, ani jego historia, więc wiedzy odpowiedniej nie posiadam i wymądrzać się tu nie zamierzam. Wybacz więc, że nie ustosunkuję się szerzej to tego co napisałaś. Także w kontekście samego filmu do którego wracać nie zamierzam (okres czasu swoje zrobił). Ale za opinię szczerze dziękuję, wyłoniła mi się z niej rzecz o wiele bardziej pasjonująca od tego co zaprezentował film.

Dzięki jeszcze raz za opinię. Za takie zaangażowanie upomnij się o jakieś piwo. Wiszę jedno :) Trzymaj się

ocenił(a) film na 8
Grifter

ssij konie kopyto

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones