PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=874065}

Najgorszy człowiek na świecie

Verdens verste menneske
7,3 38 367
ocen
7,3 10 1 38367
7,8 46
ocen krytyków
Najgorszy człowiek na świecie
powrót do forum filmu Najgorszy człowiek na świecie

Czy Julia zasługuje na tytuł najgorszego człowieka na świecie? Ciężko powiedzieć, w obecnych czasach większość społeczeństwa tak funkcjonuje. Julia poszukuje swojej drogi, próbuje dogonić swoje szczęście... ale przez cały film nie pojawia się w jej głowie, ani przez sekundę myśl: czy ja komuś daję szczęście? Co takiego robię, żeby być potrzebna społeczeństwu? Podejmując kolejne decyzje o zmianie sposobu edukacji/zajęcia nie martwi się np jak to znosi wspierająca ją mama. Nie martwi się o emocje mężczyzn, których lekką ręką odprawia ze swojego życia. Nawet w obliczu śmierci przyjaciela odwiedza go w zasadzie tylko dlatego, że chce upewnić się do co przyszłości swojego macierzyństwa (jest coś okrutnego w tej scenie.. ). Chodzący egoizm.. no ale taki jest obecny znak naszych czasów? Prawda? Ludzie nawet nie próbują mówić o małżeństwie.. same luźne związki.. zero zobowiązań... przerażające.

ocenił(a) film na 3
kaga4

Co jest egoistycznego w relacjach bez zobowiązań?

ocenił(a) film na 8
izaban

Odpowiedź zawarta w pytaniu ;-). Na tym polega egoizm, że nie troszczymy się o nasze zobowiązania wobec innych. Na tym polega wchodzenie w relację, że stajemy się do pewnego stopnia odpowiedzialni za drugą osobę. Trochę jak z liskiem w "Małym Księciu" ;-)

ocenił(a) film na 3
kaga4

Ciekawe, bo czytając tę infantylną wypowiedź od razu pomyślałam o kimś, kto zatrzymał się na Małym Księciu.
Nie można troszczyć się o zobowiązania, których nie ma. Partner nie jest naszym dzieckiem, żebyśmy odczuwali odpowiedzialność, chyba że ktoś ma taki układ. Nie ma też żadnego obowiązku robić czegokolwiek dla społeczeństwa.

ocenił(a) film na 8
izaban

Obowiązku nie ma, oczywiście :-) można przejść przez życie troszcząc się wyłącznie o siebie.. "Mały Książe" nie jest literaturą infantylną. Proszę sobie wyobrazić, że na samym Google Scholar wyświetla się ponad 60 opracowań naukowych tej pozycji :-) także przez wielu dorosłych ta książka traktowana jest poważnie, dlatego należy do klasyki literatury światowej. Natomiast egoizm jest infantylny ;-), pamiętajmy, że jest fizologicznym etapem rozwoju emocjonalnego małego dziecka ;-), aby dojrzeć zazwyczaj trzeba poznać normy społeczne rządzące światem i nabyć umiejętności współdziałania z innymi...

ocenił(a) film na 8
kaga4

Wydaje się jednak, że troska o drugiego człowieka (szczególnie bliskiego nam) jest ważna i potrzebna. Po pierwsze w szerszej perspektywie czysto egoistyczne funkcjonowanie szybko prowadzi do wewnętrznej pustki i dużego niepokoju egzystencjonalnego (na to też są liczne przykłady w literaturze i filmie ;-)). Umiejętność czerpania radości z bycia dla innych jest dla niektórych bardzo trudna. Proszę też zwrócić uwagę: egoizm popiera tylko silne jednostki (silne fizycznie, psychicznie, emocjonalnie, ekonomicznie). Świat mocno oparty na egoizmie sprawdza się o ile jesteśmy po właściwej stronie barykady ;-) a co jeśli nas dopadnie jakaś słabość, kto nam wtedy pomoże? Jeśli wszyscy pozostaną egoistami? jeśli nie będą mieli z nas korzyści? Czy wtedy nie zatęsknimy jednak za wsparciem społecznym? Z kimś na prawdę nam bliskim, kto będzie w stanie wyjść poza swój egoizm, żeby dać nam trochę siebie?

ocenił(a) film na 3
kaga4

Nie napisałam, że to książka jest infantylna. Nie pisałam też nic o egoizmie wobec bliskich. Te odpowiedzi się w ogóle nie odnoszą do tego, co napisałam, tylko są odpowiedzią na to, co chciałaś, żeby ktoś napisał, abyś mogła opisać swoje przemyślenia na temat wzbudzający u ciebie emocje.

W związku bez zobowiązań z definicji nie może być czegoś takiego jak egoizm. Tyle.
A nasz ewentualny altruizm nie zwróci się wtedy, kiedy staniemy się słabsi i będziemy go potrzebować od innych. To tak nie działa. Zresztą działania oparte na „empatii” z myślą, że dobro kiedyś do nas wróci są pięknym przykładem egoizmu.

ocenił(a) film na 6
izaban

Dziwne stawianie sprawy. Mam wrażenie, że tkwimy względem siebie na antypodach, jesli chodzi o antropologię czy aksjologię.

"od razu pomyślałam o kimś, kto zatrzymał się na Małym Księciu"

Ilekroć ktoś w moim życiu odwoływał się do Małego Księcia, nieomal zawsze był ode mnie o wiele starszy. Mnie wprawdzie ta książka zupełnie nie przypadła do gustu, ale przykład z liskiem uważam za bardzo wartościowy. Nie widzę sensu ujmowania takich lektur na zasadzie "zatrzymać się na", bo to dzieło stricte familijne, wielopokoleniowe.

"Partner nie jest naszym dzieckiem, żebyśmy odczuwali odpowiedzialność, chyba że ktoś ma taki układ."

No właśnie w tym rzecz, że jeśli ktoś wchodzi w zażyłą relację, bierze na siebie zobowiązanie zarówno za nią jak i w jakiejś mierze za tę drugą osobę. Dziecko bynajmniej nie jest jedynym podmiotem naszej potencjalnej odpowiedzialności.

"Nie można troszczyć się o zobowiązania, których nie ma. (...) Nie ma też żadnego obowiązku robić czegokolwiek dla społeczeństwa."

No i w tych sformułowaniach przejawia się różnica, o której wspomniałem na wstępie. Moim zdaniem istnieje taki obowiązek. Przejawia się oczywiście nie tylko w formie skodyfikowanej (np. powinność udzielenia pomocy), ale w całej masie zwyczajowo uwarunkowanych zobowiązań. Obojętnie gdzie szukalibyśmy źródeł takiego stanu rzeczy, większość ludzi na szczęście ma tę świadomość i to nawet jeśli nie ustąpi miejsca staruszce i święcie wierzy, że do wszystkiego w życiu doszedł sam.

Nawet tak zwana relacja bez zobowiązań, pociąga za sobą oczywiście całą masę zobowiązań. Począwszy od najbanalniejszych, typu stawiennictwo na umówionym spotkaniu albo, nierzadko, potrzeba bycia poinformowanym o woli zakończenia takiej relacji.

Ale kluczową sprawą jest to, że zobowiązania w relacjach wynikają moim zdaniem z samej natury człowieka. Nie trzeba być wielkim znawcą stosunków romantycznych, by mieć świadomość, że niejednokrotnie w układzie "bez zobowiązań" jedna ze stron czuje się z różnych względów skrzywdzona, źle potraktowana czy po prostu zawiedziona, co świadczy właśnie o tym, że nawet po obopólnym podjęciu ustaleń co do braku zobowiązań, w istocie w każdej znajomości jakieś oczekiwania co do zobowiązań pozostają w mocy.

Gdy dwoje ludzi pozostaje na podobnym etapie życia, niejednokrotnie oczywiście taka niezobowiązująca relacja jawi im się jako optymalne rozwiązanie i dostarcza obojgu wiele radości. Kłopot w tym, że zazwyczaj rzutuje znacząco na oboje partnerów i ich wizję rzeczywistości. Chociażby w taki sposób, że kiedy po latach takich znajomości ktoś czuje wzmożoną potrzebę związania się z kimś na stałe i założenia rodziny, niejako z automatu przenosi w sobie nawyki i wzorce myślenia ukształtowane wcześniej. Komuś takiemu trudniej zatem w pełni otworzyć się na nowego partnera, obnażyć swoje słabości i dbać o związek z myślą, że będzie on trwał aż do grobowej deski. Trudniej zdobyć się na kompromisy i na budowanie obszaru wspólnotowości z przekonaniem, że idzie za tym określony koszt i wyrzeczenia. Łatwiej z kolei o wzbudzenie w sobie dyskomfortu przy byle kłopocie i myśli o tym, że partner nie patrzy na nas tak jak kiedyś. Łatwiej też o budowanie przeświadczenia, że jednak w obecnym związku "coś jest nie tak", bo przecież w naturalny sposób przywołujemy sobie wspomnienia o innych, którzy w określonych sytuacjach budzili w nas znacznie lepsze odczucia niż obecny partner.

Przekonanie o "braku zobowiązań" jako czymś w rodzaju "stanu bazowego" wymaga od nas wspięcia się na absolutne wyżyny altruizmu zawsze wtedy, kiedy mamy świadomość, że partner nie jest obecnie w swojej najlepszej kondycji i wymaga wsparcia czy nakładów naszych wysiłków. Rozsądnym i racjonalnym wyjściem zdaje się przecież zakończenie takiej relacji. A takie rozumowanie przyprawia z kolei o nieuchronne kryzysy emocjonalne i napięcia. Bo przecież nie zakładamy wtedy bezwarunkowego wsparcia osoby, z którą trwamy w związku. W gorszych chwilach uświadamiamy sobie raczej narastającą skalę naszych mankamentów i niepowodzeń, mając świadomość, że racjonalną reakcją drugiej strony nie jest przecież wspieranie nas i poświęcanie się, a wymiksowanie się z coraz bardziej niesatysfakcjonującego związku.

Mam wrażenie, że w jakimś zakresie w taki właśnie sposób funkcjonuje nasza główna bohaterka. Jest skupiona głównie na sobie i wciąż łaknąca nowych miłych doznań i doświadczeń. Obu partnerów traktuje dobrze dopóty, dopóki są oni dla niej źródłem atrakcji. Kiedy przestają, zaczyna postępować w sposób, któremu nie można odmówić racjonalności. Ciężko jej przy tym zarzucić cynizm i wyrachowanie, bowiem kieruje się przede wszystkim własnymi spontanicznymi odczuciami. Problem w tym, że istnieje spora różnica między rezygnacją ze studiów medycznych czy psychologicznych, gdy przestają nas bawić, a wdawaniem się w romantyczne relacje z nowymi partnerami i sięganie po nich ku zaspokojeniu wyłącznie własnych oczekiwań.

Wybitność tego filmu polega moim zdaniem właśnie na tym, że ukazuje nam główną bohaterkę w sposób lekki, zabawny, ujmujący. Na jej twarzy często rysuje się beztroski, z lekka zalotny, dziewczęcy uśmiech. Jej poczynania przypominają raczej zachowania młodego pieska, który chce się bawić, niźli wyrachowaną femme fatale, eksploatującą emocjonalnie napotkanych mężczyzn. Świat widzimy głównie z jej perspektywy i w jakiejś mierze możemy czuć i rozumieć jej motywy i lęki oraz współradować się chwilami, w których przeżywa stany beztroskiej radości. A jednak z biegiem wydarzeń, widz konfrontowany jest z myślą, że to ona, a nie jej partner, może być, może nie tytułowym "najgorszym", ale jednak człowiekiem, który krzywdzi innych. Twórcy jednakże utrudniają nam surową ocenę bohaterki, pokazując, że cały czas postępuje ona szczerze, w zgodzie z własnymi uczuciami.

Ciekawe są dla mnie przeto ostatnie elementy filmu. Mam wrażenie, że na jej twarzy nie jest już obecna tęsknota za nowymi doświadczeniami i doznaniami. Wydaje się skupiona na bieżących zadaniach zawodowych. Nie umiem odgadnąć czy świadomość, że jeden z jej partnerów zakończył przedwcześnie życie, drugi założył szczęśliwą rodzinę, zaś ona pozostaje samotna, ma jakiś kluczowy wpływ na jej bieżący stan czy nieszczególnie. Nie wiem czy czuje się szczęśliwa i zadowolona z obecnego stanu rzeczy czy może jakoś wygasła w niej radość życia i skupia się głównie na aktywności zawodowej.

Narracja o losach pań w poprzednich pokoleniach we wspaniały sposób sytuuje w pewnej przestrzeni wyzwania, z jakimi borykają się młodzi ludzie we współczesnych, zasobnych społeczeństwach Zachodu. Wiele współczesnych kobiet po trzydziestce nie ma jeszcze sprecyzowanego wyobrażenia na temat tego czym chciałyby się w życiu zajmować i wciąż czują się skore do eksperymentowania, testowania, konsumowania i przeżywania, podczas gdy ich przodkinie sprzed dekad żyły w tym wieku w świecie zdeterminowanym przez kulturę i ich własne wybory, wychowując już kilku- czy nawet nastoletnie dzieci, a ich przestrzeń wyboru była ograniczona do minimum. Dziś ich rówieśniczki jawią się jako niegotowe na dużo bardziej banalne wybory, a branie na siebie jakiejkolwiek odpowiedzialności za innych odsuwają od siebie jak najdalej.

ocenił(a) film na 3
_Struna_

Tylko wrażenie? Musisz naprawdę nie rozumieć, co piszę i piszesz. W dodatku napisałeś to tak, jakbyś się w ogóle nie spotykał z przeciwnym stanowiskiem i uważał jego istnienie za coś nieprawidłowego, niewłaściwego, złego.

Skoro rozumiesz zatrzymanie się na jakimś etapie jako nawiązywanie do czyjegoś wieku, to najlepiej pokazuje to twój brak rozumienia tekstu czytanego i tak oczywistych faktów, jak to, że z wiekiem wcale nie musimy stawać się bardziej dojrzali. Jedyne, co jest pewne, to że jesteśmy starsi. Nawiązywanie do Małego Księcia przez starsze pokolenia nie wynika z tego, że ta książka jest taka wartościowa, tylko z tego, że też się na tym etapie zatrzymali i nigdy nie spojrzeli dalej. To dzieło przekazuje takie „wartości”, jakie im wpojono i które nam wpajają, nic dziwnego zatem, że są zafascynowani czymś, co utwierdza ich w już utwierdzonych przekonaniach. Naturalna ludzka reakcja.

„No właśnie w tym rzecz, że jeśli ktoś wchodzi w zażyłą relację, bierze na siebie zobowiązanie zarówno za nią jak i w jakiejś mierze za tę drugą osobę. Dziecko bynajmniej nie jest jedynym podmiotem naszej potencjalnej odpowiedzialności.” – A co to za ton wyroczni? Tak masz w swoim związku, jak sobie wybrałeś i mam nadzieję uzgodniłeś, ale to nie jest jakaś uniwersalna zasada. Dla mnie z miłością wyklucza się całkowicie.

„Moim zdaniem istnieje taki obowiązek.” – W takim razie jakie są konsekwencje niespełnienia go? Błagam, coś innego niż karma. Wystarczy już tych bezrefleksyjnie powtarzanych frazesów.

„Nawet tak zwana relacja bez zobowiązań, pociąga za sobą oczywiście całą masę zobowiązań. Począwszy od najbanalniejszych, typu stawiennictwo na umówionym spotkaniu albo, nierzadko, potrzeba bycia poinformowanym o woli zakończenia takiej relacji.” – nom, tylko że autorka oryginalnego komentarza wyraźnie twierdzi, że egoizm kryje się już w samym założeniu tej relacji. To, co opisałeś może wystąpić w każdej.

„Ale kluczową sprawą jest to, że zobowiązania w relacjach wynikają moim zdaniem z samej natury człowieka. Nie trzeba być wielkim znawcą stosunków romantycznych, by mieć świadomość, że niejednokrotnie w układzie "bez zobowiązań" jedna ze stron czuje się z różnych względów skrzywdzona, źle potraktowana czy po prostu zawiedziona, co świadczy właśnie o tym, że nawet po obopólnym podjęciu ustaleń co do braku zobowiązań, w istocie w każdej znajomości jakieś oczekiwania co do zobowiązań pozostają w mocy.” – I czym się ta moc objawia? Co z niej wynika? Oczekiwania sobie można mieć, np. co do podwyżki w pracy, ale jeśli podpisałeś umowę na taką stawkę, to taką otrzymujesz. Identycznie jest ze zgodą na związek bez zobowiązań. Dorosłość wymaga umiejętności podejmowania decyzji.

„Gdy dwoje ludzi pozostaje na podobnym etapie życia, niejednokrotnie oczywiście taka niezobowiązująca relacja jawi im się jako optymalne rozwiązanie i dostarcza obojgu wiele radości. Kłopot w tym, że zazwyczaj rzutuje znacząco na oboje partnerów i ich wizję rzeczywistości. Chociażby w taki sposób, że kiedy po latach takich znajomości ktoś czuje wzmożoną potrzebę związania się z kimś na stałe i założenia rodziny, niejako z automatu przenosi w sobie nawyki i wzorce myślenia ukształtowane wcześniej. Komuś takiemu trudniej zatem w pełni otworzyć się na nowego partnera, obnażyć swoje słabości i dbać o związek z myślą, że będzie on trwał aż do grobowej deski. Trudniej zdobyć się na kompromisy i na budowanie obszaru wspólnotowości z przekonaniem, że idzie za tym określony koszt i wyrzeczenia. Łatwiej z kolei o wzbudzenie w sobie dyskomfortu przy byle kłopocie i myśli o tym, że partner nie patrzy na nas tak jak kiedyś. Łatwiej też o budowanie przeświadczenia, że jednak w obecnym związku "coś jest nie tak", bo przecież w naturalny sposób przywołujemy sobie wspomnienia o innych, którzy w określonych sytuacjach budzili w nas znacznie lepsze odczucia niż obecny partner.” – Brzmi jak bardzo zdrowe podejście i powód do rozstania. Gdzie problem?

„Przekonanie o "braku zobowiązań" jako czymś w rodzaju "stanu bazowego" wymaga od nas wspięcia się na absolutne wyżyny altruizmu zawsze wtedy, kiedy mamy świadomość, że partner nie jest obecnie w swojej najlepszej kondycji i wymaga wsparcia czy nakładów naszych wysiłków.” – Wut? Chyba w związku ze zobowiązaniami tak jest.

„Rozsądnym i racjonalnym wyjściem zdaje się przecież zakończenie takiej relacji. A takie rozumowanie przyprawia z kolei o nieuchronne kryzysy emocjonalne i napięcia. Bo przecież nie zakładamy wtedy bezwarunkowego wsparcia osoby, z którą trwamy w związku. W gorszych chwilach uświadamiamy sobie raczej narastającą skalę naszych mankamentów i niepowodzeń, mając świadomość, że racjonalną reakcją drugiej strony nie jest przecież wspieranie nas i poświęcanie się, a wymiksowanie się z coraz bardziej niesatysfakcjonującego związku.” – Gdzie wady?

„Mam wrażenie, że w jakimś zakresie w taki właśnie sposób funkcjonuje nasza główna bohaterka. Jest skupiona głównie na sobie i wciąż łaknąca nowych miłych doznań i doświadczeń. Obu partnerów traktuje dobrze dopóty, dopóki są oni dla niej źródłem atrakcji. Kiedy przestają, zaczyna postępować w sposób, któremu nie można odmówić racjonalności. Ciężko jej przy tym zarzucić cynizm i wyrachowanie, bowiem kieruje się przede wszystkim własnymi spontanicznymi odczuciami. Problem w tym, że istnieje spora różnica między rezygnacją ze studiów medycznych czy psychologicznych, gdy przestają nas bawić, a wdawaniem się w romantyczne relacje z nowymi partnerami i sięganie po nich ku zaspokojeniu wyłącznie własnych oczekiwań.” – Gdzie problem?

„Wybitność tego filmu polega moim zdaniem właśnie na tym, że ukazuje nam główną bohaterkę w sposób lekki, zabawny, ujmujący. Na jej twarzy często rysuje się beztroski, z lekka zalotny, dziewczęcy uśmiech. Jej poczynania przypominają raczej zachowania młodego pieska, który chce się bawić, niźli wyrachowaną femme fatale, eksploatującą emocjonalnie napotkanych mężczyzn. Świat widzimy głównie z jej perspektywy i w jakiejś mierze możemy czuć i rozumieć jej motywy i lęki oraz współradować się chwilami, w których przeżywa stany beztroskiej radości. A jednak z biegiem wydarzeń, widz konfrontowany jest z myślą, że to ona, a nie jej partner, może być, może nie tytułowym "najgorszym", ale jednak człowiekiem, który krzywdzi innych. Twórcy jednakże utrudniają nam surową ocenę bohaterki, pokazując, że cały czas postępuje ona szczerze, w zgodzie z własnymi uczuciami.” – A może właśnie nie mamy jej ocenić negatywnie?

„Ciekawe są dla mnie przeto ostatnie elementy filmu. Mam wrażenie, że na jej twarzy nie jest już obecna tęsknota za nowymi doświadczeniami i doznaniami. Wydaje się skupiona na bieżących zadaniach zawodowych. Nie umiem odgadnąć czy świadomość, że jeden z jej partnerów zakończył przedwcześnie życie, drugi założył szczęśliwą rodzinę, zaś ona pozostaje samotna, ma jakiś kluczowy wpływ na jej bieżący stan czy nieszczególnie. Nie wiem czy czuje się szczęśliwa i zadowolona z obecnego stanu rzeczy czy może jakoś wygasła w niej radość życia i skupia się głównie na aktywności zawodowej.” – Wygasła radość życia? Tak jak u tych ludzi tkwiących w jakże dojrzałych związkach pełnych marazmu z powodu jakiejś w chory sposób pojętej odpowiedzialności (czyli z lenistwa, braku nadziei i w strachu przed zmianami)?

„Narracja o losach pań w poprzednich pokoleniach we wspaniały sposób sytuuje w pewnej przestrzeni wyzwania, z jakimi borykają się młodzi ludzie we współczesnych, zasobnych społeczeństwach Zachodu. Wiele współczesnych kobiet po trzydziestce nie ma jeszcze sprecyzowanego wyobrażenia na temat tego czym chciałyby się w życiu zajmować i wciąż czują się skore do eksperymentowania, testowania, konsumowania i przeżywania, podczas gdy ich przodkinie sprzed dekad żyły w tym wieku w świecie zdeterminowanym przez kulturę i ich własne wybory, wychowując już kilku- czy nawet nastoletnie dzieci, a ich przestrzeń wyboru była ograniczona do minimum. Dziś ich rówieśniczki jawią się jako niegotowe na dużo bardziej banalne wybory, a branie na siebie jakiejkolwiek odpowiedzialności za innych odsuwają od siebie jak najdalej.” – Dużo bardziej banalne wybory? Jak mogą być bardziej lub mniej banalne, skoro wcześniej nie było żadnych? I czy ty właśnie pochwaliłeś ten brak wyboru? Bo jest łatwiej, kiedy nie musisz podejmować decyzji? I to bohaterkę uważasz za niedojrzałą?

Nadal masz tylko „wrażenie”, że tkwimy względem siebie na antypodach?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones